Dzień 9.
Wczorajszy dzień był pełen w rożne atrakcje skalne. Dziś powinno być równie dobrze.
Wstajemy w miarę wcześnie. Pogoda za oknem taka sobie. Jak dla mnie najważniejsze, że nie pada. W sumie od kilku dni już nie pada, ale nie chciałabym mieć znów mokrych butów.
Dalej idziemy czerwonym szlakiem. Wychodzimy i już po paru minutach wchodzimy na ścieżkę, która ma nas doprowadzić do Błędnych Skał. Początkowo szlak lekko pnie się do góry. Gdy jednak nachylenie zbocza zwiększa się, na szlaku pojawiają się pewne „schody”. Napisałam schody, bo w sumie nie wiem jakiego sformułowania użyć na to, co pojawiło się na szlaku. Wiem, że niektóre parki narodowe czy krajobrazowe stosują swego rodzaju „ułatwienia”, które za pewne mają pomóc w lepszym ruchu turystów i to w miejscach turystycznych bardzo obleganych w sezonie. Mnie osobiście to, co było zrobione na tym odcinku szlaku, przeszkadzało trochę w złapaniu jakiegoś rytmu wychodzenia pod górę. Nie jestem wysoka jak np. Creamcheese, i musze czasem dwa- trzy kroki więcej postawić, już nie mówiąc o wspinaniu.
Wróćmy jednak do relacji…

jak już się skończyły owe „schody” i teren w miarę się zrobił się bardziej płaski. Na szlaku zaczęły pojawiać się głazy, po których fajnie się chodziło. Później poczuliśmy na chwilę nadmorskie klimaty. A stało się to dzięki piaskowi, który pojawił się na krótkim odcinku wędrów0ki.
I tak sobie idziemy przez ten sudecki las, po czym dochodzimy do skrzyżowania szlaków. Z naszych map wynika, że dalej powinniśmy skręcić w prawo, by przejść przez Błędne Skały. Idziemy, idziemy i co jakiś czas widzimy, że na drzewach są poprzybijane kartki. Wskazują one jak dostać się na parking. Idąc dalej dochodzimy do miejsca, gdzie nie ma czerwonego szlaku. Jacyś robotnicy coś robią na ścieżce. Wracamy, więc do skrzyżowania i idziemy w drugą stronę. Znajdujemy na jakimś drzewie plan zmiany organizacji kierunków na szlakach. Tylko jakoś tak nie przyjrzeliśmy się dokładnie i znów wracamy na szlak i kierunek, którym szliśmy za pierwszym razem. I tak zaczynam myśleć, że te Błędne Skały faktycznie powodują to, że chwilę błądzimy po okolicy( w sumie chodząc tam i z powrotem). :D
Dochodzimy znów do tego samego punktu… No, kurcze!! Coś tu jest nie tak. W końcu Creamcheese przygląda się uważniej mapie i stwierdza, że musimy iść na parking. Drapię się w głowę, ale pozostaje mi tylko zaufać mu – w końcu jest profesjonalistą

.
Dochodzimy do parkingu i… jest. Wejście (oczywiście biletowane i z takimi samymi dziwnymi bramkami jak na Szczelińcu) do Błędych Skał. I fajnie, bo jakoś turystów za dużo nie ma. Idziemy. Nie trwało to jednak długo. Jak tylko minęliśmy bramki z autokaru wysypuje się szkolna wycieczka. Staramy się w miarę sprawnie poruszać między skałami, by nie stać w kolejkach jak na Szczelińcu. Poza tym tu było by gorzej, bo my z dużymi plecakami.
No i tak sobie idziemy. Niektóre przejścia są bardzo wąskie i niskie. Pomagamy sobie nawzajem, żeby przejść z plecakami całą trasę. Ostatnio w Błędnych Skałach byłam w podstawówce, więc staram się zrobić jak najwięcej zdjęć.
Uff…
No i udało się! Możemy iść dalej czerwonym szlakiem. Schodząc, najpierw mija nas trochę krzykliwa wycieczka z Przemyśla, potem biegnąca męska grupa w jakiś uniformach. Dobrze, że już przeszliśmy te Skałki, bo z tymi wycieczkami mogłoby nam zejść trochę…
Powoli schodzimy do Kudowy Zdrój. Widać już pierwsze zabudowania i znaki mówiące o tym, że zbliżamy się do cywilizacji.
Przechodzimy obok pierwszych domów, przez park i wychodzimy na główną drogę. Teraz to trzeba się pomęczyć idąc asfaltem. Szukamy jakiegoś miejsca, żeby usiąść spokojnie i coś zjeść. W końcu na skrzyżowaniu ulic i szlaków zasiadamy w jakimś ogródku z kawiarni. Na szczęście nikt nas nie wygania. Rozkładamy się i w końcu błoga chwila na odpoczynek. No nic trzeba iść dalej. Wracamy znów na nasz czerwony szlak. Przechodzimy koło domostw, ludzie zajęci swoimi sprawami i rzadko kto zwraca na nas uwagę. Cały czas idziemy drogą asfaltową. Wychodzimy na małe wzgórze i takie oto widoki przed nami.
W końcu schodzimy na leśną ścieżkę. Pochodzimy lekko pod górę obok domu i przechodząc przez stary drewniany płot wchodzimy na bardzo zielony szlak.
Szlak jest super, prawie dziki. Przechodzimy przez wysokie trawy, mijamy zielone drzewa… cisza i spokój, nikogo na szlaku…
Schodzimy do wsi Dańczów. Szybko zahaczamy o mały sklepik na uboczu wsi, ale przy szlaku.

Życie tu toczy się swoim torem. Każdy robi swoją robotę. Mijamy jakieś gospodarstwo i idziemy dalej. W pewnym momencie mija nas mały biało- czarny piesek. Próbujemy go odgonić, by poszedł do domu. Pies nie daje za wygraną i idzie z nami, obok nas. Radośnie biega sobie gdzie chce, ale jak tylko znikamy mu z pola widzenia, pędzi co tchu i znów idzie w bliskiej odległości. Creamcheese nadaje mu imię Kajtek. No i tak Kajtek idzie z nami Głównym Szlakiem Sudeckim.
Tak sobie człapiąc krok za krokiem kroczymy dzielnie. Odwracam się i widzę, że ktoś z dużym plecakiem idzie za nami. Po chwili już prawie jest przy nas. Gdy ów wędrowiec dochodzi do nas przystajemy na chwilę. Chłopak jest zaskoczony naszym widokiem, bo któryś dzień idzie sam. Mówi, że idzie już 8 dzień na ciężko (ma namiot, śpiwór, kuchenkę) ze Świeradowa i chce dzisiejszego dnia dojść do schroniska pod Muflonem. Idziemy jakiś czas razem, ale Młody bardzo nagina, więc żegnamy się z nim, życząc mu powodzenia w przejściu GSS.
Idziemy, idziemy i nagle dochodzimy do Przełęczy Lewińskiej. No i się zatrzymujemy i zastanawiamy co robić. Plan na dziś zakładał, że zejdziemy do Lewina Kłodzkiego i tu przenocujemy. Jednak postanawiamy iść dalej i dojść do Dusznik Zdrój. Przy okazji Creamcheese będzie miał okazję wejść na górkę, z Korony Sudetów Polskich. No! o ile ją znajdziemy :D <lol> <lol>
Kajtek pobiegł za Młodym. Pewnie trzyma się silniejszych- stwierdził Creamcheese. Młody już zniknął nam z oczu. W sumie to nam się nigdzie nie spieszy. Zaczyna się dość mocne podejście. Idziemy i znów spotykamy się z Młodym, który się posila i … Kajtek siedzi obok. Trochę mi go brakowało…
Idziemy dalej a Kajtek idzie z nami. Droga robi się łagodniejsza. Creamcheese wyciąga swoje notatki. Czytamy szukając charakterystycznego punktu, który pomoże nam wejść na Grodczyn. Kajtek idzie z nami. W końcu znajdujemy jakąś ścieżkę i idziemy. Zauważamy antenę telewizyjną. Wszystko wskazuje na to, że to Grodczyn.
Kajtek idzie z nami. Fajnie. Nooo… już spory kawałek jest od swojego domu. Zaczynam się martwić czy wróci bezpiecznie. Młody nas dogania i nagina dalej. My powoli dochodzimy do Dusznik Zdrój. No i zaczynamy szukać miejsca, bo nie mamy nic zarezerwowane. Idziemy na camping, gdzie przebywają jacyś robotnicy i w nocy może być trochę głośno. Kajtek kładzie się na trawie i chwilę odpoczywa. Szukamy dalej. Przechodzimy przez pasy i idziemy na rynek. Szukamy, szukamy…. W końcu udaje się nam coś znaleźć. Kajtek idzie z nami. Pani z kwatery próbuje go odgonić. On siada na trawie i czeka. Wchodzimy i się rozkładamy. Kiedy idziemy na zakupy Kajtka już nie ma. Smutno mi trochę mam nadzieję, że bezpiecznie wrócił do domu. Pora na odpoczynek.
