Po około godzinie jazdy docieramy na miejsce, gdzie czeka na nas już piątka wędrowców.
Szybkie zapoznanie się ;-) i nasz „Przodownik” zaczyna odczyt :mrgreen: wprowadzając nas w trasę i miejsce, gdzie mamy dotrzeć.
Humory naprzeciw pogodzie dopisują wszystkim uczestnikom. Wędrówkę zaczynamy od spaceru szeroką, leśną , szutrową drogą. Mgła dookoła i cisza sprawiają, że Bieszczady stają się (dla mnie przynajmniej) jeszcze bardziej urokliwe i tajemnicze.
Szukamy kolejnych punktów z opisu drogi. „Przodownik” decyduje się skręcić w lewo. Cóż, żeby wejść na szczyt, kiedyś w końcu trzeba zacząć iść pod górę :D
Dwójka spośród nas „wyłamuje się” i zamierza iść (jak się potem okaże właściwą) inną drogą. ;-)
Mgła coraz większa i nie wiadomo czy to pada z drzew, czy to mgła czy deszcz. Pniemy się ostro pod górę, łapiąc w płuca czyste, leśne powietrze (czytaj – dotleniając się ;-) ).
W końcu skręcamy w prawo w jedną z licznych ścieżek. Cała nasza pięcioosobowa grupa kroczy dzielnie na grań.
Wśród drzew znajdujemy ścieżkę (mam nadzieję, że właściwą ). Na jednym z drzew znajdujemy krzyż. Szlaków żadnych tu nie ma, znajdujemy tylko jakieś próby oznaczenia ścieżki.
Po jakimś czasie znajdujemy oznaczenia (zrobione przez kogoś) GPS. W ten sposób chociaż trochę droga staje się łatwiejsza. Próbujemy nawiązać kontakt z dwójką wędrowców i ustalamy, że spotkamy się z nimi na najbliższym szczycie. Powoli kroczymy i dochodzimy do bezimiennego szczytu o 1001m n.p.m. Po jakimś czasie docierają do nas chłopaki i wszyscy razem kroczymy dalej. Oczywiście opowiadają jak to wchodzili pod górę i jak spotkali leśne zwierzęta.
Deszcz zaczyna mocniej padać, mgła też nie ustępuje, ale mamy dobre humory. ;-)
Co jakiś czas mijamy polany z krzakami jagód ( jak dla mnie borówek :mrgreen: :D ), ale jedna polana robi (chyba) na wszystkich wrażenie. Polana, na której stoi zwykłe drzewo, ale razem z tą mgłą, staje się niezwykłe.
Idziemy dalej i wchodzimy na Wielką Polanę. Nazwa bardzo pasująca do miejsca. Dwóch śmiałków bada dwie ścieżki, które prowadzą w dwóch kierunkach. Następuje lekkie zdziwienie obu Panów, gdy obie ścieżki nagle zanikają i nie wiadomo gdzie iść.
Próbujemy zbadać teren, ale wiadomo jedno – trzeba iść pod górę. ;-) Jedna osoba idzie na „czaty” i znajduje ścieżkę oznaczoną znakami GPS. Idziemy dalej, krok za krokiem. Przechodzimy kolejną polanę, mijamy po lewej stronie krzyż. Jeszcze kilka kroków pod górę i znajdujemy szczyt Hyrlatej. ;-) Nasz cel wędrówki zdobyty

Wszyscy uradowani i zadowoleni ze zdobycia i znalezienia szczytu. Pani Fotograf ustawia nas do pamiątkowego zdjęcia :D – Siedmiu wspaniałych zdobywców Hyrlatej.
Z racji, że jest zimno, a zwłaszcza ze zdobycia szczytu :D świętujemy tę chwilę przepyszną nalewką domowej roboty (mniam, mniam, mniam). Chwilka na zdjęcia, chwilka na posilenie się i zregenerowanie sił i ruszamy w dół, bo deszcz zaczyna coraz mocniej padać.
Schodzimy leśnymi ścieżkami w dół. Trzeba się zastanowić, którą schodzić w dół. Jednak nie mam obaw (w końcu idę z sześcioma Wspaniałymi górołazami).

I tak sobie schodzimy do Roztok. Mijamy mały strumyk i wychodzimy na asfalt. Jest niedziela i jakoś mało kto wierzy w to, że złapiemy jakiegoś stopa. Idziemy dzielnie „betonem”. Mijamy „Leśne ZOO”, w którym jako pierwsze zwierzę, pojawia się nam struś (typowo leśne, bieszczadzkie zwierze :D).
Dwójce z nas udaje się złapać stopa. Podjeżdżamy pod nasze auta i kierowca jedzie po pozostałych wędrowców. Ja czekam. Okazuje się, że cała reszta czeka na skrzyżowaniu. Czas się pożegnać i ruszyć w swoją stronę.