Forum "Turystycznie" - najciekawsze forum turystyczne w sieci! Już od prawie 15 lat!

Etiopia

Ciekawe miejsca na świecie.
Awatar użytkownika
Gollum
Ekspert
Posty: 1081
Rejestracja: 28 lip 2012, o 09:23
Lokalizacja: Lublin

Etiopia

Post autor: Gollum » 13 lut 2013, o 17:20

Nie wiem jak Was, ale mnie kusi Etiopia. Tak od czterdziestu lat. Jak na kogoś, kto uczył się czytać na „Robinsonie Crusoe”, geografię (na kilka lat przed jej nauką w szkole) znałem dość dobrze, lepiej niż dzisiejszy Kaczyński. Czytając „W krainie długodystansowców”, książeczkę ze świetnej serii Ze Znaczkiem (reportaże z danego kraju, a za ilustracje robią znaczki pocztowe) byłem zdziwiony, że w środku Afryki ludzie, zamiast ganiać po buszu z dzirytami za antylopami, stworzyli potężne państwo. Przeczytałem więc w dzieciństwie wszystko, co było dostępne na temat tego kraju. Najbardziej mi się podobał fragment, jak to cesarz Menelik II po zdobyciu Hareru wszedł na najwyższy minaret i... odlał się na miasto.
Potem przeczytałem „Historię Etiopii”, napisanej w stylu najlepszych kryminałów. Jako badacz (niedzielny to niedzielny, ale badacz ;) ) tajemnic natury i historii, musiałem prześledzić losy biblijnej Arki Przymierza, związane od dwóch tysięcy albo tysiąca lat z Etiopią. A stąd do chęci przejechania się tam niedaleko.

Co trzeba zobaczyć
Abie, bardzo słone jezioro na granicy z Dżibuti, otoczone warstwą soli, którą do dziś się wydobywa. Tych jezior jest mnóstwo, Abie to tylko przykład. Ale metody wydobycia soli są różne, od cięcia kostek po odparowywanie gęstej solanki. Ostatnio często bywa tam Wojciech Cejrowski.
Addis Abeba – w zasadzie można ją sobie darować, bo całe miasto jest dwudziestowieczne, ale żeby zobaczyć prawdziwy tłum, to tylko tu.
Aksum – dawna stolica z licznymi świątyniami, w tym katedrą Najświętszej Marii Panny z Syjonu, gdzie podobno do dziś się znajduje Arka Przymierza (ta od Biblii i „Poszukiwaczy zaginionej Arki”). Aby złagodzić jej śmiertelną siłę, została ponoć owinięta w płótno. W ciągu jednego pokolenia ogląda ją tylko jedna osoba, specjalnie wybrany strażnik. Nie widział jej nigdy ani patriarcha etiopski, ani cesarz. Chęć ujrzenia Arki nie korciła nawet najpotężniejszych władców z Zera Jaykobem i Amde Tsyjonem na czele. Naukowcy czy ekipy reporterskie są w okolicach katedry Tsyjon, jak się ją nazywa, wyjątkowo niemile widziane. Ba, Arki nie ujrzeli nawet Włosi, którzy w latach 1935-41 okupowali Etiopię. Podobno chęć taką przejawiało dwóch żołnierzy, ale ochota im przeszła, gdy zostali niemal na śmierć pobici przez strażników.
Amba Gyszien, Mekdela albo inna tym podobna góra o pionowych ścianach, na która można się dostać tylko po spuszczonej z góry linie. Na szczycie zwykle są klasztory lub pozostałości twierdz (Mekdela)
Ankober, letnia rezydencja ostatnich cesarzy z letnim cesarskim pałacem (no, taki trochę większy szałas)
Auasz – rzeka ginąca w pustyni (w wilgotne lata resztki wód docierają do j. Abie). To nad tą rzeką znaleziono kości Lucy, najstarszego hominida.
Bale – PN po drugiej stronie Rowu Abisyńskiego, prawie tak wysokie góry jak Semien, porośnięte niesamowicie upiornymi lasami Harenna, zamieszkałymi przez wiele rzadkich gatunków zwierząt, że wspomnę tylko gerezę abisyńska czy kruka grubodziobego. Tu można też spotkać dziką kawę.
Danakil – kotlina, 125 metrów poniżej poziomu morza, najgorętsze miejsce na Ziemi, na granicy Etiopii, Dżibuti i Erytrei. Jest tu wulkan Dallol, nie mający jeszcze stu lat. Jak nie wybucha, to nic straconego; wokoło jest niesamowicie kolorowo (żółto, pomarańczowo, zielono, brązowo) od soli i innych związków barwionych związkami spod ziemi. Tu jest też wulkan Etra Ale, który niemal ciągle dymi.
Debre Libanos – albo inny klasztor etiopski. Szczególnie warto zwrócić uwagę na misterne, odlane ze srebra krzyże, które są tak artystyczne, że często przypominają wszystko inne, tylko nie krzyż.
Gonder, jedna z dawnych stolic, z pozostałościami zamków, w tym cesarza Fasiledesa.
Harer, tamtejsza muzułmańska starówka jest notowana na liście UNESCO. Tu w XVI wieku rządził Grań, czyli Ahmed ibn Ibrahim al-Ghazi, przy którym Karol Gustaw w Polsce, lisowczycy w Niemczech i Wehrmacht w ZSRR to grzeczni turyści. Niedaleko od miasta warto zobaczyć dolinę pełną niesamowitych skał, ot, jakby ktoś ustawiał kamień na kamieniu, a na tym kamieniu jeszcze jeden kamień itp.
Lalibela, legendarne kościoły wykute w skale, znane z listy UNESCO i wszelkich spisów cudów świata.
Konso – ufortyfikowane (dla ochrony przed zwierzętami) wioski ludu Konso na południu kraju.
Lasta, bardzo ważna dla etiopskiej historii wyżyna, gdzie jeszcze żyją ostatni Felaszowie, do niedawna liczna grupa wyznawców... judaizmu. I to judaizmu w pierwotnej wersji, sprzed reform Ezdrasza w VI wieku p. n. e. Świadczy to o silnych związkach Etiopii z dawną Jerozolimą. Być może Felaszowie to żydowscy potomkowie ekspedycji Menelika, która przewiozła Arkę z Jerozolimy do Etiopii. Sami Felaszowie twierdzą, że pochodzą właśnie z Izraela. Naukowcy wszakże uważają, że Felaszowie przybyli nie z Izraela, lecz ze zjudaizowanej Arabii Południowej i nie niemal tysiąc lat przed naszą erą, lecz 1,5 tysiąca lat później, po podboju dzisiejszego Jemenu przez etiopską ekspedycję cesarza Kaleba. Jednak ich obrzędy przypominające te z czasów Salomona wskazują, że opuścili Palestynę znacznie wcześniej. W latach siedemdziesiątych znaczna część Felaszów została zmuszona do emigracji do Izraela, a w następnej dekadzie kolejni wyjechali z pomocą organizacji żydowskich. Felaszów zostało więc bardzo niewielu.
Niloci – sklecone z gałęzi wioski plemion nilockich na południu – ostatnio bywa tam wspomniany Cejrowski.
Omo, według aktualnej wiedzy dolina tej rzeki to kolebka. Człowieka. Tu znaleziono najwięcej najstarszych pozostałości po naszych praszczurach, którzy świeżo zeszli z drzewa. Owszem, Lucy była znad Auasz, ale tłum jej dzieci już znad Omo.
Przełomy Nilu Błękitnego – nie mniej malownicze od Jangcy czy Dunajca
Sawanny to domena nie tylko Tanzanii i Kenii. Są także w Etiopii, zwłaszcza na jej południu. M. in. w prowincji Keffa, od której nazwy swoje miano wzięła kawa, pochodząca – jak wiadomo – z Etiopii. A jak sawanna to słonie, antylopy, nosorożce, lamparty, lwy, hipopotamy, bawoły – to samo co w Ngorongoro czy Serengeti. Najwięcej zwierzyny można spotkać w PN Gambela na zachodzie kraju, PN Mago i PN Necz Sar (południowy zachód).
Semien, drugie po Wyżynie Wschodnioafrykańskiej góry Afryki, z dżeladami, największymi pawianami, lisami semieńskimi, koziorożcem abisyńskim i innymi rzadkimi zwierzętami.
Wielki Rów Abisyński, część Wielkiego Rowu Afrykańskiego, nietrudno go nie zauważyć, bo przecina Etiopię na pół, i to w dość spektakularny sposób; po jego zachodniej stronie góry ze szczytami powyżej 4 kilometrów, a po wschodniej góry ze szczytami powyżej 4 kilometrów. A pośrodku łańcuszek słonych jezior
Tana, jezioro, skąd wypływa Nil Błękitny. Jest na nim wyspa, na której jest klasztor, w którym trzy tysiące lat temu była przechowywana Arka Przymierza, zwędzona za wiedzą Salomona przez Menelika z Jerozolimy. Znajdowała się w pomieszczeniu, zwanym podobnie jak w Jerozolimie Najświętszym Miejscem. Tyle, że wypełniało go nie złoto, lecz freski szczegółowo opisujące przewiezienie Arki z Jerozolimy. I krzyże, jako żywo przypominające krzyże Templariuszy.
Targ etiopski, może być w Debark koło Semien, może być w dowolnym innym miejscu
Turkana – albo Rudolfa, największe afrykańskie jezioro słone, w większości w Kenii, ale kawałek jest w Etiopii.
Tyja – etiopskie Stonehenge, prehistoryczne kamienne stele.
Tys Ysat, drugi co do wielkości (przepływ wody) w Afryce wodospad na Nilu Błękitnym. Niedaleko kamienny most cesarza Susnyjosa z XVIII wieku.
No i oczywiście ja, jako esteta, nie mogę nie wspomnieć o Etiopkach. Tych prawdziwych, Amharkach, jaśniejszych od Murzynek i ubranych, choć wdzięku nie można odmówić nagim, czarnym jak smoła Nilotkom czy nieznacznie jaśniejszym (także w większości ubranym) Oromkom.

Jak się dostać?
Na trzy sposoby. Można z dużym biurem turystycznym, co ma plus, że wszystko jest zapewnione. Ale są duże minusy, praktycznie dyskwalifikujące tę formę: wysoka cena (7-8 tys. za dwa tygodnie) i niemal wyłącznie sztuczne disneylandy na użytek letników. Nawet nagie Nilotki będą specjalnie wybierane przez rezydentów do pokazania.
Druga metoda to skorzystanie z usług małych, wyspecjalizowanych biur, które organizują wyprawy w dany teren. Prowadza je ludzie znający miejsce, znający tam ludzi. Jest to sposób tańszy i gwarantujący większy autentyzm.
Trzecia metoda to organizowanie wszystkiego samemu. Nie wiem, czy to prawda, ale prawie wszyscy od tego sposobu odstręczają, że niby najdroższy, bo miejscowi traktują białych jako skarbonkę bez dna i zawyżają ceny. Ale ci odstręczający są zainteresowani; sami organizują takie wyjazdy. Jest wszakże sposób i na to: szuka się kumpla w Etiopii na fb, dogaduje się z nim, by robił za przewodnika i organizatora, oczywiście nie za darmo, ale i tak wyjdzie taniej. Taniej, czyli za miesiąc nieco więcej niż z dużym biurem za dwa tygodnie, czyli na wszelki wypadek warto mieć 10 tys. zł, oczywiście w dolarach i birrach.
Sam jednak wszystkiego nie załatwi. Aby wybrać się np. w okolice kotliny Danakil, trzeba mieć zgodę policji, wojska i policji... afarskiej. Trwa tam „powstanie” Afarów, którzy uparcie budują własne państwo, choć mają je obok (Dżibuti kiedyś nazywało się Francuskim Terytorium Afarów i Issów). Momentami bywa tam niebezpiecznie; w ub. roku Afarowie zabili tam kilku Niemców, stąd teraz takie problemy. Najlepiej pakiet danakilski wykupić w wyspecjalizowanym biurze. Ponoć drogo, ale ci co byli twierdzą, że warto.
Jeśli się fotografuje, trzeba mieć dużo drobnych. Każda fotografowana osoba powinna dostać jednego birra (niecałe 20 groszy).
Trzeba oczywiście spróbować yndżery – naleśników z piekielnie ostrym nadzieniem, kosso – gdy się czymś zatrujemy. Nie ma lepszego środka przeczyszczającego. Ale uwaga, w minimalnych ilościach, bo w większych jest to prowadzące do śmierci narzędzie tortur; w ten sposób swoich wrogów wykańczał cesarz Teodor II, który wcześniej był pospolitym bandytą. Trzeba się napi tellu, etiopskiego piwa, ponoć o posmaku świeżej trawy i tedżu, etiopskiego miodu pitnego.
I nie wolno opierać się wyłącznie na mojej zachęcie. Trzeba dużo poczytać, także na innych forach internetowych, popytać tych, co byli i zagadnąć Etiopczyków.

ODPOWIEDZ