Beskid Żywiecki: Babia Góra - 1725 m npm. 16.04.2018
: 23 kwie 2018, o 10:44
Wyjazd zaplanowany był z miesiąc wcześniej i tylko na dwa dni (poniedziałek i wtorek) tak aby ewentualnie można było wybierać w który dzień będzie odpowiedniejsza pogoda na wejście. Obserwacja map pogody dla terenu Babiej Góry przyprawiała o ból głowy. W każdym serwisie inna pogoda, co gorsza z każdym dniem zmieniała się prognoza.
Ale im bliżej wyjazdu wszystkie serwisy były zgodne (deszcz, możliwe burze i zimno). No to pięknie!
Na szczęście w niedzielę, która z Zawoi była słoneczna zapowiedzi pogodowe na dzień następny były już nieco optymistyczne. Na norweskim serwisie pogodowym https://www.yr.no/ , znanym z dużej sprawdzalności pokazywało, że w poniedziałek będzie padać o ósmej rano przez godzinę i w okolicach piętnastej, za to wtorek przez cały dzień ma padać.
W poniedziałek rano podejmujemy z bratem decyzję. Spróbujemy wejść dziś na "Królową". Po skromnym śniadaniu ruszamy na zielony szlak, którym na razie zamierzamy dotrzeć do schroniska na Markowych Szczawinach a tam zorientujemy się co słychać wyżej. Faktycznie, po godzinie ósmej po porannych opadach deszczu nastało przejaśnienie, nie jest za ciepło, pogoda idealna do chodzenia po górach. Oby dalej i wyżej norweski serwis nas nie zawiódł. W pustym schronisku dokańczamy śniadanie, zakładamy nieco cieplejsze ubrania (obowiązkowo czapki na głowę) i przez Przełęcz Brona ruszamy na Diablaka.
Na podejściu na przełęcz pokazują się pierwsze pozostałości babiogórskiej zimy. Ślisko i trzeba sobie butami wykopywać "schodki". Na samej Bronie sucho, ale dalej w kierunku Kościółków to już na szlaku sam śnieg. Nogi wpadają po kolana w nory śnieżne. Po dojściu do Kościółków śnieg ustępuje ale za to daje o sobie znać wiatrzysko. Im wyżej tym mocniej wieje. Trudno utrzymać równowagę. Diablak coraz bliżej, po drodze mijamy i pozdrawiamy tylko dwie pary turystów. Skurcze w udach dają o sobie znać (to taka moja przypadłość przy każdych dłuższych podejściach). Postanawiam wejść na szczyt nie czerwonym szlakiem po Tablicach Zejsznera ale nadrabiam nieco drogi i wchodzę łagodniejszą drogą od południowej strony (końcówka słowackiego szlaku żółtego).
Babia Góra zdobyta po raz drugi. Poprzednim razem były tu tłumy a teraz tylko nas dwóch i nikogo więcej. Cała Królowa dla nas. Wiatr wieje niemiłosiernie, tylko za murkiem od północnej strony cisza i spokój. Posiłek, fotki, napawamy się widokami (nieco ograniczonymi w kierunku południowym) i powrót przez śniegi i lody do schroniska. Tym razem zakładamy raczki aby ograniczyć ryzyko zbyt dalekich zjazdów. Przy zejściu mijamy dwa interesujące zjawiska, chłopaka w krótkich spodenkach i adidasach podpierającego się kijem z lasu, zapadającego się po kolana w śniegu oraz dwie turystki (może i odpowiednio ubrane) z małym pieskiem (chyba Yorkiem), którego jedna z nich chowała pod kurtką. Przy zejściu z Brony do schroniska zapadłem się niestety obunóż po pas w zmrożonym na powierzchni śniegu i niestety przy próbie wydobycia się z powstałej nory wykrzywiłem dolną sekcję jednego kijka. A kij mu w ten kij.
Aha, norweska prognoza się znów sprawdziła po godzinie 16 zaczęło padać. Na szczęście zdążyliśmy już zejść do lasu.

Na szczęście w niedzielę, która z Zawoi była słoneczna zapowiedzi pogodowe na dzień następny były już nieco optymistyczne. Na norweskim serwisie pogodowym https://www.yr.no/ , znanym z dużej sprawdzalności pokazywało, że w poniedziałek będzie padać o ósmej rano przez godzinę i w okolicach piętnastej, za to wtorek przez cały dzień ma padać.
W poniedziałek rano podejmujemy z bratem decyzję. Spróbujemy wejść dziś na "Królową". Po skromnym śniadaniu ruszamy na zielony szlak, którym na razie zamierzamy dotrzeć do schroniska na Markowych Szczawinach a tam zorientujemy się co słychać wyżej. Faktycznie, po godzinie ósmej po porannych opadach deszczu nastało przejaśnienie, nie jest za ciepło, pogoda idealna do chodzenia po górach. Oby dalej i wyżej norweski serwis nas nie zawiódł. W pustym schronisku dokańczamy śniadanie, zakładamy nieco cieplejsze ubrania (obowiązkowo czapki na głowę) i przez Przełęcz Brona ruszamy na Diablaka.
Na podejściu na przełęcz pokazują się pierwsze pozostałości babiogórskiej zimy. Ślisko i trzeba sobie butami wykopywać "schodki". Na samej Bronie sucho, ale dalej w kierunku Kościółków to już na szlaku sam śnieg. Nogi wpadają po kolana w nory śnieżne. Po dojściu do Kościółków śnieg ustępuje ale za to daje o sobie znać wiatrzysko. Im wyżej tym mocniej wieje. Trudno utrzymać równowagę. Diablak coraz bliżej, po drodze mijamy i pozdrawiamy tylko dwie pary turystów. Skurcze w udach dają o sobie znać (to taka moja przypadłość przy każdych dłuższych podejściach). Postanawiam wejść na szczyt nie czerwonym szlakiem po Tablicach Zejsznera ale nadrabiam nieco drogi i wchodzę łagodniejszą drogą od południowej strony (końcówka słowackiego szlaku żółtego).
Babia Góra zdobyta po raz drugi. Poprzednim razem były tu tłumy a teraz tylko nas dwóch i nikogo więcej. Cała Królowa dla nas. Wiatr wieje niemiłosiernie, tylko za murkiem od północnej strony cisza i spokój. Posiłek, fotki, napawamy się widokami (nieco ograniczonymi w kierunku południowym) i powrót przez śniegi i lody do schroniska. Tym razem zakładamy raczki aby ograniczyć ryzyko zbyt dalekich zjazdów. Przy zejściu mijamy dwa interesujące zjawiska, chłopaka w krótkich spodenkach i adidasach podpierającego się kijem z lasu, zapadającego się po kolana w śniegu oraz dwie turystki (może i odpowiednio ubrane) z małym pieskiem (chyba Yorkiem), którego jedna z nich chowała pod kurtką. Przy zejściu z Brony do schroniska zapadłem się niestety obunóż po pas w zmrożonym na powierzchni śniegu i niestety przy próbie wydobycia się z powstałej nory wykrzywiłem dolną sekcję jednego kijka. A kij mu w ten kij.
Aha, norweska prognoza się znów sprawdziła po godzinie 16 zaczęło padać. Na szczęście zdążyliśmy już zejść do lasu.