Relacja: Wędrówka z listopada do króla zimy. Lubomir 29.11.2014
: 30 lis 2014, o 11:03
Nic nie zapowiadało zimowej scenerii tego ranka. Owszem nie jest już teraz zbyt ciepło, więc teoretycznie byliśmy przygotowani na klimatyczne niespodzianki, ale w dolinach jeszcze ostatnie tchnienia jesieni z mgłami i dywanem brązowych liści pod nogami. Spotkaliśmy się tak jak było umówione przy schodach ruchomych na dworcu autobusowym w Krakowie. Bus do Rabki pełen był takich jak my turystów zmierzających jednak dalej, pewnikiem w Gorce. Dojechaliśmy do Lubnia, ze względów logistycznych korygując nieco zaproponowaną wcześniej trasę. Wpierw zatem na Lubomir przez Kiczorę i Patryję a dopiero przy schodzeniu schronisko na Kudłaczach z nadziejami na ciepła strawę. Ruszyliśmy ostro w górę od czasu do czasu przystając dla zaczerpnięcia tchu
.
Za przełęczą Weska zaczęło się lekko hardcorowe podejście pod ten ostatni szczyt. W bukowym lesie szlak był już nieprzetarty, trzeba było więc brnąć w śniegu od czasu do czasu trafiając na niespodzianki w postaci ukrytych pod puchem kamieni czy jakichś konarów trochę zaburzających równowagę w czasie naszego marszu. Nareszcie dotarliśmy do szlaku czerwonego już na głównym grzbiecie. Stąd na Lubomir było jeszcze około 25 minut w prawo. I naprawdę poszliśmy w tamtą stronę. Tabliczka ze szczytu nie kłamie. Nie urządziliśmy sobie Lubomira w jakimś pcimskim lasku ze spreparowanym napisem <nie> . Po drodze na Trzech Kopcach podeszliśmy jeszcze na punkt widokowy raczej by poczuć przestrzeń niż podziwiać jakiekolwiek panoramy.
Wreszcie król śniegu Lubomir. Obserwatorium, obelisk, schody donikąd i drewniana wiata zamknięta na cztery spusty, której dodatkowo pilnuje góral z owczarkiem. Na MSB to chyba druga taka figurka po dziadku-bacy na Żmijach.
Schodzimy w kierunku schroniska przez zimowe krajobrazy. Alejka małoletnich świerczków, szron na gałęziach, wreszcie prawdziwa biała dżungla z powalonymi drzewami.
Zmieniliśmy szlak na czarny aby nie przebijać się przez to pobojowisko i nim tak w pół godziny dotarliśmy na Kudłacze.
Schronisko o wdzięcznej nazwie o dziwo dość zatłoczone o tej porze roku, kuchnia czynna - dobry żurek, kiełbasa plus piwo w wersji cold i hot. Ubikacja we wnętrzu płatna (podobno jak w Ritzu), na zewnątrz bezpłatna (jak to w Beskidzie Makowskim bywa). Wewnątrz natomiast bezpłatna biblioteka z ciekawymi pozycjami np. przewodnikiem po Tatrach Słowackich niejakiego Juliusa Andrasi (z lat 70-tych) czy czeskiej książce dla dzieci o Nowym Jorku (mniej więcej z tego samego okresu) z rozmaitymi mądrymi sentencjami np. o roli reklam w społeczeństwie kapitalistycznym, o tym co przeciętny Amerykanin robi po pracy, o chaosie w metrze, niezliczonej liczbie komercyjnych stacji TV i innych przyjemnościach życia w metropolii-molochu <mysli> . Po godzinie takich luksusów zbieramy się do zejścia by zdążyć przed zmrokiem. Tym razem czarnym szlakiem, który długi czas prowadzi lokalną drogą asfaltową przez osiedla należące do Pcimia z ładnymi widokami na okolice.
Potem kawałek lasem w kierunku Bani a przy kapliczce ostro w dół aż do drogi w Pcimiu. Zmrok chwycił w zasadzie w tym momencie, kiedy już wyszliśmy z lasu na drogę jezdną we wsi. Admin próbował jeszcze swoją nową czołówkę prowokując lokalne psy do ujadania. Przy ekspresówce dość szybko złapaliśmy autobus z Limanowej do Krakowa i nim szczęśliwie dotarliśmy do punktu odjazdu.
i spojrzenia na fragmentaryczne tym razem widoki. Szczebel tak do połowy wysokości, podobnie Lubogoszcz a Śnieżnicy to nawet trudno się było domyślać w tym "mleku".
Drogę uprzyjemniały nam liczne kapliczki, stara szopa na stoku ponad Lubniem oraz leśni ludzie kombinujący drzewo na opał i świąteczne gałązki na handel.
Turysty na żółtym szlaku prócz nas nie było żadnego. Tak gdzieś od 600 m na polach zaczął się pojawiać śnieg. Co do wysokości nie byliśmy do końca pewni, ponieważ altymetr w zegarku admina nie był jeszcze odpowiednio wykalibrowany. Dłuższy postój zrobiliśmy sobie przy kapliczce ze św. Bernardem pod Patryją. Oprócz drewnianej figury świętego jest tam jeszcze niżej płaskorzeźba przedstawiająca św. Wojciecha, patrona Polski. Raczej trudno jednak sądzić by czeski misjonarz kiedykolwiek to miejsce odwiedził.
Z polanki już za Patryją zobaczyliśmy zaśnieżony las na stoku Lubomira i pokrytą gęstą siwizną Łysinę 