W czwartek (27.09.) zadzwonił do mnie kolega i zapytał, czy nie mam ochoty jechać w Alpy. Choć właściwie to nie było pytanie, tylko oświadczenie – jutro jedziemy, pakuj się.

Cel – Alpy Gailtalskie i ich najwyższy szczyt – Grosse Sandspitze.
Wyjechaliśmy w piątek wieczorem w składzie: Ania, Jasiu, Robert i ja.
Po drodze mocno padał deszcz, ale gdzieś za Grazem nastąpiła cudowna poprawa i całe szczęście, bo już zaczynało spadać morale.
Na parking poniżej Dolomiten Hütte (1620 m npm) przyjechaliśmy ok. 5 nad ranem i za pół godziny byliśmy na szlaku nr 12, który prowadzi do Karlsbader Hütte (2240 m npm). Speedy Gonzales, czyli Robert i w niczym nie ustępująca mu Ania pognali, jak z procy, a my z Jasiem szliśmy swoim tempem, które jak się okazało nie było takie złe, bo doszliśmy tam w 1 godz. 40 min.




Szlak ze schroniska w kierunku szczytu nie jest numerowany, są tam tylko kolorowe kropki (my akurat szliśmy za niebieskimi). Ścieżka stopniowo pnie się w górę, aż dochodzi do grani, a tam już są ubezpieczenia w postaci stalowych lin. I dobrze, bo idzie się po piarżystym podłożu, kamienie uciekają spod stóp i łatwo wywinąć orła. Po godzinie weszliśmy na przełęcz i właściwie od tego miejsca zaczyna się trudniejsza wspinaczka (ferrata Ari-Schübelsteig).




Na szczycie jesteśmy o godz.10, Ania i Robso już od dłuższego czasu tam na nas czekają. Panorama z Grosse Sandspitze jest zachwycająca, wyróżniają się szczyty, na których byliśmy 2-3 lata wstecz tj. Grossvenediger i Grossglockner. Robimy sobie dłuższą przerwę na szamanko, uzupełnianie płynów, wspólne zdjęcie, wpis do księgi etc., etc.







W dól schodzimy różnymi trasami – Szybkobiegacze pójdą trudną i długą ferratą o nazwie Panoramaklettersteig, a my początkowo schodzimy tak, jak wchodziliśmy, aż doszliśmy do miejsca, w którym niebieskie kropki łączą się z zielonymi, a ponieważ lubię zielony kolor zdecydowaliśmy się iść tą trasą (ferrata Gebirgsjägersteig) sądząc naiwnie, że może nie będzie trudno... Lekko nie było... :| Kiedy ferrata się skończyła, odetchnęliśmy z ulgą.











Wróciliśmy do schroniska, po jakimś czasie doszła pozostała Dwójka i oddaliśmy się słodkiemu lenistwu. W międzyczasie Robert zrobił sobie spacer dookoła Laserzsee i wrócił dość podescytowany, bo odkrył, że tuż nad taflą wody jest rozciągnięta fajna ferratka. Oczywiście obie z Anią chciałyśmy ją przejść, a nasz kolega polował z aparatem fotograficznym, a nuż którejś z nas „uda się” wpaść do wody <hura> . Był naprawdę bardzo rozczarowany faktem, że przeszłyśmy suchą stopą – jakby wbrew nazwie ferraty Wet Foot <lol>




Przed godz.17 postanowiliśmy schodzić i dość szybko przyszliśmy do Dolomiten Hütte, które jest fantastyczną miejscówką. Mieliśmy nadzieję, że uda się nam załatwić w nim nocleg, ale z braku wolnych miejsc musieliśmy się zadowolić nocką w namiotach, które rozbijaliśmy przy świetle czołówek.






W drodze powrotnej do domu, jak to mamy w zwyczaju zwiedziliśmy co nieco. Tym razem Lienz, Villach i zamek Ladskron.
Lienz



Villach



Landskron




Pozostałe zdjęcia do obejrzenia tutaj:
https://picasaweb.google.com/1105764893 ... redirect=1" onclick="window.open(this.href);return false;
https://picasaweb.google.com/1105764893 ... redirect=1" onclick="window.open(this.href);return false;
https://picasaweb.google.com/1105764893 ... redirect=1" onclick="window.open(this.href);return false;
https://picasaweb.google.com/1105764893 ... redirect=1" onclick="window.open(this.href);return false;