
Urlop spędziliśmy na przełomie sierpnia i września. Mając tym razem nieco więcej czasu (prawie 2 tygodnie) na spokojnie rozplanowaliśmy turystyczne zwiedzanie wyspy, oczywiście uwzględniając fakt, że ciągnęliśmy za sobą dwa małoletnie, narzekające na chodzenie, ogony

Jeszcze tytułem wprowadzenia. Pobyt zarezerwowaliśmy dosłownie kilka minut przed tym, jak polski internet obiegły wiadomości o pożarach na wyspie. Wybieraliśmy się do Kolymbii, gdzie bezpośredniego zagrożenia nie było, ale trzeba przyznać, że wyczucie czasu mieliśmy niczego sobie i jednak pewne obawy się pojawiły. Z drugiej strony jestem przekonany, że gdybyśmy wpierw usłyszeli o pożarach, na pewno byśmy na Rodos nie polecieli, bez względu na lokalizację naszej docelowej destynacji na wyspie. W Kolymbii jednak od samego początku pożarów było bezpiecznie, zaś po przyjeździe tam nie sposób było w ogóle odczuć, że nieopodal działa się tragedia.
Z tych zapewne najmniej interesujących Was informacji, muszę przyznać, że hotel mieliśmy przedni. Opinie o uśmiechniętej i przyjaznej obsłudze nie okazały się ściemą, tam naprawdę było przyjemnie przebywać. Furorę robił międzynarodowy zespół utalentowanych i niesamowicie sympatycznych animatorów (w tym dwie Polki). Ekipa ta odstawiała codzienne wieczorne przedstawienia, od musicali, przez mini-eurowizję, po zabawne kabarety. I robiła to naprawdę dobrze! Jeżeli do tego dodać pokazy fakira czy iluzjonistów (jak oni to robią?!) to tam po prostu nie dało się nudzić.
Przechodząc już do zwiedzania. Zobaczyć chcieliśmy wszystkie żelazne punkty wyspy oraz pobliską kolorową Symi, o której słyszeliśmy same pozytywy. Dni „objazdowych” zaplanowaliśmy trzy.