Sposoby na upały
: 2 sie 2013, o 17:02
To dopiero połowa wakacji, a największe upały są zwykle w sierpniu, więc temat nie jest aż tak bardzo spóźniony.
Nasi sąsiedzi i ludy południa mają skuteczne sposoby walki z upałem. To wino zmieszane z wodą gazowaną albo niegazowaną. Taką metodę stosują Niemcy, Węgrzy, Chorwaci, Słowacy, Ukraińcy - o tych narodach wiem, ale skoro ci, to inni pewnie też. Tuaregowie i inne ludy pustyni mają inny sposób: gorąca herbata. I nic potem, bo jak się coś wypije, to będzie się w siebie lać jak w piasek i nadal będzie się chciało pić. Ale herbata specjalna, zielona z dodatkiem mięty. Na Bliskim Wschodzie też preferuje się napoje gorące, konkretnie herbatkę z płatków hibiskusa. U nas bez problemu można ją kupić.
Grecy na upały sugerują kawę. Specjalną, frappe po ichniejszemu. 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej zalewa się wrzątkiem tak do połowy kubka, słodzi się ile tam kto woli, po czym miksuje się toto. Grecy mają specjalne miksery, ale ponoć wystarczy nieduże mieszadło do kaszki z mleczkiem na baterie (oczywiście na baterie mieszadło, nie kaszka), jakimi dysponują rodzice dzieci. Gdy jest toto gęstą pianą, dolewa się zimne mleko lub wodę, dokłada parę kostek lodu i gotowe.
Także Włosi preferują zimne. Konkretnie granitę, bo to ich wynalazek. Robi się syrop z wody, soku owoców, kawy, herbaty czy na cokolwiek ma się ochotę, gdy jest toto chodne wkłada się do zamrażarki, za godzinę wyjmuje, miksuje by skruszyć lód, znów na godzinę do zamrażarki i znów miksowanie. Oryginalnej włoskiej nie próbowałem. Ale z chorwackiej, słowackiej, polskiej, ukraińskiej i węgierskiej, zdecydowanie preferuję tę ostatnią. Żeglarze piją herbatę, ale nie słodzoną, lecz... soloną. To dlatego, że wraz z wodą wyprowadzają się z organizmu oparte na soli elektrolity.
Można też nasz polski chłodnik. Do kefiru, jogurtu, maślanki lub śmietany (albo mieszaniny tych składników) dodajemy pokrojone lub zmiksowane ogórki, pomidory, szczypiorek i rzodkiewki. Do tego sól i pieprz i gotowe. Jest słodka wersja chłodnika: ta sama zawiesina, tylko owoce (dowolne) zamiast warzyw.
Litwini mają swoją wersję chłodnika; to gotowana botwinka zmieszana z w. wym. miksturami z koprem, innymi warzywami. I obowiązkowo z jajkiem na twardo. Tradycjonaliści nie zrezygnują także z szyjek rakowych (w starych przepisach składnik obowiązkowy). A że sierpień to czas nieograniczonych (kończy się okres ochronny dla samic raka szlachetnego i błotnego, bo na raki amerykańskie, pręgowane i sygnałowe można polować non stop) połowów raków, to oryginalny chłodnik można zrobić... swój chłodnik mają i Hiszpanie. Gazpacho się nazywa. To wszelkie możliwe warzywa, ze szczególnym uwzględnieniem pomidorów i papryki z dodatkiem czosnku, bazylii i oliwy. Kroi się toto i miksuje. Jeśli za gęste, dodaje się wody i do lodówki. Podchłodzi się i gotowe.
Co mnie tak zebrało na kolekcjonowanie sposobów na upały? A bo ja się ich od trzech lat boję. Wcześniej zona twierdziła, że mam bardzo mocno zaburzone odczuwanie temperatur. Inni trzęsą się z zimna, mnie owszem, jest chłodno, ale bez przesady. Inni mdleją z gorąca, a mnie owszem, jest ciepło, ale żeby to nazywać gorącem? Wszystko zmieniło się po kwietniowym zawale trzy lata temu. Lekarze ostrzegali, bym w owym roku dał sobie spokój z wakacjami w tropikach. A planowałem wakacje w Albanii, nawet hotel miałem zamówiony. Pojechaliśmy więc nad polskie, wiecznie zimne morze. Dwa lata temu, w ramach hartowania się do upałów, były pośrednie Węgry. Ale w ub. roku nie pojechałem z rodziną do Grecji. Raz, że cokolwiek przeraziła mnie śmierć Jerzego Kuleja, który tez był po zawale, w lipcowym upale poczuł się źle i zmarł. Dwa, że właśnie zakładałem nową gazetę, która zresztą po paru miesiącach upadła, bo szefowa nie chciała słuchać rad bardziej doświadczonych.
A w minioną sobotę, kiedy to przyszły afrykańskie upały, po południu naprawdę się przeraziłem. Nogi jak z waty, reszta też nie za bardzo sprawna, za chwilę zbierze mi się na wymioty. Już wiem, co czuł Kulej...
Na szczęście po dwugodzinnej drzemce przeszło. Ale w niedzielę ma być jeszcze gorzej. I było. Czułem się tak samo jak w sobotę. Ale tym razem już się nie kładem. Przeżyłem w miarę dobrze. Co z tego jednak, skoro w poniedziałek miał być szczyt upałów. I był. A mnie nic. Nogi sprawne, reszta też. Widocznie adaptacja do upałów ma u mnie trwać dwa dni.
Nasi sąsiedzi i ludy południa mają skuteczne sposoby walki z upałem. To wino zmieszane z wodą gazowaną albo niegazowaną. Taką metodę stosują Niemcy, Węgrzy, Chorwaci, Słowacy, Ukraińcy - o tych narodach wiem, ale skoro ci, to inni pewnie też. Tuaregowie i inne ludy pustyni mają inny sposób: gorąca herbata. I nic potem, bo jak się coś wypije, to będzie się w siebie lać jak w piasek i nadal będzie się chciało pić. Ale herbata specjalna, zielona z dodatkiem mięty. Na Bliskim Wschodzie też preferuje się napoje gorące, konkretnie herbatkę z płatków hibiskusa. U nas bez problemu można ją kupić.
Grecy na upały sugerują kawę. Specjalną, frappe po ichniejszemu. 2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej zalewa się wrzątkiem tak do połowy kubka, słodzi się ile tam kto woli, po czym miksuje się toto. Grecy mają specjalne miksery, ale ponoć wystarczy nieduże mieszadło do kaszki z mleczkiem na baterie (oczywiście na baterie mieszadło, nie kaszka), jakimi dysponują rodzice dzieci. Gdy jest toto gęstą pianą, dolewa się zimne mleko lub wodę, dokłada parę kostek lodu i gotowe.
Także Włosi preferują zimne. Konkretnie granitę, bo to ich wynalazek. Robi się syrop z wody, soku owoców, kawy, herbaty czy na cokolwiek ma się ochotę, gdy jest toto chodne wkłada się do zamrażarki, za godzinę wyjmuje, miksuje by skruszyć lód, znów na godzinę do zamrażarki i znów miksowanie. Oryginalnej włoskiej nie próbowałem. Ale z chorwackiej, słowackiej, polskiej, ukraińskiej i węgierskiej, zdecydowanie preferuję tę ostatnią. Żeglarze piją herbatę, ale nie słodzoną, lecz... soloną. To dlatego, że wraz z wodą wyprowadzają się z organizmu oparte na soli elektrolity.
Można też nasz polski chłodnik. Do kefiru, jogurtu, maślanki lub śmietany (albo mieszaniny tych składników) dodajemy pokrojone lub zmiksowane ogórki, pomidory, szczypiorek i rzodkiewki. Do tego sól i pieprz i gotowe. Jest słodka wersja chłodnika: ta sama zawiesina, tylko owoce (dowolne) zamiast warzyw.
Litwini mają swoją wersję chłodnika; to gotowana botwinka zmieszana z w. wym. miksturami z koprem, innymi warzywami. I obowiązkowo z jajkiem na twardo. Tradycjonaliści nie zrezygnują także z szyjek rakowych (w starych przepisach składnik obowiązkowy). A że sierpień to czas nieograniczonych (kończy się okres ochronny dla samic raka szlachetnego i błotnego, bo na raki amerykańskie, pręgowane i sygnałowe można polować non stop) połowów raków, to oryginalny chłodnik można zrobić... swój chłodnik mają i Hiszpanie. Gazpacho się nazywa. To wszelkie możliwe warzywa, ze szczególnym uwzględnieniem pomidorów i papryki z dodatkiem czosnku, bazylii i oliwy. Kroi się toto i miksuje. Jeśli za gęste, dodaje się wody i do lodówki. Podchłodzi się i gotowe.
Co mnie tak zebrało na kolekcjonowanie sposobów na upały? A bo ja się ich od trzech lat boję. Wcześniej zona twierdziła, że mam bardzo mocno zaburzone odczuwanie temperatur. Inni trzęsą się z zimna, mnie owszem, jest chłodno, ale bez przesady. Inni mdleją z gorąca, a mnie owszem, jest ciepło, ale żeby to nazywać gorącem? Wszystko zmieniło się po kwietniowym zawale trzy lata temu. Lekarze ostrzegali, bym w owym roku dał sobie spokój z wakacjami w tropikach. A planowałem wakacje w Albanii, nawet hotel miałem zamówiony. Pojechaliśmy więc nad polskie, wiecznie zimne morze. Dwa lata temu, w ramach hartowania się do upałów, były pośrednie Węgry. Ale w ub. roku nie pojechałem z rodziną do Grecji. Raz, że cokolwiek przeraziła mnie śmierć Jerzego Kuleja, który tez był po zawale, w lipcowym upale poczuł się źle i zmarł. Dwa, że właśnie zakładałem nową gazetę, która zresztą po paru miesiącach upadła, bo szefowa nie chciała słuchać rad bardziej doświadczonych.
A w minioną sobotę, kiedy to przyszły afrykańskie upały, po południu naprawdę się przeraziłem. Nogi jak z waty, reszta też nie za bardzo sprawna, za chwilę zbierze mi się na wymioty. Już wiem, co czuł Kulej...
Na szczęście po dwugodzinnej drzemce przeszło. Ale w niedzielę ma być jeszcze gorzej. I było. Czułem się tak samo jak w sobotę. Ale tym razem już się nie kładem. Przeżyłem w miarę dobrze. Co z tego jednak, skoro w poniedziałek miał być szczyt upałów. I był. A mnie nic. Nogi sprawne, reszta też. Widocznie adaptacja do upałów ma u mnie trwać dwa dni.