Umówiliśmy się, że tradycyjnie dojadę do Żywca na godz. 5. Niestety moje auto zbuntowało się i nie odpaliło :[ , a ponieważ mimo wszystko jestem dobrą żoną <skromny> , nie chciałam budzić mojej gorszej połowy, żeby mnie zawiózł na miejsce zbiórki, dzwonię do Leszka i mówię, żeby jechali beze mnie, bo ... A on na to, że nie ma takiej opcji i po mnie przyjadą. Fajnie mieć takich kolegów <brawo> . Tak więc zamiast o 5 z Żywca, wyjechaliśmy o 5.10 z Bielska. Na Łysą Polanę zajechaliśmy na 7.30 i za 15 min. szliśmy już czerwonym szlakiem. Potem skręciliśmy na zielony do Doliny Roztoki i dalej czarnym do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Tam zrobiliśmy krótki postój na śniadanie.
Przy schronisku założyliśmy raki, opatuliliśmy się mocniej, bo zaczęło strasznie wiać i ruszyliśmy niebieskim, a następnie czarnym szlakiem na szczyt. To było moje czwarte zimowe wejście na Kozi, ale jeszcze nigdy nie zajęło mi to tyle czasu, jak w sobotę – prawie 3 godziny. Nie wiem właściwie z jakiej przyczyny - myślę, że to przez wiatr... z pewnością przez wiatr!!! :| <bezradny>
Na szczycie wytrzymaliśmy tylko kilkanaście minut, ręcę nam zgrabiały od robienia zdjęć. A było na co popatrzeć. Kozi Wierch to był strzał w „dziesiątkę”, bo jak się potem okazało z powodu złych warunków moi znajomi musieli się wycofać spod Koprowego, a Tatry Zachodnie też całe były spowite chmurami.
Do schroniska wróciliśmy w miarę szybko, weszliśmy tylko na chwilę, żeby się zagrzać. Na dół schodziliśmy przy świetle czołówek.
I tym sposobem rok 2014 r. zakończyliśmy z lekkim przytupem. <lol>






