
Start wędrówki w Tymbarku, dokąd dojechałem wygodnie busem "Limanowa".
Bus jechał różnymi bocznymi drogami, z których niektóre były bardzo widokowe!!!

W kilkanaście minut później przecinam drogę krajową.
Na stacji benzynowej decyduję się na hot-doga.
Pani z drugiej strony lady zapytała, czy mam zamiar nocować pod namiotem.
Wyluzowany uznałem że nie ma sensu z tym faktem jakoś specjalnie się tajniaczyć...
(albo wypierać się "oczywistości" dla obserwatora widzącego gigantyczny plecak z bujającym się luzem pustym karnistrem na wodę)

Węzeł szlaków przy drodze krajowej.

To już dużo wyżej. Szlaki się tu rozwidlają (skręcam na szlak czarny w prawo).
Skojarzenie tego rozwidlenia z jakąś bajka o krasnoludkach...




Szlak łagodnie zdobywał wysokość drogą stokową i w zasadzie nie był jakoś specjalnie ciekawy, monotonny był po prostu!!!

Widok z niewielkiej polany.

Monotonny!!!

Skręciłem więc z niego w lewo na Łopień Wschodni. Tu punkt triangulacyjny na ww szczycie. Ukryty w poszyciu.

A kilkanaście metrów dalej chatka myśliwska.
Dla nieobytych z bronią profanów zamknięta jednak na głucho.

Widok spod tej chatki.

Mój plecaczek.

Tym razem tylko niecałe 17 kg. Tyle już się dało swobodnie (i bez cierpienia) nieść!!!


Suche koryto potoku w żlebie opadającym na stronę północną.
Obawiałem sie że jak nie znajdę wody to z planowanego biwaku nic mi nie wyjdzie...

Jednak dużo powyżej, praktycznie na samym grzbiecie, znalazłem takie oto źródło.
Żródło tuż przy szlaku, może pół minuty drogi od Polany Myconiówka.

Ławy i stoły na tej polanie.


Ciągnęly się rozległe polany...
A ja się zastanawiałem, gdzie by sobie bezpiecznie rozbić namiocik...

I tak się zastanawiając doszedłem na główny (zachodni) wierzchołek Łopienia.
Wkrótce zabrałem się za robienie sobie kolacji.
Wiał zimny wiatr, stopniowo zakładałem na siebie coraz to nowe elementy garderoby...

A przy tej wiacie z kolei dwójka przybyłych z dołu rowerzystów paliła sobie ognisko...

Stawalo się coraz później...


No i to jest właśnie ten słynny, bardzo tani, namiocik z Decathlonu.

Chyba nie rozbiłem go wzorowo...
