Relacja: Trzydniówka w Tatrach Wysokich > 21-23 lipca 2016
: 18 wrz 2016, o 21:18
Trasa: Palenica Białczańska - Morskie Oko - Rysy 2499 m (nocleg) - Waga - Przełączka pod Kogutkiem - Ławica - Siarkańska Przełęcz - Rumanowa Dolinka - Przełęcz pod Kozią Strażnicą - Zachodni Szczyt Żelaznych Wrót 2360 m - Przełęcz pod Kozią Strażnicą - Kozia Strażnica 2235 m - Żelazna Kotlina (nocleg) - Wschodnie Żelazne Wrota - Hruba Śnieżna Kopa 2310 m - Wschodnie Żelazne Wrota - Gerlachowskie Spady - Kacze Stawy - Dolina Białej Wody - Łysa Polana
Busa do Zakopanego łapię w Tarnowie na skrzyżowaniu na światłach. Na stojaka do Nowego Sącza, w Zakopanym jestem po 10. Zapchanym busem jadę do Palenicy. Parking w Palenicy częściowo w remoncie, samochody osobowe parkują wzdłuż drogi do Łysej Polany, dwa autobusy zakleszczają się i ponad godzinny korek gotowy... Kolejne 20 minut w kolejce do kas. Byłoby dłużej gdybym nie wepchał się przed Latynosów ze ŚDM... Na drodze do MOKa i nad nim samym dantejskie sceny... Miałem w planie jakiś obiad, bo prędko nie będę miał tego luksusu. Stoję kolejne 20 minut w kolejce po coś, co podobna nazywa się placki ziemniaczane, bo raczej tak nie smakowało... Po 16 ruszam do góry i podkręcam tempo, żeby zdążyć na zachód...Ludzi mniej dopiero nad Czarnym Stawem. Jedna kobieta leży w wodzie, tylko nos jej wystaje... Ja nie jestem w stanie utrzymać stopy w wodzie dłużej niż 1 minutę... Mam ciężki trzydniowy plecak, więc nie wiem czy tempo mam słabe czy dobre. Aż do Buli mijam sporo schodzących ludzi i powoli zbliżam się do podchodzącego pojedynczego turysty, jak się później okaże Słowaka. Przy "Kamieniu" pierwszy postój od wyjścia z MOKa. Mija mnie kilku młodych ludzie prących do góry... Jestem trochę zaskoczony nowym przebiegiem szlaku pod zejściu kamiennej lawiny kilka lat temu. Jestem jeszcze bardziej zdziwiony widząc, że chłopaki pakują dalej w kierunku Przełęczy pod Rysami. Słowak idzie za nimi, ale widząc mnie wbijającego się grzecznie za szlakiem w grzędę, po chwili zawraca. Mijam jeszcze kilkoro zapóźnionych schodzących, w tym Rosjan i osiągam polski wierzchołek. Zachód miał być ładny, tymczasem pogoda się spier....., a precyzując zachodni nieboskłon. (od Bielskich po Staroleśną...)
(mroczny Mięgusz)
(Koprowy, Wołowy Grzbięt i Mięguszowieckie Szczyty)
(Niżne Rysy)
(słowacki, wyższy wierzchołek Rysów)
Jestem wściekły, bo Czarny przysyła prognozy, że nad ranem może być burza, a o ładnym wschodzie mogę zapomnieć. W międzyczasie wychodzi Słowak, zamieniamy kilka słów i on schodzi w kierunku Chaty pod Rysami.
Robi się coraz zimniej, mam już na sobie wszystko co zabrałem, miałem spać na szczycie, ale po takiej prognozie pogody idę szukać czegoś bliżej Chaty pod Rysami, na wypadek gdybym musiał się nagle ewakuować. Znajduję jakby kolebę, trochę ją "poprawiam", przytłukując sobie przy okazji boleśnie palec, na którym błyskawicznie pojawiają się jakieś dziwne fioletowe krwiaki (przebiję je następnego dnia korkociągiem ze scyzoryka). Budzik nastawiam bez przekonania na 04:00. W nocy budzę się kilka razy, bardziej z niewygody niż z zimna. Rano będę żałował, że obawiając się burzy wybrałem kolebę, zamiast spać w trawie, ale przynajmniej uniknąłem rosy. O 4:00 budzi mnie budzik, jest jakoś dziwnie ciemno, wschodu i tak ma nie być, więc przestawiam go o pół godziny i śpię dalej. O 4:30 znowu dzwoni, tym razem zmuszam się do opuszczenia legowiska. To co widzę na wschodzie, sprawia że włącza mi się turbodopalacz. Ubieram się i pakuję aparat do plecaka w 3 minuty i biegnę na szczyt. Docieram tam kilka minut przed wschodem. Polski wierzchołek jest już zajęty przez 3 osoby (później gadam z nimi dłuższą chwilę o tym i owym, spali nad Czarnym Stawem, mają drona, wymieniamy się nawet mailami) więc instaluję się ma słowackim wierzchołku... Po chwili zaczyna się...
Busa do Zakopanego łapię w Tarnowie na skrzyżowaniu na światłach. Na stojaka do Nowego Sącza, w Zakopanym jestem po 10. Zapchanym busem jadę do Palenicy. Parking w Palenicy częściowo w remoncie, samochody osobowe parkują wzdłuż drogi do Łysej Polany, dwa autobusy zakleszczają się i ponad godzinny korek gotowy... Kolejne 20 minut w kolejce do kas. Byłoby dłużej gdybym nie wepchał się przed Latynosów ze ŚDM... Na drodze do MOKa i nad nim samym dantejskie sceny... Miałem w planie jakiś obiad, bo prędko nie będę miał tego luksusu. Stoję kolejne 20 minut w kolejce po coś, co podobna nazywa się placki ziemniaczane, bo raczej tak nie smakowało... Po 16 ruszam do góry i podkręcam tempo, żeby zdążyć na zachód...Ludzi mniej dopiero nad Czarnym Stawem. Jedna kobieta leży w wodzie, tylko nos jej wystaje... Ja nie jestem w stanie utrzymać stopy w wodzie dłużej niż 1 minutę... Mam ciężki trzydniowy plecak, więc nie wiem czy tempo mam słabe czy dobre. Aż do Buli mijam sporo schodzących ludzi i powoli zbliżam się do podchodzącego pojedynczego turysty, jak się później okaże Słowaka. Przy "Kamieniu" pierwszy postój od wyjścia z MOKa. Mija mnie kilku młodych ludzie prących do góry... Jestem trochę zaskoczony nowym przebiegiem szlaku pod zejściu kamiennej lawiny kilka lat temu. Jestem jeszcze bardziej zdziwiony widząc, że chłopaki pakują dalej w kierunku Przełęczy pod Rysami. Słowak idzie za nimi, ale widząc mnie wbijającego się grzecznie za szlakiem w grzędę, po chwili zawraca. Mijam jeszcze kilkoro zapóźnionych schodzących, w tym Rosjan i osiągam polski wierzchołek. Zachód miał być ładny, tymczasem pogoda się spier....., a precyzując zachodni nieboskłon. (od Bielskich po Staroleśną...)
(mroczny Mięgusz)
(Koprowy, Wołowy Grzbięt i Mięguszowieckie Szczyty)
(Niżne Rysy)
(słowacki, wyższy wierzchołek Rysów)
Jestem wściekły, bo Czarny przysyła prognozy, że nad ranem może być burza, a o ładnym wschodzie mogę zapomnieć. W międzyczasie wychodzi Słowak, zamieniamy kilka słów i on schodzi w kierunku Chaty pod Rysami.
Robi się coraz zimniej, mam już na sobie wszystko co zabrałem, miałem spać na szczycie, ale po takiej prognozie pogody idę szukać czegoś bliżej Chaty pod Rysami, na wypadek gdybym musiał się nagle ewakuować. Znajduję jakby kolebę, trochę ją "poprawiam", przytłukując sobie przy okazji boleśnie palec, na którym błyskawicznie pojawiają się jakieś dziwne fioletowe krwiaki (przebiję je następnego dnia korkociągiem ze scyzoryka). Budzik nastawiam bez przekonania na 04:00. W nocy budzę się kilka razy, bardziej z niewygody niż z zimna. Rano będę żałował, że obawiając się burzy wybrałem kolebę, zamiast spać w trawie, ale przynajmniej uniknąłem rosy. O 4:00 budzi mnie budzik, jest jakoś dziwnie ciemno, wschodu i tak ma nie być, więc przestawiam go o pół godziny i śpię dalej. O 4:30 znowu dzwoni, tym razem zmuszam się do opuszczenia legowiska. To co widzę na wschodzie, sprawia że włącza mi się turbodopalacz. Ubieram się i pakuję aparat do plecaka w 3 minuty i biegnę na szczyt. Docieram tam kilka minut przed wschodem. Polski wierzchołek jest już zajęty przez 3 osoby (później gadam z nimi dłuższą chwilę o tym i owym, spali nad Czarnym Stawem, mają drona, wymieniamy się nawet mailami) więc instaluję się ma słowackim wierzchołku... Po chwili zaczyna się...