Relacja: Bieszczady (październik 2014r.)
: 22 paź 2014, o 11:56
Bieszczady w tym roku odwiedzałem cztery razy, ale jakoś mi ich nie było dość.
Przyszedł październik a w nim tradycyjne koncerty Czartgrania w UG…a więc i czas na wyjazd weekendowy grupy TS+.
Jedziemy w czwartek po robocie i cumujemy w Wetlinie w schronisku „Pod wysoką połoniną”. Polecam; nowe schronisko (prywatne) jeszcze pachnące.
Jako, że TS+ zmienia się z wyjazdu na wyjazd, nie mam problemu ze znalezieniem odpowiedniej trasy, bo zwykle połowa uczestników jest nowa, albo co najmniej świeża. Tytuł przewodni tej jesieni to „Kremenaros”. Kilkakrotnie przechodziliśmy przez Rawki ale jakoś nie po drodze było nam na Krzemieniec. Tym razem motto zobowiązuje, więc zaczynamy od Krzemieńca. Ruszamy spod bacówki, by po kilkudziesięciu minutach zameldować się na Małej Rawce. Pogoda robi się coraz lepsza, więc i humory również. Na Wielką jest tylko chwila, i już granica z Ukrainą i wejście na Krzemieniec. Ludzi troszkę na szlaku ale w planach mamy minąć styk granic i dalej, już granicą ze Słowacją dojść do Rabiej i zejść do Wetliny. Robi się spokojniej, turyści rzedną, słońce świeci. Część grupy zawróciła by schodzić do Wetliny Działem, ale większość idzie granicą. Tempo, moim skromnym zdaniem, jest ślimacze i maleją szanse na dojście do planowanej Rabiej Skały…przy pomniku poległego gieroja radzieckiego lejtnanta Gładysza (Gładyszewa) czekałem dłuższą chwilę na „swoją” grupę. Było już stosunkowo późno, więc zdecydowaliśmy się iść (nielegalnie) przez zamknięte dla ruchu turystycznego Moczarne…ścieżki, las, cisza…i tak zeszliśmy do Wetliny…a wieczorem w ZpC grał Manio.
Drugi dzień to spacer torami do Smerka, wejście na stokówkę i podejście pod Jasło. Grupa dzieli się, mantyczy i jakoś brak chętnych na to Jasło, więc leśnymi dróżkami schodzimy do Przysłupia skąd stopem wracamy do Wetliny. Wieczorem UG i Czartgranie już całą gębą. Powrót do schroniska jak kto może. Ja miałem farta, bo pierwszy zatrzymany samochód jechał do Berehów, ale kierowca stwierdził, że nie miałby sumienia zostawiać mnie w środku nocy na drodze i podwiózł mnie pod samo schronisko.
Niedziela to czas przetasowań i kombinacji…część TS+ musi wracać rano do Lublina, a część jedzie do Żubraczego na spotkanie z innymi frakcjami miłośników Bieszczadów. Na miejscu zbiórki nie jesteśmy pierwsi…poznajemy Kresowiaka z kumplem i Ursusa…po chwili dojeżdżają inni. Zebrało się 15 osób i w takim składzie ruszamy na lajcik na Matragonę…Kresowiak częstuje śliwowicą…wspinamy się dość ostro, ale krótko. Po 2 godzinach jesteśmy na szczycie (zupełnie nie widokowym), skąd schodzimy w kierunku przełęczy Przysłup. Generalnie grupa schodzi razem, choć niektórym, w tym i mnie, udaje się „znaleźć” inną drogę i wylądować w rejonie Szczerbanówki. Ma to swoje plusy, bo jestem ostatni na szosie więc….już po 5 minutach, ubłocony, łapię stopa i pierwszy dojeżdżam do parkingu. Później chwila pożegnań i wracamy do Lublina.
Minęło 5 dni; wsiadam w auto, by ok 20 wieczorem być znów w Bieszczadach…tym razem w Kalnicy. Nocuję w PTSM (można przenocować jak już nic nie ma lepszego). Biorę w kieszeń butelkę nalewki i razem z…Remi, która też dotarła do Kalnicy po kilkudniowej tułaczce po Bieszczadach, idziemy do bacówki na Jaworzcu, a tu…są i znajomi z wyjścia na Matragonę, i ci z ubiegłorocznych Pienin i jeszcze inni górofani. Posiedzieliśmy nie za długo, bo jutro wyjście na Łopiennik. W środku przepięknej, gwiaździstej nocy wracamy do Kalnicy.
Rano grupa nocująca w Jaworzcu ma kłopoty z zebraniem się, więc nasza dwójka, po prawie godzinnym oczekiwaniu, dała sobie spokój, wyszła na szosę i złapała stopa do Dołżycy skąd szlakiem poszła na Łopiennik. Celowo szliśmy powoli, by pozostali mieli szansę nas dogonić więc na Łopienniku nie musieliśmy czekać zbyt długo. Droga powrotna to strome i błotniste zejście do cerkwi w Łopience, Sine Wiry i już ok 20.00 byliśmy w Jaworzcu. Tym razem pożegnania były dłuższe i z ludzikami i z Bieszczadami…bo to już chyba ostatni raz w tym roku.
A na przyszły już plany snute…może Krąglica ?
PS. Foto nie robiłem. Pożyczę coś od TS+ i uzupełnię relację później.
Przyszedł październik a w nim tradycyjne koncerty Czartgrania w UG…a więc i czas na wyjazd weekendowy grupy TS+.
Jedziemy w czwartek po robocie i cumujemy w Wetlinie w schronisku „Pod wysoką połoniną”. Polecam; nowe schronisko (prywatne) jeszcze pachnące.
Jako, że TS+ zmienia się z wyjazdu na wyjazd, nie mam problemu ze znalezieniem odpowiedniej trasy, bo zwykle połowa uczestników jest nowa, albo co najmniej świeża. Tytuł przewodni tej jesieni to „Kremenaros”. Kilkakrotnie przechodziliśmy przez Rawki ale jakoś nie po drodze było nam na Krzemieniec. Tym razem motto zobowiązuje, więc zaczynamy od Krzemieńca. Ruszamy spod bacówki, by po kilkudziesięciu minutach zameldować się na Małej Rawce. Pogoda robi się coraz lepsza, więc i humory również. Na Wielką jest tylko chwila, i już granica z Ukrainą i wejście na Krzemieniec. Ludzi troszkę na szlaku ale w planach mamy minąć styk granic i dalej, już granicą ze Słowacją dojść do Rabiej i zejść do Wetliny. Robi się spokojniej, turyści rzedną, słońce świeci. Część grupy zawróciła by schodzić do Wetliny Działem, ale większość idzie granicą. Tempo, moim skromnym zdaniem, jest ślimacze i maleją szanse na dojście do planowanej Rabiej Skały…przy pomniku poległego gieroja radzieckiego lejtnanta Gładysza (Gładyszewa) czekałem dłuższą chwilę na „swoją” grupę. Było już stosunkowo późno, więc zdecydowaliśmy się iść (nielegalnie) przez zamknięte dla ruchu turystycznego Moczarne…ścieżki, las, cisza…i tak zeszliśmy do Wetliny…a wieczorem w ZpC grał Manio.
Drugi dzień to spacer torami do Smerka, wejście na stokówkę i podejście pod Jasło. Grupa dzieli się, mantyczy i jakoś brak chętnych na to Jasło, więc leśnymi dróżkami schodzimy do Przysłupia skąd stopem wracamy do Wetliny. Wieczorem UG i Czartgranie już całą gębą. Powrót do schroniska jak kto może. Ja miałem farta, bo pierwszy zatrzymany samochód jechał do Berehów, ale kierowca stwierdził, że nie miałby sumienia zostawiać mnie w środku nocy na drodze i podwiózł mnie pod samo schronisko.
Niedziela to czas przetasowań i kombinacji…część TS+ musi wracać rano do Lublina, a część jedzie do Żubraczego na spotkanie z innymi frakcjami miłośników Bieszczadów. Na miejscu zbiórki nie jesteśmy pierwsi…poznajemy Kresowiaka z kumplem i Ursusa…po chwili dojeżdżają inni. Zebrało się 15 osób i w takim składzie ruszamy na lajcik na Matragonę…Kresowiak częstuje śliwowicą…wspinamy się dość ostro, ale krótko. Po 2 godzinach jesteśmy na szczycie (zupełnie nie widokowym), skąd schodzimy w kierunku przełęczy Przysłup. Generalnie grupa schodzi razem, choć niektórym, w tym i mnie, udaje się „znaleźć” inną drogę i wylądować w rejonie Szczerbanówki. Ma to swoje plusy, bo jestem ostatni na szosie więc….już po 5 minutach, ubłocony, łapię stopa i pierwszy dojeżdżam do parkingu. Później chwila pożegnań i wracamy do Lublina.
Minęło 5 dni; wsiadam w auto, by ok 20 wieczorem być znów w Bieszczadach…tym razem w Kalnicy. Nocuję w PTSM (można przenocować jak już nic nie ma lepszego). Biorę w kieszeń butelkę nalewki i razem z…Remi, która też dotarła do Kalnicy po kilkudniowej tułaczce po Bieszczadach, idziemy do bacówki na Jaworzcu, a tu…są i znajomi z wyjścia na Matragonę, i ci z ubiegłorocznych Pienin i jeszcze inni górofani. Posiedzieliśmy nie za długo, bo jutro wyjście na Łopiennik. W środku przepięknej, gwiaździstej nocy wracamy do Kalnicy.
Rano grupa nocująca w Jaworzcu ma kłopoty z zebraniem się, więc nasza dwójka, po prawie godzinnym oczekiwaniu, dała sobie spokój, wyszła na szosę i złapała stopa do Dołżycy skąd szlakiem poszła na Łopiennik. Celowo szliśmy powoli, by pozostali mieli szansę nas dogonić więc na Łopienniku nie musieliśmy czekać zbyt długo. Droga powrotna to strome i błotniste zejście do cerkwi w Łopience, Sine Wiry i już ok 20.00 byliśmy w Jaworzcu. Tym razem pożegnania były dłuższe i z ludzikami i z Bieszczadami…bo to już chyba ostatni raz w tym roku.
A na przyszły już plany snute…może Krąglica ?
PS. Foto nie robiłem. Pożyczę coś od TS+ i uzupełnię relację później.