W sobotnie popołudnie Łukasz i Marta przyjeżdżają po mnie, pakujemy moje rzeczy do autka i w drogę. Słoneczko ładnie świeci i mamy nadzieję, że jutrzejsze wejście na Rysy odbędzie się przy takiej aurze.
Jadąc na Podhale od razu była mowa o tym, że jedziemy „do Rysia” na jakiś późny obiad. Słońce już zachodziło, kiedy zjawiliśmy się u „Rysia” ( drobna uwaga : „u Rysia” „do Rysia” to nie jest nazwa lokalu, tylko nasz wymysł określania tego miejsca).
Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie ma ani jednego wolnego stolika. Marta i Łukasz nie odpuszczają – chcą tu zjeść. I wcale się nie dziwię, bo tu naprawdę można dobrze i tanio zjeść. Chwilę jeszcze czekamy i zwalnia się stolik w ogródku. Szybko podejmujemy decyzję co kto zje. Pan Rysiu przyjmuje od nas zamówienie i gdy tylko znika, nad naszymi głowami słychać jak grzmi… hmm…. Mam nadzieję, że to przejdzie przez noc i jutro będzie ładna pogoda.
Kiedy już brzuszki były pełne, udaliśmy się w końcu na kwaterę do Straży Granicznej w Palenicy. Kierownik obiektu porozdzielał nas do pokojów : dziewczynki razem, chłopcy osobno :D :mrgreen:
Jeszcze udaje mi się namówić moich znajomych na grę w kości na świetlicy. No i na szczęście nie było farta debiutanta :D Wygrałam dwie partie.
Ostatnie ustalenia smsowe z Markiem i idziemy spać. Trzeba być w końcu wyspanym na jutrzejsze wejście.
Niedziela, 07.09
Wstajemy dość wcześnie rano. Szybkie śniadanie i idziemy przed bramę wjazdową. Stąd zabiera nas Marek i jedziemy do Popradzkiego Plesa. Tuż po przekroczeniu granicy nasz kierowca od razu zdejmuje nogę z gazu. Słowacy jednak bardzo pilnują jazdy zgodnej z przepisami. Pomimo wczesnej godziny porannej trzeba uważać, bo za kilkoma zakrętami stoją słowaccy policjanci w kamizelkach

Jeszcze trochę zaspani, ale słuchamy opowieści Marka o szczytach, które mijamy i miejscowościach.
Po godzinie dojeżdżamy na parking. Zostawiamy auto, jeszcze sprawdzając ekwipunek

Krok za krokiem 4km idziemy asfaltem. Oczywiście dalej słuchamy Marka o okolicznych szczytach. Po jakimś czasie docieramy do schroniska nad Popradzkim Stawem. Chwila odpoczynku nad stawem, jakieś zdjęcia. Ja oczywiście idę po pieczątki, ale muszę je zrobić na serwetkach, bo zapomniałam swojego notesiku na pieczątki.
Koniec relaksu i idziemy dalej. Schodząc z asfaltu mijamy „plecaki”, które wnoszą tragarze do schroniska pod Rysami. Jeśli ktoś się zdecyduje na wniesienie jakiegoś ładunku w nagrodę dostanie kubek herbaty w schronisku.
Niebieski szlak, którym podążaliśmy prawie od parkingu krzyżuje się z czerwonym. I to nim teraz będziemy się poruszać, aż na sam szczyt. Do opisów szczytów Marek jeszcze zaczyna nam pokazywać tatrzańską roślinność. Ja i Marta próbujemy zakodować nazwy poszczególnych kwiatów, ale przy wiedzy i doświadczeniu naszego „przewodnika” chyba słabo wypadamy.
Kiedy dochodzimy do Żabich Stawów Mięguszowieckich robimy krótki popas na drugie śniadanie. Tak sobie oglądam te skały na Żabim Stawie i jakoś chyba brakuje mi dziś wyobraźni. :D Chyba ktoś kto wymyślał nazwę miał dobry dzień. Marta i Łukasz oczywiście widzą ową żabę , ja – nie. Za to z tego miejsca doskonale pamiętam nazwę ŻeTeM (czyt. z francuskiego że tem :D )
Nic to jednak, trzeba iść dalej. Szczyt czeka.
Z tego miejsca widzimy już osoby, które przechodzą przez odcinek zabezpieczony łańcuchami i klamrami. Niektórzy turyści zawracają, niektórzy chwilę odpoczywają i mobilizują się przed tym odcinkiem. Jakoś przechodzimy wszyscy. Teraz tylko po skałach mozolnie do góry pod schronisko.
Po jakimś czasie cała nasza czwórka dochodzi do najwyżej położonego schroniska w Tatrach. Biegnę z Martą po pieczątki, panowie szukają miejsca na krótki odpoczynek. Zasiadamy obok schroniska na wielkich kamieniach. Pogawędka, małe conieco i w drogę… szczyt czeka.
Zbieramy się i idziemy na przełęcz Waga. Stanęłam na chwile i zawołałam do towarzyszy, żeby obejrzeli się za siebie i zobaczyli przewalające się chmury za naszymi plecami.
Niesamowite wrażenie. Dodatkowo zauważamy, że na szczycie Wysokiej wśród tych chmur stoi człowieczek. Z tej perspektywy i w tych chmurach zrobiło to na mnie duże wrażenie. No nic ale musimy iść.
Ludzi trochę więcej, mgły też. Idziemy. Przechodzimy wśród skał i turystów powoli wspinając się do góry. Część osób już schodzi i trzeba uważać na głowę. ;-)
Godzina 12.35 mogę zanotować wejście na polski wierzchołek Rysów. Najwyższa jak do tej pory moja góra. Ludzie na szczycie w miarę życzliwi. Każdy ma szansę na zdjęcie ze słupkiem


Prosimy Marka, żeby zrobił nam kilka fotek i przechodzimy na słowacki szczyt. Tu chwilkę odpoczywamy, bo nie mogę napisać, że podziwiamy widoki. Niestety musimy użyć wyobraźni.
Wszystko co miłe kiedyś się kończy – czas wracać. Powoli schodzimy tą samą trasą do Popradzkiego Plesa. I jak na złość mgła gdzieś ucieka i wychodzi słońce. Szkoda, że nie na szczycie, ale i tak podziwiamy w całej okazałości Szatana i pasmo Baszt

Dobry to był dzień. A mając tak dobrego przewodnika, bogatszy o nową wiedzę np. przyrodniczą

Dodatkowo Marek wie, co i gdzie można zjeść, więc jedziemy na mały obiadek. No i oczywiście zakupy

Połowa ekipy. Ładniejsza część <lol> <lol>
Moje zdobycze <lol> <lol> <lol> <lol>