No to powspominajmy. Może być ciekawie.
Jeśli o mnie chodzi to pierwsze wspomnienia mam z wakacji w Ustce. Miałem wtedy 4 i pół roku. Wcześniej oczywiście były jakieś inne wyjazdy, ale znam je tylko z opowiadań czy zdjęć (wtedy czarno-białych). W Ustce to już pamiętam duży dom wczasowy przy plaży, gdzie mieszkałem wraz z dziadkami, molo i cumujące przy nabrzeżu statki. Jakiś taki wysoki budynek z chorągiewką, który nie wiedzieć czemu wzbudzał we mnie lęk. Bałem się patrzeć w tamtą stronę a niestety było go widać z wielu miejsc w miasteczku. Jeśli chodzi o plażę to pamiętam taką przygodę, że się "napiłem" trochę wody bo wpadłem w dołek po pniaku z falochronu. Jeszcze ryba ze smażalni, chociaż o ile pamiętam raz się takim specjałem trochę przytrułem. W Ustce była też jakaś taka wysoka wieża w innej części miasta, dojeżdżało się tam autobusem, był las sosnowy i dzika plaża. No i pamiętam też kino, chociaż tytułu seansu sobie nie przypomnę, wtedy była moda na takie japońskie filmy o potworach, więc chyba coś takiego. Wiem, że tata musiał mi czytać napisy bo wersja nie była dubbingowana. Samej podróży natomiast nie pamiętam, na pewno był to pociąg: kuszetka albo sypialny, ale ponieważ byliśmy potem rok po roku nad morzem to trudno mi już przydzielić wspomnienia do konkretnego roku.
A wy co pamiętacie z wczesnego dzieciństwa?
Forum "Turystycznie" - najciekawsze forum turystyczne w sieci! Już od prawie 15 lat!
Pierwsza wycieczka z dzieciństwa jaką pamiętam
Pierwsza wycieczka z dzieciństwa jaką pamiętam
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Pierwsza wycieczka z dzieciństwa jaką pamiętam
Ja pochodzę ze wsi nie pegeerowskiej, więc o jakichkolwiek wycieczkach we wczesnym dzieciństwie nawet nie mogłem marzyć. Władza nakazała: chłop ma być przywiązany do ziemi, a nie szlajać się po Bułgariach czy nawet zwykłych Sianożętach. I gdy koledzy, których przynajmniej jedno z rodziców pracowało gdzieś w przemyśle czy urzędzie, latem jechali na kolonie i wycieczki. Ja dwa razy dziennie pasłem krowy w lesie i to były moje jedyne wycieczki. Wycieczki prawdziwe zaczęły się więc dopiero w szkole, bo władza ludowa zezwoliła wielkim dzieciom na wycieczki szkolne. Od razu w pierwszej klasie zabrano nas do Zamościa. Była starówka, zoo, a w międzyczasie siedmioletnie nawet dzieci zapędzono do Rotundy, gdzie przewodnik z sadystyczną przyjemnością opowiadał, jak to tam ludzi palono, wyrywano paznokcie i robiono inne rzeczy. I jeszcze dano po przewodniku po tym miejscu. Domyślacie się, jak ta wycieczka wpłynęła na dziecięcą psychikę. Efekty odczuwam do dziś; Zamościa nie lubię, a jeśli ktoś stamtąd pochodzi, to choćby był najlepszym kumplem, ja będę doń podchodził z rezerwą