Forum "Turystycznie" - najciekawsze forum turystyczne w sieci! Już od prawie 14 lat!
Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Regulamin forum
Prosimy o zachowanie następującego schematu w tytule relacji:
Kraj: dokładny cel wycieczki (data wycieczki)
Przykład:
Austria: Salzburg (15.07.2020)
Prosimy o zachowanie następującego schematu w tytule relacji:
Kraj: dokładny cel wycieczki (data wycieczki)
Przykład:
Austria: Salzburg (15.07.2020)
Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Alzacja to nie jest chyba najbardziej typowy francuski region, o ile o takim można mówić w kraju w którym jak mawiał De Gaulle jest tak wiele gatunków sera.
Ren przekraczaliśmy także w pierwszym i ostatnim dniu pobytu. Najpierw trochę z konieczności omijając strefę ekologiczną Strasburga (odpowiednią winietkę można zamówić tylko online, więc zaparkowaliśmy "po sąsiedzku" w niemieckim Kehlu dalej korzystając z komunikacji publicznej). Potem rozmyślnie odwiedzając niemiecki Freiburg (który notabene też ma swoją strefę ekologiczną, więc do centrum trzeba podjechać tramwajem z parkingu P+R na peryferiach miasta). W innym dniu przejechaliśmy górską trasę Route des Cretes prowadzącą wzdłuż najwyższego pasma Wogezów z Uffholtz do Sainte Marie aux Mines. Były też inne wycieczki do różnych ciekawych zakątków Alzacji. W trakcie przejazdu odwiedziliśmy ponadto niemieckie miasta Rothenburg ob der Tauber i Amberg (a o dwóch przystankach w Czechach napiszę już osobno).
Nazwy francuskie mieszają się tu z niemieckimi, podobnie jak kuchnia czy architektura. Katedry i kościoły są gotyckie i romańskie. Po obu stronach granicy równie piękne z kolorowymi witrażami. Zamki też są trochę francuskie, trochę niemieckie, podobnie jak inne fortyfikacje wznoszone na krawędzi Wogezów lub niżej w dolinie Renu.
Nie zawsze było tu sielsko i spokojnie. Ślady wielkiej wojny oglądaliśmy na górze Hartmannwillerskopf/Vieil Armand na której znajduje się olbrzymi cmentarz z I wojny światowej. Przynajmniej do 1945 roku był to teren sporny.
Ludzie mówią jednak raczej po francusku, swoisty język alzacki zauważyłem tylko na niektórych tabliczkach z nazwami miejscowości. W hipermarketach królują zdecydowanie wiktuały francuskie, z akcentem na wyroby regionalne, czego przejawem są choćby półki z wyselekcjonowanym winem alzackim ułożonym według szczepów winogron: Riesling, Sylvaner, Pinot Blanc, Pinot Noir, Pinot Gris, Gewurztraminer, itp.
Alzacja to kraj wina i bocianów, które pojawiają się na łąkach, w parkach, na dachach domów a nawet na wieżach kościelnych. Ich wizerunki znajdują się także na rozmaitych ozdobach i lokalnych pamiątkach do spółki z regionalnym strojem alzackim rozsławionym przez rysownika o nazwisku Hansi oraz preclami (bretzel) - przysmakami ze Strasburga czy Colmaru.
Krajobrazy w Alzacji układają się pasami od pociętej kanałami doliny Renu, przez łąki i sztucznie nawadniane pola uprawne na nizinie tzw. Grand Ried oraz podgórską strefę winnic po lasy na stokach Wogezów i położone wyżej górskie hale tzw. hautes chaumes. Największe miasta koncentrują się na nizinie, ale w pobliżu ujścia dolin. Od północy Strasburg, Selestat, Colmar i Miluza.
Łączy je wygodna i co najważniejsze bezpłatna autostrada. Inne mniejsze miasteczka leżą tuż pod samymi górami i są kwintesencją "alzackości" z kolorowymi domkami z pruskiego muru i ulicami pełnymi kwiatów. Obernai, Ribeauville, Riquewihr to tylko najbardziej znane z nich.
Leżą na turystycznej trasie samochodowej zwanej szlakiem winnym. Przejechaliśmy duża część tej trasy i praktycznie każde miasteczko jest tu warte odwiedzenia.
Teraz myślę, że trzeba było odwiedzić także i te mniej uczęszczane. Klimatyczny i praktycznie pusty jest np. Dambach-la-Ville, który przejechaliśmy wieczorem wracając z Obernai.
Te wakacje spędziliśmy więc na pograniczu z bazą noclegową położoną jakieś 100 km od Renu w pięknej zielonej górskiej dolinie Val de Argent w środkowych Wogezach. Wejścia do niej strzegą 2 zamki: Ortenbourg i Ramstein, dziś spektakularne ruiny - nieco głębiej mijamy natomiast charakterystyczny trójgarbny masyw ze szczytami Frankenbourg, Rocher de Coucou i Chalmont.
Ten widok towarzyszył nam praktycznie codziennie i wbrew pozorom był dość "karpacki". Choć na dzień dobry powitała nas podwójna tęcza to później była już "lampa" z temperaturami, które w rekordowym dniu dobiegły do 38 stopni C. Było sucho, ale znośnie ze względu na towarzyszący prawie stale chłodny wiaterek.
Najdłuższa trasa dzienna na miejscu nie przekroczyła 300 km i prowadziła do szwajcarskiej Bazylei - w tym dniu odwiedziliśmy także trójstyk granic zlokalizowany w pobliżu mostu łączącego niemiecki Weil am Rhein i francuskie Saint Louis.
Ren przekraczaliśmy także w pierwszym i ostatnim dniu pobytu. Najpierw trochę z konieczności omijając strefę ekologiczną Strasburga (odpowiednią winietkę można zamówić tylko online, więc zaparkowaliśmy "po sąsiedzku" w niemieckim Kehlu dalej korzystając z komunikacji publicznej). Potem rozmyślnie odwiedzając niemiecki Freiburg (który notabene też ma swoją strefę ekologiczną, więc do centrum trzeba podjechać tramwajem z parkingu P+R na peryferiach miasta). W innym dniu przejechaliśmy górską trasę Route des Cretes prowadzącą wzdłuż najwyższego pasma Wogezów z Uffholtz do Sainte Marie aux Mines. Były też inne wycieczki do różnych ciekawych zakątków Alzacji. W trakcie przejazdu odwiedziliśmy ponadto niemieckie miasta Rothenburg ob der Tauber i Amberg (a o dwóch przystankach w Czechach napiszę już osobno).
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Zapowiada się ciekawa relacja.
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Po drodze:
Rothenburg ob der Tauber
Przedsmak Alzacji. Podobna architektura z pruskiego muru, tylko trochę mniej kolorowa niż dalej we Francji. I trochę mniej kwiatów na balkonach. Rothenburg to chyba najbardziej znane niemieckie miasteczko na tzw. szlaku romantycznym biegnącym przez północną Bawarię czyli tzw. Frankonię i łaczącym Wurzburg z Fussen. Stare miasto rozłożyło się na skalnym wzgórzu ponad rzeką Tauber. Jako że nie jest to wielkie miasteczko i żaden ośrodek przemysłowy to miało szczęście uniknąć alianckich bombardowań w czasie II wojny światowej. Ocalała więc cała średniowieczna starówka oraz pełny obwód miejskich murów. Są one atrakcją samą w sobie. Można po prostu obejść miasto trasą biegnącą po miejskich murach i przez kolejne baszty i bramy. Wykorzystaliśmy ten szlak tylko na pewnych odcinkach. Na południu w tzw. bastionie szpitalnym chodnik jest na tyle szeroki, że można było na wieżę wjechać konno. Nieco dalej w kierunku miasta jest emblematyczne skrzyżowanie dwóch dróg zwane Ploenlein i ozdobione wysoką bramą. W miejscu tym kręcono sceny do disneyowskiego filmu o Pinokiu. Zresztą Disney wzorował się często na architekturze niemieckiej, choćby wznosząc swój słynny zamek podobny do Neuschwanstein. Dzisiaj pajacyka Pinokia wyparły z miasta misie Teddy. Duży sklep z pluszakami, a także mówiącymi papugami znajduje się na rogu rynku. Anonsuje go miś stojący na balkonie i wypuszczający bańki mydlane. Do rynku weszliśmy wzdłuż Rodergasse i Hafengasse uliczek przedzielonych jeszcze jedną wewnętrzną bramą zwaną Markusturm. Wszystko są to ślady starszej lokacji miasta, kiedy obwód murów był znacznie mniejszy. Na rynku stoi biały ratusz z wysoką wieżą. Na jej szczycie jest płatna platforma widokowa, ale rzut oka na ekspozycję sprawił, że nie wchodziliśmy aby nie dostać zawrotów głowy. Panoramę miasta obejrzeliśmy z muru miejskiego (trochę zakłóconą wysokim dźwigiem) oraz klasycznie z parku zamkowego. Stamtąd widać przede wszystkim wysokie wieże przy murach oraz zielony wąwóz Tauberu ponad którym rozsiadły się winnice. W dole jest stary kamienny most i zabytkowa kaplica. Jeden kościół niestety zamknięty, drugi płatny ze względu na ołtarz św Krwi autorstwa Tilmana Riemenschneidera. Weszliśmy tylko do kaplicy zamkowej - jedynej pozostałości dawnej budowli na zachodnim ryglu miasta tuż nad zakolem Tauberu. Gdyby stał Rothenburg przypominałby trochę hiszpańską Segovię. Dziś na tarasie rozciąga się park z klimatycznymi posągami wyobrażającymi pory roku oraz czynności gospodarskie. Trasa spaceru około 2 godzinna. Parking płatny na południe od starówki. Miasto bardzo przyjemne. Poleciłbym jeszcze Muzeum Średniowiecznej Kryminalistyki. Nie jest tanie ale już na zewnątrz zobaczyć można ciekawe eksponaty.
Amberg
To wschodniobawarskie miasto odwiedziliśmy późnym popołudniem wracając z Francji na nocleg w kierunku czeskiej granicy. Miła przechadzka w porze nazywanej złotą godziną, czyli przed zachodem słońca. O ile Rothenburg jest gotycki, o tyle Amberg znacznie bardziej barokowy. Najklimatyczniejszą częścią miasta jest pasaż którym wśród starych budynków przepływa przez miasto rzeka Vils. Szliśmy pod prąd. Po południowej stronie rzeka pokonuje dawne obwarowania pod oryginalną bramą wodną zwaną Stadtbrille. Korytarzem wewnątrz można się było dawniej dostać z arsenału do pałacu kurfirstów. Dalej Vils płynie tuż pod kościołem farnym św. Marcina. Przez rzekę przerzucono kilka mostków, przy czym dwa z nich to drewniane zadaszone kładki tylko dla pieszych. Na wodzie pływała rodzinka łabędzi. Mały w środku pilnowany przez rodziców. Ze względu na późną porę nie wstąpiliśmy do Luftmuseum placówki poświęconej powietrzu w różnych aspektach: chemii, energetyki, środków transportu itp. Na rynku stoi okazały ratusz z kolorowym zegarem oraz ciekawa fontanna upamiętniająca niesamowicie wystawne wesele wydane dla księżnej Małgorzaty Bawarskiej i elektora Palatynatu Filipa. Poszliśmy też do prawobrzeżnej dzielnicy miasta. Przez kilka malowniczych placów doszliśmy do klasztoru Kawalerów Maltańskich z dużym ogrodem, jeszcze większym gmachem adaptowanym na uczelnię, kościołem i biblioteką państwową. W podwórzu koło ogrodu miejscowy zespół orkiestrowy ćwiczył sobie bawarskie melodie. Nie był to żaden koncert. Miejsce raczej ukryte a widownia jedynie przypadkowa. Ale ten klimat XIX-wiecznej Bawarii, barona Munchhausena gdzieś tam się unosił. Spacer około 1.30 h. Ze względu na późną porę nie byliśmy na wzgórzu Mariahilfberg z górującym nad miastem kościołem pielgrzymkowym. Parking (o tej godzinie już bezpłatny) znajduje się na południe od starówki przy aquaparku i centrum kongresowym.
Rothenburg ob der Tauber
Przedsmak Alzacji. Podobna architektura z pruskiego muru, tylko trochę mniej kolorowa niż dalej we Francji. I trochę mniej kwiatów na balkonach. Rothenburg to chyba najbardziej znane niemieckie miasteczko na tzw. szlaku romantycznym biegnącym przez północną Bawarię czyli tzw. Frankonię i łaczącym Wurzburg z Fussen. Stare miasto rozłożyło się na skalnym wzgórzu ponad rzeką Tauber. Jako że nie jest to wielkie miasteczko i żaden ośrodek przemysłowy to miało szczęście uniknąć alianckich bombardowań w czasie II wojny światowej. Ocalała więc cała średniowieczna starówka oraz pełny obwód miejskich murów. Są one atrakcją samą w sobie. Można po prostu obejść miasto trasą biegnącą po miejskich murach i przez kolejne baszty i bramy. Wykorzystaliśmy ten szlak tylko na pewnych odcinkach. Na południu w tzw. bastionie szpitalnym chodnik jest na tyle szeroki, że można było na wieżę wjechać konno. Nieco dalej w kierunku miasta jest emblematyczne skrzyżowanie dwóch dróg zwane Ploenlein i ozdobione wysoką bramą. W miejscu tym kręcono sceny do disneyowskiego filmu o Pinokiu. Zresztą Disney wzorował się często na architekturze niemieckiej, choćby wznosząc swój słynny zamek podobny do Neuschwanstein. Dzisiaj pajacyka Pinokia wyparły z miasta misie Teddy. Duży sklep z pluszakami, a także mówiącymi papugami znajduje się na rogu rynku. Anonsuje go miś stojący na balkonie i wypuszczający bańki mydlane. Do rynku weszliśmy wzdłuż Rodergasse i Hafengasse uliczek przedzielonych jeszcze jedną wewnętrzną bramą zwaną Markusturm. Wszystko są to ślady starszej lokacji miasta, kiedy obwód murów był znacznie mniejszy. Na rynku stoi biały ratusz z wysoką wieżą. Na jej szczycie jest płatna platforma widokowa, ale rzut oka na ekspozycję sprawił, że nie wchodziliśmy aby nie dostać zawrotów głowy. Panoramę miasta obejrzeliśmy z muru miejskiego (trochę zakłóconą wysokim dźwigiem) oraz klasycznie z parku zamkowego. Stamtąd widać przede wszystkim wysokie wieże przy murach oraz zielony wąwóz Tauberu ponad którym rozsiadły się winnice. W dole jest stary kamienny most i zabytkowa kaplica. Jeden kościół niestety zamknięty, drugi płatny ze względu na ołtarz św Krwi autorstwa Tilmana Riemenschneidera. Weszliśmy tylko do kaplicy zamkowej - jedynej pozostałości dawnej budowli na zachodnim ryglu miasta tuż nad zakolem Tauberu. Gdyby stał Rothenburg przypominałby trochę hiszpańską Segovię. Dziś na tarasie rozciąga się park z klimatycznymi posągami wyobrażającymi pory roku oraz czynności gospodarskie. Trasa spaceru około 2 godzinna. Parking płatny na południe od starówki. Miasto bardzo przyjemne. Poleciłbym jeszcze Muzeum Średniowiecznej Kryminalistyki. Nie jest tanie ale już na zewnątrz zobaczyć można ciekawe eksponaty.
Amberg
To wschodniobawarskie miasto odwiedziliśmy późnym popołudniem wracając z Francji na nocleg w kierunku czeskiej granicy. Miła przechadzka w porze nazywanej złotą godziną, czyli przed zachodem słońca. O ile Rothenburg jest gotycki, o tyle Amberg znacznie bardziej barokowy. Najklimatyczniejszą częścią miasta jest pasaż którym wśród starych budynków przepływa przez miasto rzeka Vils. Szliśmy pod prąd. Po południowej stronie rzeka pokonuje dawne obwarowania pod oryginalną bramą wodną zwaną Stadtbrille. Korytarzem wewnątrz można się było dawniej dostać z arsenału do pałacu kurfirstów. Dalej Vils płynie tuż pod kościołem farnym św. Marcina. Przez rzekę przerzucono kilka mostków, przy czym dwa z nich to drewniane zadaszone kładki tylko dla pieszych. Na wodzie pływała rodzinka łabędzi. Mały w środku pilnowany przez rodziców. Ze względu na późną porę nie wstąpiliśmy do Luftmuseum placówki poświęconej powietrzu w różnych aspektach: chemii, energetyki, środków transportu itp. Na rynku stoi okazały ratusz z kolorowym zegarem oraz ciekawa fontanna upamiętniająca niesamowicie wystawne wesele wydane dla księżnej Małgorzaty Bawarskiej i elektora Palatynatu Filipa. Poszliśmy też do prawobrzeżnej dzielnicy miasta. Przez kilka malowniczych placów doszliśmy do klasztoru Kawalerów Maltańskich z dużym ogrodem, jeszcze większym gmachem adaptowanym na uczelnię, kościołem i biblioteką państwową. W podwórzu koło ogrodu miejscowy zespół orkiestrowy ćwiczył sobie bawarskie melodie. Nie był to żaden koncert. Miejsce raczej ukryte a widownia jedynie przypadkowa. Ale ten klimat XIX-wiecznej Bawarii, barona Munchhausena gdzieś tam się unosił. Spacer około 1.30 h. Ze względu na późną porę nie byliśmy na wzgórzu Mariahilfberg z górującym nad miastem kościołem pielgrzymkowym. Parking (o tej godzinie już bezpłatny) znajduje się na południe od starówki przy aquaparku i centrum kongresowym.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Językoznawców zainteresuje to rzadkie „ob” w nazwie miasteczka. „Ob” to skrót od „oberhalb”, czyli w pełnej nazwie „ob der Tauber” to: powyżej rzeki Tauber/ponad rzeką Tauber.
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Strasburg
Strasburg to bez wątpienia największe miasto Alzacji, siedziba władz departamentu Bas-Rhin, ale także jedna ze stolic Europy. Sama nazwa miasta wskazuje, że zawsze było to skrzyżowanie dróg. Tyle że do Strasburga wjechać obecnie nie tak łatwo, ponieważ wymaga to wcześniejszego wykupienia winietki na strefę ekologiczną. We Francji, także w Niemczech, we Włoszech takie strefy to już standard. Wydaje mi się, że nie tędy droga, bo system myt i ceł przez kilkaset lat skutecznie hamował rozwój ziem niemieckich. Sytuacja jest taka, że każde większe miasto ma swoją osobną winietkę, więc pobiera sobie indywidualnie opłaty od samochodu, parkingu, autostrady. Ileż jeszcze można. Raczej należałoby naciskać na badania dotyczące czystych technologii, tylko że wtedy trzeba by było podcinać gałęzie wielkim koncernom, które przecież żyją ze sprzedaży paliw kopalnych. Tak więc albo to wreszcie przewartościujemy, albo szlag nas trafi, bo stajemy się coraz mniej konkurencyjni w stosunku do Azji czy Ameryki. Zaparkowaliśmy za darmo w niemieckim Kehlu przy dworcu kolejowym tuż za mostem na Renie, skąd do Strasburga kursuje tramwaj. Bilet 24-godzinny dla trzech osób tzw. TRIO 24 kosztuje 6,90 EURO. Co ciekawe bilet/kartę trzeba kasować za każdym razem gdy wsiadamy do tramwaju lub autobusu na przystanku, bądź w terminalu obok kierowcy. Inna sprawa, że z Kehlu nie wyjechaliśmy do Strasburga tramwajem, bo była jakaś awaria na tej linii i nic nie wskazywało, że to szybko ruszy. Zamiast tego przeszliśmy przez Ren kładką prowadzącą przez ogród Deux Rives. To nowy graniczny park mający na celu połączyć dwa miasta w jednej aglomeracji. Zresztą nic specjalnego. Sam Kehl też nie jest jakoś specjalnie ciekawy. Willa na brzegu Renu i meczet blisko parkingu - to jedyne co zwróciło moją uwagę. Do centrum Strasburga pojechaliśmy ostatecznie autobusem już z francuskiego brzegu.
Starówka Strasburga zajmuje wyspę Grand Ile położoną w ramionach rzeki Ill. Węzeł wodny najlepiej podziwiać z tamy zaprojektowanej przez Vaubana w końcu XVII wieku. W tym miejscu Ill rozdziela się na 5 ramion. Część z nich łączy się ze sobą zasilając młynówki. Przez warowny most Pont Couverts zmierzamy do najładniejszej dzielnicy Strasburga zwanej Małą Francją. Kiedyś był to kwartał garbarzy, ale też siedziba lupanarów i rozmaitych przybytków uciech stąd dość przekorna nazwa. Dzisiaj krajobraz "wenecki" ściąga w to miejsce rzesze turystów. Sercem dzielnicy jest nadbrzeżny plac Benjamina Zixa zajęty przez stoliki restauracyjne. Stąd groblą i pomostem przejść można wzdłuż kanałów młyńskich w kierunku mostu zlokalizowanego w miejscu gdzie odnogi Illu się łączą. Pierwszy kościół na trasie pod wezwaniem św. Tomasza zadziwia pomnikiem nagrobnym marszałka Maurycego de Saxe. Główną atrakcją Strasburga jest jednak katedra Panny Marii. Najwyższy kościół średniowiecza zdetronizowany dopiero w 1874 roku przez kościół św Mikołaja w Hamburgu. Najlepsza perspektywa na katedrę jest od strony Placu Gutenberga wzdłuż uliczki zwanej Rue Merciere. Tuż pod katedrą jest studnia z pitną wodą. Warto też zwrócić uwagę na filar przylegający do jednego z domów. Wg legendy był to test dla budowniczych katedry. Musieli być na tyle szczupli aby zmieścić się pomiędzy filarem a ścianą. Piwne brzuszki nie przeszły. Fakt, wejście na taras widokowy wymaga pewnej kondycji, chociaż zlokalizowany jest po niższej stronie na nieukończonej wieży. Z tarasu mamy doskonały widok na Strasburg i jego otoczenie. Z jednej strony Wogezy, z drugiej Schwarzwald. I brązowe dachy miasta z dużą liczbą świetlików. Zejście drugą stroną pod najwyższą wieżą. Rozczarowuje tylko trochę bo Notre Dame de Strasbourg z tej strony nie ma żadnych gotyckich zdobień, rzeźb, maszkaronów, które są tak fotogeniczne w innych francuskich katedrach. Taras widokowy jest płatny, natomiast wejście do samej katedry darmowe - trzeba tylko przejść kontrolę bezpieczeństwa. Wewnątrz podziwiać można witraże, gotyckie ołtarze i wystawę rzeźb. Najciekawsza jest prawa nawa przy końcu której mieści się tzw. kolumna aniołów oraz wielki zegar astronomiczny. Jest tu polski akcent - portret Kopernika na bocznym panelu. Przy placu katedralnym znajduje się pałac książąt i biskupów Rohan obecnie mieszczący kilka strasburskich muzeów. Do nich nie wchodziliśmy - przeszliśmy wzdłuż średniowiecznego ogrodu na nabrzeża Illu. Przy dawnym targu rybnym rośnie kilka starych platanów. Obecnie z nabrzeża kursują łodzie wycieczkowe pływające po kanałach Strasburga tzw. Batorama. Byłby to jakiś sposób na zwiedzenie miasta, zwłaszcza z kartą Pass de Alsace, ale postanowiliśmy ją wykorzystać w innym dniu i w innych miejscach. Kilka innych ciekawych placów to Place Gutenberg ze staroświecką karuzelą i pomnikiem wynalazcy druku, który wiele lat w Strasburgu mieszkał. Place Marche Gayot z typowo francuskimi kafejkami - miejsce spotkań mieszkańców Strasburga. Oraz ruchliwy Place Kleber - obecne centrum miasta z ciekawym budynkiem galerii handlowej. Nie poszliśmy już do Aubette, dawnego budynku koszarowego dziś znanego z sali kawiarnianej wyposażonej przez XX-wiecznych projektantów na czele z Hansem Arpem i Theo van Doesburgiem. Z tutejszej okrągłej "stajni jednorożców" pojechaliśmy tramwajem do dzielnicy europejskiej, zahaczając po drodze o nowe miasto zbudowane w czasie gdy Strasburg był pod władaniem Niemiec. Parlament Europejski wygląda trochę jakby był w stałej przebudowie. Wycieczkę do wewnątrz trzeba by było wcześniej zamówić. Obeszliśmy go tylko dookoła udając się do ostatniego miejsca wielkiego parku Orangerie ze zwierzyńcem, łąkami piknikowymi i dużymi klombami różanymi. Na parę miejsc zabrakło już czasu. Strasburg z pewnością wart jest odwiedzenia, ale to dopiero wstęp do prowincjonalnej sielskiej Alzacji. Jak każde duże miasto ma swoje blaski i cienie. Polski słyszy się tutaj całkiem często. Nie tylko turyści, ale zwykli mieszkańcy okazują się być czasem Polakami, jak choćby pewien pan na wózku czekający na przystanku autobusowym.
Strasburg to bez wątpienia największe miasto Alzacji, siedziba władz departamentu Bas-Rhin, ale także jedna ze stolic Europy. Sama nazwa miasta wskazuje, że zawsze było to skrzyżowanie dróg. Tyle że do Strasburga wjechać obecnie nie tak łatwo, ponieważ wymaga to wcześniejszego wykupienia winietki na strefę ekologiczną. We Francji, także w Niemczech, we Włoszech takie strefy to już standard. Wydaje mi się, że nie tędy droga, bo system myt i ceł przez kilkaset lat skutecznie hamował rozwój ziem niemieckich. Sytuacja jest taka, że każde większe miasto ma swoją osobną winietkę, więc pobiera sobie indywidualnie opłaty od samochodu, parkingu, autostrady. Ileż jeszcze można. Raczej należałoby naciskać na badania dotyczące czystych technologii, tylko że wtedy trzeba by było podcinać gałęzie wielkim koncernom, które przecież żyją ze sprzedaży paliw kopalnych. Tak więc albo to wreszcie przewartościujemy, albo szlag nas trafi, bo stajemy się coraz mniej konkurencyjni w stosunku do Azji czy Ameryki. Zaparkowaliśmy za darmo w niemieckim Kehlu przy dworcu kolejowym tuż za mostem na Renie, skąd do Strasburga kursuje tramwaj. Bilet 24-godzinny dla trzech osób tzw. TRIO 24 kosztuje 6,90 EURO. Co ciekawe bilet/kartę trzeba kasować za każdym razem gdy wsiadamy do tramwaju lub autobusu na przystanku, bądź w terminalu obok kierowcy. Inna sprawa, że z Kehlu nie wyjechaliśmy do Strasburga tramwajem, bo była jakaś awaria na tej linii i nic nie wskazywało, że to szybko ruszy. Zamiast tego przeszliśmy przez Ren kładką prowadzącą przez ogród Deux Rives. To nowy graniczny park mający na celu połączyć dwa miasta w jednej aglomeracji. Zresztą nic specjalnego. Sam Kehl też nie jest jakoś specjalnie ciekawy. Willa na brzegu Renu i meczet blisko parkingu - to jedyne co zwróciło moją uwagę. Do centrum Strasburga pojechaliśmy ostatecznie autobusem już z francuskiego brzegu.
Starówka Strasburga zajmuje wyspę Grand Ile położoną w ramionach rzeki Ill. Węzeł wodny najlepiej podziwiać z tamy zaprojektowanej przez Vaubana w końcu XVII wieku. W tym miejscu Ill rozdziela się na 5 ramion. Część z nich łączy się ze sobą zasilając młynówki. Przez warowny most Pont Couverts zmierzamy do najładniejszej dzielnicy Strasburga zwanej Małą Francją. Kiedyś był to kwartał garbarzy, ale też siedziba lupanarów i rozmaitych przybytków uciech stąd dość przekorna nazwa. Dzisiaj krajobraz "wenecki" ściąga w to miejsce rzesze turystów. Sercem dzielnicy jest nadbrzeżny plac Benjamina Zixa zajęty przez stoliki restauracyjne. Stąd groblą i pomostem przejść można wzdłuż kanałów młyńskich w kierunku mostu zlokalizowanego w miejscu gdzie odnogi Illu się łączą. Pierwszy kościół na trasie pod wezwaniem św. Tomasza zadziwia pomnikiem nagrobnym marszałka Maurycego de Saxe. Główną atrakcją Strasburga jest jednak katedra Panny Marii. Najwyższy kościół średniowiecza zdetronizowany dopiero w 1874 roku przez kościół św Mikołaja w Hamburgu. Najlepsza perspektywa na katedrę jest od strony Placu Gutenberga wzdłuż uliczki zwanej Rue Merciere. Tuż pod katedrą jest studnia z pitną wodą. Warto też zwrócić uwagę na filar przylegający do jednego z domów. Wg legendy był to test dla budowniczych katedry. Musieli być na tyle szczupli aby zmieścić się pomiędzy filarem a ścianą. Piwne brzuszki nie przeszły. Fakt, wejście na taras widokowy wymaga pewnej kondycji, chociaż zlokalizowany jest po niższej stronie na nieukończonej wieży. Z tarasu mamy doskonały widok na Strasburg i jego otoczenie. Z jednej strony Wogezy, z drugiej Schwarzwald. I brązowe dachy miasta z dużą liczbą świetlików. Zejście drugą stroną pod najwyższą wieżą. Rozczarowuje tylko trochę bo Notre Dame de Strasbourg z tej strony nie ma żadnych gotyckich zdobień, rzeźb, maszkaronów, które są tak fotogeniczne w innych francuskich katedrach. Taras widokowy jest płatny, natomiast wejście do samej katedry darmowe - trzeba tylko przejść kontrolę bezpieczeństwa. Wewnątrz podziwiać można witraże, gotyckie ołtarze i wystawę rzeźb. Najciekawsza jest prawa nawa przy końcu której mieści się tzw. kolumna aniołów oraz wielki zegar astronomiczny. Jest tu polski akcent - portret Kopernika na bocznym panelu. Przy placu katedralnym znajduje się pałac książąt i biskupów Rohan obecnie mieszczący kilka strasburskich muzeów. Do nich nie wchodziliśmy - przeszliśmy wzdłuż średniowiecznego ogrodu na nabrzeża Illu. Przy dawnym targu rybnym rośnie kilka starych platanów. Obecnie z nabrzeża kursują łodzie wycieczkowe pływające po kanałach Strasburga tzw. Batorama. Byłby to jakiś sposób na zwiedzenie miasta, zwłaszcza z kartą Pass de Alsace, ale postanowiliśmy ją wykorzystać w innym dniu i w innych miejscach. Kilka innych ciekawych placów to Place Gutenberg ze staroświecką karuzelą i pomnikiem wynalazcy druku, który wiele lat w Strasburgu mieszkał. Place Marche Gayot z typowo francuskimi kafejkami - miejsce spotkań mieszkańców Strasburga. Oraz ruchliwy Place Kleber - obecne centrum miasta z ciekawym budynkiem galerii handlowej. Nie poszliśmy już do Aubette, dawnego budynku koszarowego dziś znanego z sali kawiarnianej wyposażonej przez XX-wiecznych projektantów na czele z Hansem Arpem i Theo van Doesburgiem. Z tutejszej okrągłej "stajni jednorożców" pojechaliśmy tramwajem do dzielnicy europejskiej, zahaczając po drodze o nowe miasto zbudowane w czasie gdy Strasburg był pod władaniem Niemiec. Parlament Europejski wygląda trochę jakby był w stałej przebudowie. Wycieczkę do wewnątrz trzeba by było wcześniej zamówić. Obeszliśmy go tylko dookoła udając się do ostatniego miejsca wielkiego parku Orangerie ze zwierzyńcem, łąkami piknikowymi i dużymi klombami różanymi. Na parę miejsc zabrakło już czasu. Strasburg z pewnością wart jest odwiedzenia, ale to dopiero wstęp do prowincjonalnej sielskiej Alzacji. Jak każde duże miasto ma swoje blaski i cienie. Polski słyszy się tutaj całkiem często. Nie tylko turyści, ale zwykli mieszkańcy okazują się być czasem Polakami, jak choćby pewien pan na wózku czekający na przystanku autobusowym.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
- petruss1990
- User
- Posty: 1029
- Rejestracja: 15 maja 2011, o 16:58
- Lokalizacja: Hrubieszów/Lublin
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Super wyjazd; masa zwiedzania i super pogoda. Jak Est że zwiedzaniem współczesnych fortyfikacji. Można samemu, z przewodnikiem, czy może czeka nas eksploracja...
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Tam fortyfikacji jest pełno. Nie wiem które uważasz za współczesne. W bunkrze linii Maginota akurat nie byliśmy. Nie jest ich znowu tak wiele zaadaptowanych do zwiedzania. Byliśmy w Neuf-Brisach, czyli jednej z cytadel zaprojektowanych przez Vaubana. Dziś to niewielkie miasteczko. Zamków średniowiecznych na skłonie Wogezów jest mnóstwo. Część dostępna za opłatą - można dojechać samochodem, część dostępna szlakami - niektóre ruiny chyba zwiedza się na swoje ryzyko, bo grożą zawaleniem. Najstarszy jest tzw. Mur Pogański (Mur Paien) na Górze św Otylii. Widzieliśmy tylko fragment przy samym klasztorze, ale wzdłuż niego można pochodzić ładne parę kilometrów.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
- petruss1990
- User
- Posty: 1029
- Rejestracja: 15 maja 2011, o 16:58
- Lokalizacja: Hrubieszów/Lublin
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
O Maginota głównie chodziło, ale inne też. Dzięki za info.
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Colmar
Colmar to miasto z " najbardziej alzacką duszą", bo Strasburg ze względu na swoje funkcje jest jednak bardziej kosmopolityczny. To przede wszystkim ośrodek sztuki, co widać w muzeach i na ulicach. Mimo że jedynie 60-tysięczny to jednak chlubi się kilkoma atrakcjami o znaczeniu ponadregionalnym. W Colmarze urodził się Fryderyk August Bartholdi - rzeźbiarz znany jako autor nowojorskiej Statuy Wolności, która była prezentem dla Amerykanów z okazji stulecia niepodległości Stanów Zjednoczonych. Na rondzie na przedmieściu Colmaru ustawiono replikę słynnego posągu. Jest ona trochę mniejsza od oryginału. Tuż obok znajduje się lotnisko sportowe. Kilka razy przejeżdżając autostradą widzieliśmy w tym miejscu lądujących paralotniarzy. Drugą znaną atrakcją Colmaru jest Muzeum Sztuki Unterlinden zlokalizowane w dawnym klasztorze w centrum miasta.
Wewnątrz klasztoru znajduje się przepiękny wirydarz z cienistym sadem jabłkowym w którym można odpocząć po zwiedzaniu.
Sam obiekt jest całkiem duży i oprócz krużganka obejmuje też nowe skrzydło. Prowadzi do niego tunel przebiegający pod skanalizowaną odnogą rzeki Lauch. Kolekcja malarstwa jest całkiem ciekawa jak na było nie było prowincjonalne miasto francuskie. Mamy trochę perełek starodawnej sztuki nadreńskiej. Najbardziej znany jest Ołtarz z Isenheim mistrza Nittharta zwanego Grunewaldem. Tych kilka obrazów namalowanych dla XVI-wiecznego leprozorium zadziwia zmiennością nastroju. Niemiecki gotyk rywalizuje tu z włoskim renesansem. W głównej scenie ekspresyjne Ukrzyżowanie z ciałem Chrystusa pełnym wrzodów i ran w przedśmiertnych konwulsjach na krzyżu oraz bladą jak ściana mdlejącą Matką Boską podtrzymywaną przez apostoła Jana. Nikt przedtem i potem tak nie "masakrował" Chrystusa jak Matthis Nitthart. Na lewym skrzydle poprzebijany strzałami Św. Sebastian namalowany został jednak w manierze włoskiej nakazującej przyjmować rany świętym męczennikom z pozaziemskim spokojem niczym jakimś fakirom niewrażliwym na ból. Na odwrocie powstało równie interesujące Zmartwychwstanie z Chrystusem w wielkiej żarzącej się kuli plazmy. Chyba najlepszy w dziejach sztuki pomysł na ukazanie tego fenomenu. I jeszcze wizje Kuszenia św. Antoniego z dziwacznymi potworami atakującymi nobliwego starca. Prawie jak w horrorze gore. Do tego w innej sali obejrzeć można kilka ciekawych obrazów Lucasa Cranacha w tym symboliczną Melancholię - obraz prawie surrealistyczny, choć malowany w XVI wieku. Kolekcja jest oczywiście szersza, ukazuje eksponaty z czasów rzymskich, frankijskich a także malarstwo nowożytne i współczesne. Jest nawet replika Guerniki Picassa. W jednej z sal zaaranżowana została piwniczka z winem, ponieważ Colmar to nieformalna stolica wina alzackiego. Miasto ma szczęście do dzieł sztuki. W miejscowym kościele franciszkanów przechowywany jest inny piękny obraz Madonna w krzewie różanym Martina Schongauera kolejnego znanego malarza nadreńskiego z przełomu XV i XVI wieku. Dlatego wstęp do tego miejsca jest płatny, czego nie można powiedzieć o kolegiacie św Marcina, czyli głównej świątyni miasta pozbawionej jednak we wnętrzu tak szczególnych atrakcji. Warto na pewno spojrzeć na jej wieżę na której zawieszono ciekawy kalendarz słoneczny wskazujący miesiące roku. Schongauer urodził się w Colmarze dwie przecznice od kolegiaty w pobliżu domu z pruskiego muru znanego jako Maison Pfister. To jedna z najbardziej rozpoznawalnych kamienic. Inną jest Maison des Tetes upstrzony rzeźbami rozmaitych fantastycznych głów. Jest też wiele innych ciekawych kolorowych alzackich domów, a w nich oryginalne sklepy z rozmaitym asortymentem. Najciekawsze kwartały starówki znajdują się na wschód od głównej ulicy zwanej Grand Rue. Z placu z zabytkową fontanną Schwendi wchodzimy w uliczkę Garbarzy dziwnie opustoszałą, ale bardzo klimatyczną. Dalej znajduje się dzielnica zwana Mała Wenecją. Po rzece Lauch pływają tam tradycyjne płaskodenne łódki. Od krytej hali targowej przejść można na Quai de la Poissonerie dawne nabrzeże, gdzie prosto z łodzi sprzedawano świeżo złowione ryby. Potem można pokręcić się po kolejnych zaułkach położonych bliżej lub dalej od wody. Obejrzeć też inne monumentalne budowle i muzea. Muzeum Hansi i Muzeum Zabawek były na potencjalnej liście atrakcji Pass de Alsace. Rozważałem wizytę, ale wybraliśmy jednak inny zestaw. Parkingi w centrum Colmaru są płatne. My wybraliśmy ten przy multikinie bo był w miarę tani. Natomiast parkomat nie sczytywał karty więc stały przed nim kolejki poszukujących drobnych monet którymi można by było zapłacić za postój.
Colmar to miasto z " najbardziej alzacką duszą", bo Strasburg ze względu na swoje funkcje jest jednak bardziej kosmopolityczny. To przede wszystkim ośrodek sztuki, co widać w muzeach i na ulicach. Mimo że jedynie 60-tysięczny to jednak chlubi się kilkoma atrakcjami o znaczeniu ponadregionalnym. W Colmarze urodził się Fryderyk August Bartholdi - rzeźbiarz znany jako autor nowojorskiej Statuy Wolności, która była prezentem dla Amerykanów z okazji stulecia niepodległości Stanów Zjednoczonych. Na rondzie na przedmieściu Colmaru ustawiono replikę słynnego posągu. Jest ona trochę mniejsza od oryginału. Tuż obok znajduje się lotnisko sportowe. Kilka razy przejeżdżając autostradą widzieliśmy w tym miejscu lądujących paralotniarzy. Drugą znaną atrakcją Colmaru jest Muzeum Sztuki Unterlinden zlokalizowane w dawnym klasztorze w centrum miasta.
Wewnątrz klasztoru znajduje się przepiękny wirydarz z cienistym sadem jabłkowym w którym można odpocząć po zwiedzaniu.
Sam obiekt jest całkiem duży i oprócz krużganka obejmuje też nowe skrzydło. Prowadzi do niego tunel przebiegający pod skanalizowaną odnogą rzeki Lauch. Kolekcja malarstwa jest całkiem ciekawa jak na było nie było prowincjonalne miasto francuskie. Mamy trochę perełek starodawnej sztuki nadreńskiej. Najbardziej znany jest Ołtarz z Isenheim mistrza Nittharta zwanego Grunewaldem. Tych kilka obrazów namalowanych dla XVI-wiecznego leprozorium zadziwia zmiennością nastroju. Niemiecki gotyk rywalizuje tu z włoskim renesansem. W głównej scenie ekspresyjne Ukrzyżowanie z ciałem Chrystusa pełnym wrzodów i ran w przedśmiertnych konwulsjach na krzyżu oraz bladą jak ściana mdlejącą Matką Boską podtrzymywaną przez apostoła Jana. Nikt przedtem i potem tak nie "masakrował" Chrystusa jak Matthis Nitthart. Na lewym skrzydle poprzebijany strzałami Św. Sebastian namalowany został jednak w manierze włoskiej nakazującej przyjmować rany świętym męczennikom z pozaziemskim spokojem niczym jakimś fakirom niewrażliwym na ból. Na odwrocie powstało równie interesujące Zmartwychwstanie z Chrystusem w wielkiej żarzącej się kuli plazmy. Chyba najlepszy w dziejach sztuki pomysł na ukazanie tego fenomenu. I jeszcze wizje Kuszenia św. Antoniego z dziwacznymi potworami atakującymi nobliwego starca. Prawie jak w horrorze gore. Do tego w innej sali obejrzeć można kilka ciekawych obrazów Lucasa Cranacha w tym symboliczną Melancholię - obraz prawie surrealistyczny, choć malowany w XVI wieku. Kolekcja jest oczywiście szersza, ukazuje eksponaty z czasów rzymskich, frankijskich a także malarstwo nowożytne i współczesne. Jest nawet replika Guerniki Picassa. W jednej z sal zaaranżowana została piwniczka z winem, ponieważ Colmar to nieformalna stolica wina alzackiego. Miasto ma szczęście do dzieł sztuki. W miejscowym kościele franciszkanów przechowywany jest inny piękny obraz Madonna w krzewie różanym Martina Schongauera kolejnego znanego malarza nadreńskiego z przełomu XV i XVI wieku. Dlatego wstęp do tego miejsca jest płatny, czego nie można powiedzieć o kolegiacie św Marcina, czyli głównej świątyni miasta pozbawionej jednak we wnętrzu tak szczególnych atrakcji. Warto na pewno spojrzeć na jej wieżę na której zawieszono ciekawy kalendarz słoneczny wskazujący miesiące roku. Schongauer urodził się w Colmarze dwie przecznice od kolegiaty w pobliżu domu z pruskiego muru znanego jako Maison Pfister. To jedna z najbardziej rozpoznawalnych kamienic. Inną jest Maison des Tetes upstrzony rzeźbami rozmaitych fantastycznych głów. Jest też wiele innych ciekawych kolorowych alzackich domów, a w nich oryginalne sklepy z rozmaitym asortymentem. Najciekawsze kwartały starówki znajdują się na wschód od głównej ulicy zwanej Grand Rue. Z placu z zabytkową fontanną Schwendi wchodzimy w uliczkę Garbarzy dziwnie opustoszałą, ale bardzo klimatyczną. Dalej znajduje się dzielnica zwana Mała Wenecją. Po rzece Lauch pływają tam tradycyjne płaskodenne łódki. Od krytej hali targowej przejść można na Quai de la Poissonerie dawne nabrzeże, gdzie prosto z łodzi sprzedawano świeżo złowione ryby. Potem można pokręcić się po kolejnych zaułkach położonych bliżej lub dalej od wody. Obejrzeć też inne monumentalne budowle i muzea. Muzeum Hansi i Muzeum Zabawek były na potencjalnej liście atrakcji Pass de Alsace. Rozważałem wizytę, ale wybraliśmy jednak inny zestaw. Parkingi w centrum Colmaru są płatne. My wybraliśmy ten przy multikinie bo był w miarę tani. Natomiast parkomat nie sczytywał karty więc stały przed nim kolejki poszukujących drobnych monet którymi można by było zapłacić za postój.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Miluza
Centrum miasta nie zwiedzaliśmy. Miluza ma starówkę z ładnym ratuszem i neogotyckim kościołem, ale zasadniczo to XIX-wieczne miasto przemysłowe. Królował tu przemysł tekstylny i jej kariera przypomina trochę polską Łódź. Miluza nie ma we Francji zbyt dobrej reputacji. Tak jak w Polsce o Wąchocku, tak we Francji o Miluzie opowiada się obciachowe dowcipy. Ale trzeba przyznać, że posiada wspaniałe muzea dla których warto tu przyjechać bardziej niż dla samej przechadzki krajoznawczej. Obejrzeliśmy tylko 2 największe, ale jest jeszcze m.in. Elektropolis, Muzeum Tapet i Ściennych Dekoracji czy doskonały ogród zoologiczny chlubiący się m.in. posiadaniem misiów panda. Warto tu chyba przyjechać w czasie Nocy Muzeów. Najpierw Muzeum Samochodów czyli Cite de Automobile albo Collection Schlumpf. Ekspozycja zajmuje halę dawnej fabryki braci Schlumpf. Obecnie jest znacjonalizowana, ale stworzona została przez przemysłowców - właścicieli zakładu. Ich hobby były stare samochody. Uwielbiali zwłaszcza markę Bugatti. To co udało się im zakupić z początku gromadzili na terenie fabryki, trochę w tajemnicy przed otoczeniem. Kiedy przyszedł kryzys i fabrykę zamknięto pozostał problem kolekcji. Państwo francuskie aby uniknąć jej zniszczenia objęło nad nią mecenat. Jest to jedna z największych kolekcji samochodów na świecie. Liczy ponad 400 egzemplarzy i co najważniejsze jest reprezentatywna, bo są tu pierwsze samochody, czyli bryczki bez koni jak i bliskie naszym czasom pojazdy Formuły 1. Jeden nawet był kierowany przez Roberta Kubicę. Główna kolekcja ułożona została chronologicznie, oprócz tego oddzielne pomieszczenie zajmują bolidy wyścigowe. Jest tu np. dziwny samochód-czołg, który na owe czasy osiągnął zawrotną prędkość 220 km/h. Prócz tego kolejne modele wyścigówek Bugatti z lat międzywojennych. Osobny dział to samochody luksusowe: limuzyny i wozy dyplomatyczne w stylu retro. Zajmują specjalną subtelnie oświetloną przestrzeń. Lampy przypominają te które iluminowały Most Aleksandra III w Paryżu. Piękne samochody w tym dwa należące do przemysłowca Ettore Bugattiego. Wiele modeli przypomina te znane z popularnej gry Mafia. Na pewno są tzw. Bolty, ale rozpoznaję jeszcze kilka innych modeli których nazw w grze już zapomniałem. W kolekcji znajduje się także popularny Trabant, klasyczne modele Citroena, Peugeota czy Volkswagena. Aut francuskich jest najwięcej, ale znajdują się także inne marki typu Mercedes, Ford czy Rolls Royce. Na tablicach przedstawione są życiorysy znanych producentów samochodów np. Benza, Daimlera, Renaulta czy Peugeota. Warto zauważyć, że pod Miluzą do dziś znajdują się duże zakłady Peugeota. Na sali zaprezentowano też nowy model Bugatti Veyron. Maszyna kosztuje bagatelka 1300000 Euro. Obok prezentacja robotów instalujących akcesoria samochodowe. Częścią wystawy jest także kolekcja figurek znajdujących się na maskach starych samochodów. Po muzeum kursuje specjalny elektryczny autobusik, szkoda tylko że bardzo rzadko i nie zabiera zbyt wielu pasażerów. Na zewnątrz znajduje się tor samochodowy, gdzie można pokierować wybranym samochodem. Tyle że kosztuje to jedyne 60 Euro. Muzeum jest olbrzymie, ale liczy się nie tylko autentyczność lecz także otoczka. Dźwięki, zapachy, dodatkowe gadżety. Drugą atrakcją Miluzy jest Cite du Train, czyli olbrzymia kolekcja związana z kolejnictwem. W pierwszym hangarze są wystawy tematyczne wprowadzające w nastrój kolei. Część dotyczy np. roli tego środka transportu w czasie wojny. Jest przewrócona lokomotywa, jest wagon zablokowany przez śnieżne zaspy. Do niektórych wagonów można wsiąść a nawet się rozsiąść. Jest tu m.in. stary tramwaj paryski oraz wagony orient expressu. Są też wagony III i IV klasy co wg naszych standardów wydaje się być dość egzotyczne. Zwiedzaniu towarzyszą odpowiednie odgłosy, zaaranżowane dialogi pomiędzy postaciami w wagonach i lokomotywach a nawet zapachy z okolic torów. W drugim hangarze mamy kolekcję lokomotyw i wagonów w układzie historycznym. Od jednej ze starszych maszyn zaprojektowanych jeszcze przez George'a Stephensona po nowoczesną kolej szybkiej prędkości. Ale jest też sporo animacji: prezentacja kotła parowego czy silnika elektrowozu, możliwość przejścia pod kołami lokomotywy, pulpit nowoczesnej TGV, itp. itd. Na części wystawy prezentowane są francuskie plakaty kolejowe reklamujące np. rozmaite atrakcje wakacyjne dostępne koleją. Jest też dział modelarski z trasami kolejek, choć może nie tak drobiazgowo zaaranżowanymi jak na wystawach poświęconych tylko temu tematowi, choćby we wrocławskim Kolejkowo. Atrakcją jest także minipociąg kursujący po wystawie z większą częstotliwością niż ten w Cite de Automobile, choć i tutaj chętnych jest dużo. Krystian z Iloną się przejechali, ja zrezygnowałem - szkoda było tracić samej wystawy. Część ekspozycji znajduje się też na zewnątrz: mała stacja kolejowa, trochę wagonów, zwrotnica obrotowa. Bufet wewnątrz muzeum jest zaaranżowany na podobieństwo typowej dworcowej restauracji. Na zwiedzenie obu muzeów trzeba przeznaczyć przynajmniej pół dnia, w sumie można się tam szwendać jeszcze dłużej. Obiekty nie tanie, ale warte swojej ceny. Przy muzeum samochodów jest parking formalnie płatny, aczkolwiek w tym dniu okazało się że jednak darmowy, przy muzeum kolei parking jest na 100% bezpłatny.
Centrum miasta nie zwiedzaliśmy. Miluza ma starówkę z ładnym ratuszem i neogotyckim kościołem, ale zasadniczo to XIX-wieczne miasto przemysłowe. Królował tu przemysł tekstylny i jej kariera przypomina trochę polską Łódź. Miluza nie ma we Francji zbyt dobrej reputacji. Tak jak w Polsce o Wąchocku, tak we Francji o Miluzie opowiada się obciachowe dowcipy. Ale trzeba przyznać, że posiada wspaniałe muzea dla których warto tu przyjechać bardziej niż dla samej przechadzki krajoznawczej. Obejrzeliśmy tylko 2 największe, ale jest jeszcze m.in. Elektropolis, Muzeum Tapet i Ściennych Dekoracji czy doskonały ogród zoologiczny chlubiący się m.in. posiadaniem misiów panda. Warto tu chyba przyjechać w czasie Nocy Muzeów. Najpierw Muzeum Samochodów czyli Cite de Automobile albo Collection Schlumpf. Ekspozycja zajmuje halę dawnej fabryki braci Schlumpf. Obecnie jest znacjonalizowana, ale stworzona została przez przemysłowców - właścicieli zakładu. Ich hobby były stare samochody. Uwielbiali zwłaszcza markę Bugatti. To co udało się im zakupić z początku gromadzili na terenie fabryki, trochę w tajemnicy przed otoczeniem. Kiedy przyszedł kryzys i fabrykę zamknięto pozostał problem kolekcji. Państwo francuskie aby uniknąć jej zniszczenia objęło nad nią mecenat. Jest to jedna z największych kolekcji samochodów na świecie. Liczy ponad 400 egzemplarzy i co najważniejsze jest reprezentatywna, bo są tu pierwsze samochody, czyli bryczki bez koni jak i bliskie naszym czasom pojazdy Formuły 1. Jeden nawet był kierowany przez Roberta Kubicę. Główna kolekcja ułożona została chronologicznie, oprócz tego oddzielne pomieszczenie zajmują bolidy wyścigowe. Jest tu np. dziwny samochód-czołg, który na owe czasy osiągnął zawrotną prędkość 220 km/h. Prócz tego kolejne modele wyścigówek Bugatti z lat międzywojennych. Osobny dział to samochody luksusowe: limuzyny i wozy dyplomatyczne w stylu retro. Zajmują specjalną subtelnie oświetloną przestrzeń. Lampy przypominają te które iluminowały Most Aleksandra III w Paryżu. Piękne samochody w tym dwa należące do przemysłowca Ettore Bugattiego. Wiele modeli przypomina te znane z popularnej gry Mafia. Na pewno są tzw. Bolty, ale rozpoznaję jeszcze kilka innych modeli których nazw w grze już zapomniałem. W kolekcji znajduje się także popularny Trabant, klasyczne modele Citroena, Peugeota czy Volkswagena. Aut francuskich jest najwięcej, ale znajdują się także inne marki typu Mercedes, Ford czy Rolls Royce. Na tablicach przedstawione są życiorysy znanych producentów samochodów np. Benza, Daimlera, Renaulta czy Peugeota. Warto zauważyć, że pod Miluzą do dziś znajdują się duże zakłady Peugeota. Na sali zaprezentowano też nowy model Bugatti Veyron. Maszyna kosztuje bagatelka 1300000 Euro. Obok prezentacja robotów instalujących akcesoria samochodowe. Częścią wystawy jest także kolekcja figurek znajdujących się na maskach starych samochodów. Po muzeum kursuje specjalny elektryczny autobusik, szkoda tylko że bardzo rzadko i nie zabiera zbyt wielu pasażerów. Na zewnątrz znajduje się tor samochodowy, gdzie można pokierować wybranym samochodem. Tyle że kosztuje to jedyne 60 Euro. Muzeum jest olbrzymie, ale liczy się nie tylko autentyczność lecz także otoczka. Dźwięki, zapachy, dodatkowe gadżety. Drugą atrakcją Miluzy jest Cite du Train, czyli olbrzymia kolekcja związana z kolejnictwem. W pierwszym hangarze są wystawy tematyczne wprowadzające w nastrój kolei. Część dotyczy np. roli tego środka transportu w czasie wojny. Jest przewrócona lokomotywa, jest wagon zablokowany przez śnieżne zaspy. Do niektórych wagonów można wsiąść a nawet się rozsiąść. Jest tu m.in. stary tramwaj paryski oraz wagony orient expressu. Są też wagony III i IV klasy co wg naszych standardów wydaje się być dość egzotyczne. Zwiedzaniu towarzyszą odpowiednie odgłosy, zaaranżowane dialogi pomiędzy postaciami w wagonach i lokomotywach a nawet zapachy z okolic torów. W drugim hangarze mamy kolekcję lokomotyw i wagonów w układzie historycznym. Od jednej ze starszych maszyn zaprojektowanych jeszcze przez George'a Stephensona po nowoczesną kolej szybkiej prędkości. Ale jest też sporo animacji: prezentacja kotła parowego czy silnika elektrowozu, możliwość przejścia pod kołami lokomotywy, pulpit nowoczesnej TGV, itp. itd. Na części wystawy prezentowane są francuskie plakaty kolejowe reklamujące np. rozmaite atrakcje wakacyjne dostępne koleją. Jest też dział modelarski z trasami kolejek, choć może nie tak drobiazgowo zaaranżowanymi jak na wystawach poświęconych tylko temu tematowi, choćby we wrocławskim Kolejkowo. Atrakcją jest także minipociąg kursujący po wystawie z większą częstotliwością niż ten w Cite de Automobile, choć i tutaj chętnych jest dużo. Krystian z Iloną się przejechali, ja zrezygnowałem - szkoda było tracić samej wystawy. Część ekspozycji znajduje się też na zewnątrz: mała stacja kolejowa, trochę wagonów, zwrotnica obrotowa. Bufet wewnątrz muzeum jest zaaranżowany na podobieństwo typowej dworcowej restauracji. Na zwiedzenie obu muzeów trzeba przeznaczyć przynajmniej pół dnia, w sumie można się tam szwendać jeszcze dłużej. Obiekty nie tanie, ale warte swojej ceny. Przy muzeum samochodów jest parking formalnie płatny, aczkolwiek w tym dniu okazało się że jednak darmowy, przy muzeum kolei parking jest na 100% bezpłatny.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Selestat
Najmniejsze z głównych miast Alzacji leży na równinie nadreńskiej tuż przy końcu Val de Argent, czyli jakieś 15 km od naszej bazy noclegowej. Ma interesującą starówkę, chociaż jak na standardy Francji chyba po prostu "normalną". Z pewnością najcenniejszym obiektem jest Biblioteka Humanistyczna - kolekcja starych druków, którą przekazał miastu Beatus Rhenanus. Humanista, wydawca Tacyta i Tytusa Liwiusza, współpracownik Erazma z Rotterdamu. Dzięki jego donacji zbiór książek przetrwał do dzisiejszych czasów a porównywalne zbiory Erazma uległy rozproszeniu. W kolekcji jest około 550 inkunabułów w tym pochodzący z VII w. n.e. lekcjonarz merowiński. Biblioteka od 1889 roku mieści się w dawnej hali targowej. Muzeum jest dość interaktywne. Poza wystawą starych książek i map obejrzymy makietę starego Selestatu. W sąsiedztwie jest Odyssey - animacja oparta na lekturach książkowych przenosząca zwiedzającego w świat wirtualny za pomocą czterowymiarowych okularów. Narracja snuje też rozmaite opowieści o książce. Wkładając np. drewnianą płytę do panelu możemy posłuchać niestworzonych historii o rozmaitych potworach i bestiach znanych w Europie w XVI wieku. Jest nawet opowieść o jakimś dziwnym stworze z Krakowa (bynajmniej nie smoku wawelskim). Można również wydrukować sobie zakładkę z własnym imieniem uprzednio układając stare czcionki na wirtualnej maszynie drukarskiej. Oprócz wystawy placówka funkcjonuje podobnie jak każda biblioteka tzn. można przyjść i zamówić książkę do czytelni. W bibliotece panuje stosunkowo niska temperatura. W tym dniu były akurat rekordowe upały 38 stopni - kontrast był olbrzymi. Na starówce Selestatu są dwa duże kościoły. Gotycka fara miejska, czyli kościół św. Jerzego z remontowaną akurat wieżą.
Można powiedzieć typowa: kamienne posągi, ładne kolorowe witraże a na boku nawy stary obraz przedstawiający Ostatnią Wieczerzę. Ciekawszy jest drugi kościół dawnego opactwa Sainte Foy. Przede wszystkim jest to rzadki w Polsce przykład architektury romańskiej. I to na taką skalę z wielkim hełmem wieży nad skrzyżowaniem naw. Po bokach niepozornego ołtarza jest dość minimalistyczna nowoczesna rzeźba czy instalacja zwana Volante. Trochę nacięć w murze. Otwarta jest też krypta z grobami opatów i marmurową maską pośmiertną jakiejś kobiety. Zwana jest "Piękną nieznajomą z Selestat", chociaż czy była aż tak piękna to kwestia dyskusyjna. Inną ciekawą świątynią miasta jest ceglana synagoga. W stosunku do formy przedwojennej pozbawiona została dużej kopuły na szczycie. W trakcie spaceru minęliśmy także dwie bramy miejskie. W baszcie Tour Neuve są malowidła przedstawiające m.in. ukrzyżowanie Chrystusa oraz panoramę miasta. Przy położonej po przeciwległej stronie miasta Wieży Czarownic (Tour de la Sorcieres) stoi osobliwy pień drzewa ozdobiony kolorowymi płatkami i bibelotami przypominającymi kulturę voodoo. Tradycyjnie najbardziej stylowym fragmentem miasta okazał się kwartał garbarzy (tanneurs). Znajdują się tutaj typowe alzackie domy z pruskiego muru oraz malownicze zaułki. Ukryty wśród zabudowań tej dzielnicy znajduje się też niewielki ogród daliowy. Mimo stałego podlewania kwiaty mocno jednak tam powiędły. Susza dawała się we znaki we Francji tego lata. Chociaż fontanna na głównym miejskim placu przed ratuszem (Place des Armes) przyniosła trochę ochłody. Spoglądając w górę na bezchmurne niebo dostrzec można było bociany unoszące się nad miastem. Sporo ich było. Selestat leży w pobliżu podmokłych rozlewisk na Nizinie Alzackiej, stąd w okolice przebywa wiele ptaków. I stąd chyba pod miastem założono park tematyczny związany formalnie z bocianami, czyli Cigoland.
Najmniejsze z głównych miast Alzacji leży na równinie nadreńskiej tuż przy końcu Val de Argent, czyli jakieś 15 km od naszej bazy noclegowej. Ma interesującą starówkę, chociaż jak na standardy Francji chyba po prostu "normalną". Z pewnością najcenniejszym obiektem jest Biblioteka Humanistyczna - kolekcja starych druków, którą przekazał miastu Beatus Rhenanus. Humanista, wydawca Tacyta i Tytusa Liwiusza, współpracownik Erazma z Rotterdamu. Dzięki jego donacji zbiór książek przetrwał do dzisiejszych czasów a porównywalne zbiory Erazma uległy rozproszeniu. W kolekcji jest około 550 inkunabułów w tym pochodzący z VII w. n.e. lekcjonarz merowiński. Biblioteka od 1889 roku mieści się w dawnej hali targowej. Muzeum jest dość interaktywne. Poza wystawą starych książek i map obejrzymy makietę starego Selestatu. W sąsiedztwie jest Odyssey - animacja oparta na lekturach książkowych przenosząca zwiedzającego w świat wirtualny za pomocą czterowymiarowych okularów. Narracja snuje też rozmaite opowieści o książce. Wkładając np. drewnianą płytę do panelu możemy posłuchać niestworzonych historii o rozmaitych potworach i bestiach znanych w Europie w XVI wieku. Jest nawet opowieść o jakimś dziwnym stworze z Krakowa (bynajmniej nie smoku wawelskim). Można również wydrukować sobie zakładkę z własnym imieniem uprzednio układając stare czcionki na wirtualnej maszynie drukarskiej. Oprócz wystawy placówka funkcjonuje podobnie jak każda biblioteka tzn. można przyjść i zamówić książkę do czytelni. W bibliotece panuje stosunkowo niska temperatura. W tym dniu były akurat rekordowe upały 38 stopni - kontrast był olbrzymi. Na starówce Selestatu są dwa duże kościoły. Gotycka fara miejska, czyli kościół św. Jerzego z remontowaną akurat wieżą.
Można powiedzieć typowa: kamienne posągi, ładne kolorowe witraże a na boku nawy stary obraz przedstawiający Ostatnią Wieczerzę. Ciekawszy jest drugi kościół dawnego opactwa Sainte Foy. Przede wszystkim jest to rzadki w Polsce przykład architektury romańskiej. I to na taką skalę z wielkim hełmem wieży nad skrzyżowaniem naw. Po bokach niepozornego ołtarza jest dość minimalistyczna nowoczesna rzeźba czy instalacja zwana Volante. Trochę nacięć w murze. Otwarta jest też krypta z grobami opatów i marmurową maską pośmiertną jakiejś kobiety. Zwana jest "Piękną nieznajomą z Selestat", chociaż czy była aż tak piękna to kwestia dyskusyjna. Inną ciekawą świątynią miasta jest ceglana synagoga. W stosunku do formy przedwojennej pozbawiona została dużej kopuły na szczycie. W trakcie spaceru minęliśmy także dwie bramy miejskie. W baszcie Tour Neuve są malowidła przedstawiające m.in. ukrzyżowanie Chrystusa oraz panoramę miasta. Przy położonej po przeciwległej stronie miasta Wieży Czarownic (Tour de la Sorcieres) stoi osobliwy pień drzewa ozdobiony kolorowymi płatkami i bibelotami przypominającymi kulturę voodoo. Tradycyjnie najbardziej stylowym fragmentem miasta okazał się kwartał garbarzy (tanneurs). Znajdują się tutaj typowe alzackie domy z pruskiego muru oraz malownicze zaułki. Ukryty wśród zabudowań tej dzielnicy znajduje się też niewielki ogród daliowy. Mimo stałego podlewania kwiaty mocno jednak tam powiędły. Susza dawała się we znaki we Francji tego lata. Chociaż fontanna na głównym miejskim placu przed ratuszem (Place des Armes) przyniosła trochę ochłody. Spoglądając w górę na bezchmurne niebo dostrzec można było bociany unoszące się nad miastem. Sporo ich było. Selestat leży w pobliżu podmokłych rozlewisk na Nizinie Alzackiej, stąd w okolice przebywa wiele ptaków. I stąd chyba pod miastem założono park tematyczny związany formalnie z bocianami, czyli Cigoland.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Miasteczka na szlaku winnym
Szlak ten ciągnie się przez 170 km podnóżami Wogezów od Marlenheim na północy po Thann na południu. Towarzyszy mu szeroka na kilka kilometrów strefa winnic porastająca łagodne pagórki poniżej wyższych leśnych grzbietów. Wśród winnic leżą wioski i miasteczka z charakterystycznymi brązowymi dachami. Większość z nich zachowało tradycyjną architekturę. Okna pełne są rozmaitych ozdób i kwiatów. Miejscowości są bardzo popularne wśród turystów, dość stwierdzić że Eguisheim i Kaysersberg wygrywały plebiscyt na najpopularniejsze miejsce odwiedzane przez Francuzów.
Obernai
Leży u podnóża Góry św Otylii. Miasto otoczone jest fortyfikacjami. Co najmniej w kilku miejscach jest to podwójny pas murów i baszt. Z parkingu przez furtę przedostajemy się na niewielki plac Andre Neher. W niewielkim niebieskim domku znajduje się tradycyjna alzacka cukiernia a tuż obok dawna synagoga. Idziemy w kierunku głównego placu oglądając tradycyjną architekturę i wystawy sklepowe. Na rynku stoi scena a na niej czeski (lub słowacki) zespół ćwiczy przed występem. Od razu zrobiło się bardziej słowiańsko, choć w scenerii dość egzotycznej dla słowiańszczyzny. Przy scenie stara kamienna fontanna z figurą św. Otylii. Za nią wysoka wieża tzw. beffroi które są powszechne zwłaszcza na północy Francji. Wieża stoi przy miejskim ratuszu. Przechodzimy zaułkami wokół ratusza i dalej do placu Gwiazdy na którym stoi staroświecka karuzela. Docieramy pod stojący trochę na uboczu kościół św. Piotra. To świątynia neogotycka, ale bardzo fotogeniczna zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Wygląda na to, że pełni różne funkcje, nie tylko religijne. Z tyłu w kruchcie prezentowana jest wystawa dziwnych świetlnych masek. Kameralna msza odbywa się w bocznej nawie czy kaplicy. Dojście do ołtarza w celach turystycznych nie sprawia problemu. Poniżej kościoła jest pomnik biskupa Frehela a bliżej rynku zabytkowa studnia Sześciu Wiader. Z centrum Obernai jedziemy jeszcze na widokowe wzgórze z pamiątkowym krzyżem. Roztacza się stąd widok na miasto, okoliczne góry oraz równinę Alzacji. Ribeauville
Najpiękniejszą ulicą Alzacji jest wg mojego skromnego doświadczenia Grand Rue w Ribeauville. Ulica biegnie pod górę z perspektywą zamku St Ulrich wznoszącego się na stoku nad miastem. Nie jest to zresztą jedyny zamek nad Ribeauville - kilka ruin sąsiaduje tutaj ze sobą. W dolnej części ulicy jest sporo ruchu. Zachwycają kolorowe domy i zajazdy. Sklepy z tradycyjnymi wyrobami oraz pamiątkami. Oryginalne szyldy. Jeszcze jeden pluszowy misiek wypuszczający bańki z okna. W bok biegną malownicze zaułki. Po jakimś czasie tej miejskiej przygody dochodzimy do placu ratuszowego z kamienną fontanną. Przed nami wznosi się wysoka wieża zegarowa nazwana od cechu rzeźników. Z boku przylega do niej duży kościół (po drodze minęliśmy nieco mniejszą kapliczkę). Co ciekawe dopiero za wieżą pojawia się drogowskaz wskazujący na "quartier pitturesque". Czyli do tej pory nie było malowniczo? Taka alzacka norma? Trzeba jednak przyznać, że dalej jest już tylko piękniej. Teraz już każdy dom przy ulicy zwraca uwagę. Zamek na szczycie ponownie prześwituje w osi ulicy. Ta zmienia kierunki przypominając trochę naturalny wąwóz. Przy tym robi się trochę bardziej pusto i kameralnie. Ulica przecina niewielkie place. Ten z fontanną na środku nazywa się de la Sinne. Kiedyś winiarze toczyli tu swoje beczki. Nie wszyscy już do niego docierają. Na skrzyżowaniu zbaczamy w kierunku kościołów, które znajdują się nieco wyżej po prawej stronie. Przy kościele katolickim rośnie wysokie egzotyczne drzewo: daglezja czy sekwoja? Wewnątrz kościoła mieści się duża kaplica z nowoczesną mozaiką za ołtarzem. W nawie prezentuje się wystawa dotycząca komunikacji werbalnej i niewerbalnej. Obok świątyni katolickiej stoi mniejszy i bardziej ascetyczny zbór protestancki. Wracamy teraz w stronę Grand Rue mijając piękne zaułki.
Ulica kończy się na rozszerzającym się w corso Placu Republiki.
Z boku drogi płynie niżej przesklepiony potok. Z wielką przyjemnością wracamy teraz Grand Rue w odwrotnym kierunku do parkingu przy parku miejskim w dolnej części Ribeauville.
Riquewihr
Niewielkie miasteczko, które niektórzy nazywają wręcz wioską. Tuż za murami miejskimi i fosą znajdują się stoki porośnięte winoroślą. Boczne uliczki są tutaj w większości ślepe i prowadzą na obudowane domami podwórza. Czasami zdarzają się wąskie i niepozorne przejścia niczym uliczka Sznurowa w Braszowie. Ale Riquewihr posiada też wysoki dom z pruskiego muru nazywany dość przesadnie "drapaczem chmur". Dwa kościoły stoją nieco w bok od głównej drogi. Wewnątrz są znacznie mniej ciekawe niż podobne świątynie w Obernai czy Ribeauville. Co ciekawe ratusz miejski znajduje się w osi dawnego muru i przechodzimy przelotową bramą pod budynkiem. Na placu za ratuszem znajduje się fontanna oraz reprodukcja widoku Riquewihr z XV-wiecznego dzieła Mateusza Meriana. To bodaj ten sam album, w którym reprodukowano panoramę Krakowa z napisem Totus Poloniae urbs celeberrima. Po przeciwległej stronie miasta zabudowę zamyka wysoka brama miejska zwana Dolder. Wyprowadza ona na międzymurze które obecnie też zostało zabudowane kolorowymi alzackimi domkami tworząc jedyną w swoim rodzaju galerię. Wstępujemy tu do ciekawego sklepu wiedźm sprzedającego lalki czarownic z charakterystycznymi spiczastymi czapkami i nieodłącznymi miotłami. Inny ciekawy sklep kryje się w podwórzu. Właściciel zgromadził w nim pamiątki z historycznej drogi 66 przecinającej Stany Zjednoczone od Chicago do Los Angeles.
Thann
Thann leży na południowym krańcu szlaku win alzackich u podnóża masywu Grand Ballon. Z Miluzy dociera tutaj tramwaj a w zasadzie przekształcona w niego kolej miejska. Parkujemy w pobliżu baszty symbolizującej koniec szlaku winnego i zwanej Porte du Sud de La Route des Vins. Stąd już niedaleko do najważniejszego zabytku Thann - pięknej kolegiaty św Teobalda (Collegiale Saint Thibaut). Znajdują się tu relikwie biskupa Ubalda z włoskiego Gubbio. Wg legendy dotarły tutaj po jego śmierci w 1160 roku. Biskup, który rozdał cały swój majątek obiecał oddać swój złoty pierścień słudze z Lotaryngii. Pewien pielgrzym zaofiarował się go dostarczyć na miejsce. Miał problem ze zdjęciem obrączki z nabrzmiałego paliczka odciął więc palec i po kłopocie. Trofeum zawiesił na swojej lasce pielgrzymiej. Gdy przybył w okolice Thann strudzony zasnął opierając kij o pień jodły. Jakże jednak był zaskoczony, gdy po obudzeniu okazało się, że tak pozostawiona laska wrosła w drzewo i grunt stając się jego częścią. Wobec tego cudu pierścień pozostał w tym miejscu, gdzie ufundowano kościół. Na pamiątkę wydarzenia w dniu 30 czerwca na placu przed kolegiatą spalane są 3 gałązki jodłowe. Kolegiata w Thann chlubi się swoja gotycką wieżą, która jest nazywana najpiękniejszą spirą Alzacji w kontraście do najwyższej ze Strasburga i największej z Freiburga. Innym kuriozum jest piękny portal wejściowy z wielkim tympanonem posiadającym pięć rzeźbionych pasów. To rekordowa liczba jeżeli chodzi o kościoły francuskie. Inne katedry mają zazwyczaj tylko 3 albo 4. We wnętrzu kolegiaty znajdują się piękne witraże w tym jeden całkiem nowoczesny, w kaplicach bocznych misternie rzeźbione ołtarze, wspomniany relikwiarz biskupa z Gubbio oraz posąg Matki Boskiej. W dawnym arsenale mieści się miejscowe muzeum a naprzeciwko kamienna studnia z archaiczną rzeźbą. Droga prowadzi na most na rzece Thur. Domki po prawej tworzą zakątek porównywany do Wenecji. Ze starówki Thann idziemy w kierunku ruin zamku zwanego Engelbourg. To miejsce szczególne zwane "okiem czarownicy". Kiedy w XVIII wieku zdecydowano o zburzeniu starej fortecy przewrócił się donżon, tworząc dość oryginalną formację widzianą z daleka. Śmiałkowie zapewne wspinają się do otworu podobnie jak u nas do okna w Okienniku Wielkim. Jednak wejść tam bez jakiegoś ułatwienia się nie da. Spod zamku roztaczają się piękne widoki na Wogezy i Thann położone u wylotu górskiej doliny. Idziemy stąd na przeciwległy dosłoneczny stok gdzie znajduje się winnica Rangen, jedna z najbardziej znanych w Alzacji posiadające rangę Grand Cru. Ścieżka prowadzi tarasem pośród krzewów winorośli. Znajduje się tutaj niewielka kapliczka. Widoki na miasto i Wogezy. Dobrze widać stąd starą fabrykę potasu działającą przy wjeździe do miasta. Przy zakładzie roznosił się specyficzny zapach jakby farby czy detergentu. Od winnicy Rangen szlak zbiega łukiem w dół przez fragment lasu i wraca do miasta pod winnicą z widokami na nasłoneczniony stok i galerią sztuki na wolnym powietrzu.
Szlak ten ciągnie się przez 170 km podnóżami Wogezów od Marlenheim na północy po Thann na południu. Towarzyszy mu szeroka na kilka kilometrów strefa winnic porastająca łagodne pagórki poniżej wyższych leśnych grzbietów. Wśród winnic leżą wioski i miasteczka z charakterystycznymi brązowymi dachami. Większość z nich zachowało tradycyjną architekturę. Okna pełne są rozmaitych ozdób i kwiatów. Miejscowości są bardzo popularne wśród turystów, dość stwierdzić że Eguisheim i Kaysersberg wygrywały plebiscyt na najpopularniejsze miejsce odwiedzane przez Francuzów.
Obernai
Leży u podnóża Góry św Otylii. Miasto otoczone jest fortyfikacjami. Co najmniej w kilku miejscach jest to podwójny pas murów i baszt. Z parkingu przez furtę przedostajemy się na niewielki plac Andre Neher. W niewielkim niebieskim domku znajduje się tradycyjna alzacka cukiernia a tuż obok dawna synagoga. Idziemy w kierunku głównego placu oglądając tradycyjną architekturę i wystawy sklepowe. Na rynku stoi scena a na niej czeski (lub słowacki) zespół ćwiczy przed występem. Od razu zrobiło się bardziej słowiańsko, choć w scenerii dość egzotycznej dla słowiańszczyzny. Przy scenie stara kamienna fontanna z figurą św. Otylii. Za nią wysoka wieża tzw. beffroi które są powszechne zwłaszcza na północy Francji. Wieża stoi przy miejskim ratuszu. Przechodzimy zaułkami wokół ratusza i dalej do placu Gwiazdy na którym stoi staroświecka karuzela. Docieramy pod stojący trochę na uboczu kościół św. Piotra. To świątynia neogotycka, ale bardzo fotogeniczna zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Wygląda na to, że pełni różne funkcje, nie tylko religijne. Z tyłu w kruchcie prezentowana jest wystawa dziwnych świetlnych masek. Kameralna msza odbywa się w bocznej nawie czy kaplicy. Dojście do ołtarza w celach turystycznych nie sprawia problemu. Poniżej kościoła jest pomnik biskupa Frehela a bliżej rynku zabytkowa studnia Sześciu Wiader. Z centrum Obernai jedziemy jeszcze na widokowe wzgórze z pamiątkowym krzyżem. Roztacza się stąd widok na miasto, okoliczne góry oraz równinę Alzacji. Ribeauville
Najpiękniejszą ulicą Alzacji jest wg mojego skromnego doświadczenia Grand Rue w Ribeauville. Ulica biegnie pod górę z perspektywą zamku St Ulrich wznoszącego się na stoku nad miastem. Nie jest to zresztą jedyny zamek nad Ribeauville - kilka ruin sąsiaduje tutaj ze sobą. W dolnej części ulicy jest sporo ruchu. Zachwycają kolorowe domy i zajazdy. Sklepy z tradycyjnymi wyrobami oraz pamiątkami. Oryginalne szyldy. Jeszcze jeden pluszowy misiek wypuszczający bańki z okna. W bok biegną malownicze zaułki. Po jakimś czasie tej miejskiej przygody dochodzimy do placu ratuszowego z kamienną fontanną. Przed nami wznosi się wysoka wieża zegarowa nazwana od cechu rzeźników. Z boku przylega do niej duży kościół (po drodze minęliśmy nieco mniejszą kapliczkę). Co ciekawe dopiero za wieżą pojawia się drogowskaz wskazujący na "quartier pitturesque". Czyli do tej pory nie było malowniczo? Taka alzacka norma? Trzeba jednak przyznać, że dalej jest już tylko piękniej. Teraz już każdy dom przy ulicy zwraca uwagę. Zamek na szczycie ponownie prześwituje w osi ulicy. Ta zmienia kierunki przypominając trochę naturalny wąwóz. Przy tym robi się trochę bardziej pusto i kameralnie. Ulica przecina niewielkie place. Ten z fontanną na środku nazywa się de la Sinne. Kiedyś winiarze toczyli tu swoje beczki. Nie wszyscy już do niego docierają. Na skrzyżowaniu zbaczamy w kierunku kościołów, które znajdują się nieco wyżej po prawej stronie. Przy kościele katolickim rośnie wysokie egzotyczne drzewo: daglezja czy sekwoja? Wewnątrz kościoła mieści się duża kaplica z nowoczesną mozaiką za ołtarzem. W nawie prezentuje się wystawa dotycząca komunikacji werbalnej i niewerbalnej. Obok świątyni katolickiej stoi mniejszy i bardziej ascetyczny zbór protestancki. Wracamy teraz w stronę Grand Rue mijając piękne zaułki.
Ulica kończy się na rozszerzającym się w corso Placu Republiki.
Z boku drogi płynie niżej przesklepiony potok. Z wielką przyjemnością wracamy teraz Grand Rue w odwrotnym kierunku do parkingu przy parku miejskim w dolnej części Ribeauville.
Riquewihr
Niewielkie miasteczko, które niektórzy nazywają wręcz wioską. Tuż za murami miejskimi i fosą znajdują się stoki porośnięte winoroślą. Boczne uliczki są tutaj w większości ślepe i prowadzą na obudowane domami podwórza. Czasami zdarzają się wąskie i niepozorne przejścia niczym uliczka Sznurowa w Braszowie. Ale Riquewihr posiada też wysoki dom z pruskiego muru nazywany dość przesadnie "drapaczem chmur". Dwa kościoły stoją nieco w bok od głównej drogi. Wewnątrz są znacznie mniej ciekawe niż podobne świątynie w Obernai czy Ribeauville. Co ciekawe ratusz miejski znajduje się w osi dawnego muru i przechodzimy przelotową bramą pod budynkiem. Na placu za ratuszem znajduje się fontanna oraz reprodukcja widoku Riquewihr z XV-wiecznego dzieła Mateusza Meriana. To bodaj ten sam album, w którym reprodukowano panoramę Krakowa z napisem Totus Poloniae urbs celeberrima. Po przeciwległej stronie miasta zabudowę zamyka wysoka brama miejska zwana Dolder. Wyprowadza ona na międzymurze które obecnie też zostało zabudowane kolorowymi alzackimi domkami tworząc jedyną w swoim rodzaju galerię. Wstępujemy tu do ciekawego sklepu wiedźm sprzedającego lalki czarownic z charakterystycznymi spiczastymi czapkami i nieodłącznymi miotłami. Inny ciekawy sklep kryje się w podwórzu. Właściciel zgromadził w nim pamiątki z historycznej drogi 66 przecinającej Stany Zjednoczone od Chicago do Los Angeles.
Thann
Thann leży na południowym krańcu szlaku win alzackich u podnóża masywu Grand Ballon. Z Miluzy dociera tutaj tramwaj a w zasadzie przekształcona w niego kolej miejska. Parkujemy w pobliżu baszty symbolizującej koniec szlaku winnego i zwanej Porte du Sud de La Route des Vins. Stąd już niedaleko do najważniejszego zabytku Thann - pięknej kolegiaty św Teobalda (Collegiale Saint Thibaut). Znajdują się tu relikwie biskupa Ubalda z włoskiego Gubbio. Wg legendy dotarły tutaj po jego śmierci w 1160 roku. Biskup, który rozdał cały swój majątek obiecał oddać swój złoty pierścień słudze z Lotaryngii. Pewien pielgrzym zaofiarował się go dostarczyć na miejsce. Miał problem ze zdjęciem obrączki z nabrzmiałego paliczka odciął więc palec i po kłopocie. Trofeum zawiesił na swojej lasce pielgrzymiej. Gdy przybył w okolice Thann strudzony zasnął opierając kij o pień jodły. Jakże jednak był zaskoczony, gdy po obudzeniu okazało się, że tak pozostawiona laska wrosła w drzewo i grunt stając się jego częścią. Wobec tego cudu pierścień pozostał w tym miejscu, gdzie ufundowano kościół. Na pamiątkę wydarzenia w dniu 30 czerwca na placu przed kolegiatą spalane są 3 gałązki jodłowe. Kolegiata w Thann chlubi się swoja gotycką wieżą, która jest nazywana najpiękniejszą spirą Alzacji w kontraście do najwyższej ze Strasburga i największej z Freiburga. Innym kuriozum jest piękny portal wejściowy z wielkim tympanonem posiadającym pięć rzeźbionych pasów. To rekordowa liczba jeżeli chodzi o kościoły francuskie. Inne katedry mają zazwyczaj tylko 3 albo 4. We wnętrzu kolegiaty znajdują się piękne witraże w tym jeden całkiem nowoczesny, w kaplicach bocznych misternie rzeźbione ołtarze, wspomniany relikwiarz biskupa z Gubbio oraz posąg Matki Boskiej. W dawnym arsenale mieści się miejscowe muzeum a naprzeciwko kamienna studnia z archaiczną rzeźbą. Droga prowadzi na most na rzece Thur. Domki po prawej tworzą zakątek porównywany do Wenecji. Ze starówki Thann idziemy w kierunku ruin zamku zwanego Engelbourg. To miejsce szczególne zwane "okiem czarownicy". Kiedy w XVIII wieku zdecydowano o zburzeniu starej fortecy przewrócił się donżon, tworząc dość oryginalną formację widzianą z daleka. Śmiałkowie zapewne wspinają się do otworu podobnie jak u nas do okna w Okienniku Wielkim. Jednak wejść tam bez jakiegoś ułatwienia się nie da. Spod zamku roztaczają się piękne widoki na Wogezy i Thann położone u wylotu górskiej doliny. Idziemy stąd na przeciwległy dosłoneczny stok gdzie znajduje się winnica Rangen, jedna z najbardziej znanych w Alzacji posiadające rangę Grand Cru. Ścieżka prowadzi tarasem pośród krzewów winorośli. Znajduje się tutaj niewielka kapliczka. Widoki na miasto i Wogezy. Dobrze widać stąd starą fabrykę potasu działającą przy wjeździe do miasta. Przy zakładzie roznosił się specyficzny zapach jakby farby czy detergentu. Od winnicy Rangen szlak zbiega łukiem w dół przez fragment lasu i wraca do miasta pod winnicą z widokami na nasłoneczniony stok i galerią sztuki na wolnym powietrzu.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Zamki alzackie
Zamków jest tu pełno. Koncentrują się na progu Wogezów. Dawniej pilnowały winnic. Widoki z nich były przynajmniej na kilkadziesiąt kilometrów tak więc można powiedzieć, że panowały nad równiną Alzacji. A to, że ich jest tak dużo to kwestia poplątanej historii tych ziem. W średniowieczu było tu przynajmniej kilkadziesiąt suwerennych księstw, hrabstw czy innych jednostek administracyjnych. Zdarzały się sytuacje na tyle kuriozalne, że zamek stawiano przy zamku. Przy jakichś sąsiedzkich zatargach wręcz strzelano do siebie z sąsiadujących wież. Jeśli chodzi o miejsca płatne to odwiedziliśmy dwa.
Haut Koenigsburg
To w zasadzie jedyna forteca całkowicie odbudowana i niewątpliwy król alzackich zamków. Pierwotnie jedna z siedzib Hohenstaufów została zniszczona w trakcie wojny trzydziestoletniej. Odbudowę zawdzięcza pruskim Hohenzollernom. Cesarz Wilhelm II postanowił oznaczyć zachodnią granicę swojego imperium wykorzystując zamek, który kiedyś należał do niemieckiej rodziny cesarskiej. Odbudowa trwała 8 lat a projektantem inwestycji był architekt Bodo Ebhardt. Do zamku prowadzi kręta górska droga. Samochody zostawia się wzdłuż niej na wydzielonym pasie. My byliśmy dość wcześnie a i tak trzeba było podejść do góry jakieś 300 m. Ci którzy przyjechali później zostawiali auta na niższych parkingach w połowie góry. Przy wejściu znajduje się restauracja widokowa. Ścieżka prowadzi równolegle do poziomic wzdłuż zamkowego muru. Wchodzimy na pierwszy dziedziniec, gdzie odbywa się pokaz średniowiecznej gry na instrumentach. Przebrany za minstrela snuje opowieść po francusku. Jest dość dowcipna - zahaczył chyba też o rodzimych polityków (że niby też lubią grać na flecie zamiast rządzić - coś w tym stylu). Wejście do części płatnej odbywa się z drugiego dziedzińca na którym jest kasa i sklepik z pamiątkami. My korzystamy z karty Pass de Alsace. Trasa biegnie w górę przez kolejne podwórko ze studnią i widokiem na główną wieżę zamku. Kolejny wewnętrzny dziedziniec z klatką schodową prowadzącą na wyższe piętra. To główna reprezentacyjna część zamku. Znajduje się tu sala rycerska z malowidłami na ścianach oraz zbrojownia z kolekcją halabard. Pokoje oraz kaplica w okrągłej wieży. Wychodzimy stąd na wyższy poziom z górnym dziedzińcem. To spory placyk ze studnią i schodami prowadzącymi na bastion. Ufortyfikowane miejsce z rozległymi widokami na płaską równinę Alzacji. Praktycznie we wszystkich kierunkach. Poznajemy też znane zamki Ortenbourg i Ramstein po drugiej stronie Val de Argent. Po drugiej stronie równiny Alzacji widać przymglony Schwarzwald. W bastionie są też komiksowe arkusze z zamkiem Haut Koenigsburg w tle oraz wielka armata. Schodzimy z tego najwyższego punktu na międzymurze. Droga prowadzi u podnóża głównego korpusu mieszkalnego posadzonego na skale. Wracamy na dolny dziedziniec z kasą i sklepami. Ponad nim wznosi się charakterystyczny zamkowy wiatrak.
Hohlandsbourg
To w zasadzie dobrze zachowane ruiny wznoszące się nad Colmarem. Już spod murów roztacza się piękny widok na miasto. W zasadzie główną atrakcją trasy zwiedzania jest obejście zamku wzdłuż muru w kształcie prostokąta. Sam zrujnowany donżon nie jest dostępny. Z korony muru widoki na wszystkie strony. Wogezy, równina Alzacji, także inne zamki położone w tym leśnym masywie. I oczywiście Colmar widoczny z zamku jak na dłoni. W zabudowaniach po wschodniej stronie zamku mieści się wystawa dokumentująca historię zamku. Jest tam kilka poziomów, chwilę zajęło mi by odnaleźć jeden z nich zręcznie ukryty po drugiej stronie windy. Zamek zbudowany został przez Rudolfa z rodu Habsburgów, chociaż samo miejsce zaludnione było już od epoki brązu. W XVI wieku twierdzę rozbudował miejscowy baron Lazar Schwendi. Nie oparła się jednak Szwedom w czasie wojny trzydziestoletniej a ostatecznych zniszczeń dokonał stacjonujący tu później garnizon francuski. Program zwiedzania obejmuje też atrakcje na dziedzińcu. Sztukę prezentowaną w małym amfiteatrze. Gry towarzyskie w tym: parkowe szachy, różne odmiany warcab, coś co u nas nazywano grą w wilki i owce, itp. Można też spróbować swoich sił w strzelaniu łuku do tarczy oraz chodzeniu na szczudłach.
Zamków jest tu pełno. Koncentrują się na progu Wogezów. Dawniej pilnowały winnic. Widoki z nich były przynajmniej na kilkadziesiąt kilometrów tak więc można powiedzieć, że panowały nad równiną Alzacji. A to, że ich jest tak dużo to kwestia poplątanej historii tych ziem. W średniowieczu było tu przynajmniej kilkadziesiąt suwerennych księstw, hrabstw czy innych jednostek administracyjnych. Zdarzały się sytuacje na tyle kuriozalne, że zamek stawiano przy zamku. Przy jakichś sąsiedzkich zatargach wręcz strzelano do siebie z sąsiadujących wież. Jeśli chodzi o miejsca płatne to odwiedziliśmy dwa.
Haut Koenigsburg
To w zasadzie jedyna forteca całkowicie odbudowana i niewątpliwy król alzackich zamków. Pierwotnie jedna z siedzib Hohenstaufów została zniszczona w trakcie wojny trzydziestoletniej. Odbudowę zawdzięcza pruskim Hohenzollernom. Cesarz Wilhelm II postanowił oznaczyć zachodnią granicę swojego imperium wykorzystując zamek, który kiedyś należał do niemieckiej rodziny cesarskiej. Odbudowa trwała 8 lat a projektantem inwestycji był architekt Bodo Ebhardt. Do zamku prowadzi kręta górska droga. Samochody zostawia się wzdłuż niej na wydzielonym pasie. My byliśmy dość wcześnie a i tak trzeba było podejść do góry jakieś 300 m. Ci którzy przyjechali później zostawiali auta na niższych parkingach w połowie góry. Przy wejściu znajduje się restauracja widokowa. Ścieżka prowadzi równolegle do poziomic wzdłuż zamkowego muru. Wchodzimy na pierwszy dziedziniec, gdzie odbywa się pokaz średniowiecznej gry na instrumentach. Przebrany za minstrela snuje opowieść po francusku. Jest dość dowcipna - zahaczył chyba też o rodzimych polityków (że niby też lubią grać na flecie zamiast rządzić - coś w tym stylu). Wejście do części płatnej odbywa się z drugiego dziedzińca na którym jest kasa i sklepik z pamiątkami. My korzystamy z karty Pass de Alsace. Trasa biegnie w górę przez kolejne podwórko ze studnią i widokiem na główną wieżę zamku. Kolejny wewnętrzny dziedziniec z klatką schodową prowadzącą na wyższe piętra. To główna reprezentacyjna część zamku. Znajduje się tu sala rycerska z malowidłami na ścianach oraz zbrojownia z kolekcją halabard. Pokoje oraz kaplica w okrągłej wieży. Wychodzimy stąd na wyższy poziom z górnym dziedzińcem. To spory placyk ze studnią i schodami prowadzącymi na bastion. Ufortyfikowane miejsce z rozległymi widokami na płaską równinę Alzacji. Praktycznie we wszystkich kierunkach. Poznajemy też znane zamki Ortenbourg i Ramstein po drugiej stronie Val de Argent. Po drugiej stronie równiny Alzacji widać przymglony Schwarzwald. W bastionie są też komiksowe arkusze z zamkiem Haut Koenigsburg w tle oraz wielka armata. Schodzimy z tego najwyższego punktu na międzymurze. Droga prowadzi u podnóża głównego korpusu mieszkalnego posadzonego na skale. Wracamy na dolny dziedziniec z kasą i sklepami. Ponad nim wznosi się charakterystyczny zamkowy wiatrak.
Hohlandsbourg
To w zasadzie dobrze zachowane ruiny wznoszące się nad Colmarem. Już spod murów roztacza się piękny widok na miasto. W zasadzie główną atrakcją trasy zwiedzania jest obejście zamku wzdłuż muru w kształcie prostokąta. Sam zrujnowany donżon nie jest dostępny. Z korony muru widoki na wszystkie strony. Wogezy, równina Alzacji, także inne zamki położone w tym leśnym masywie. I oczywiście Colmar widoczny z zamku jak na dłoni. W zabudowaniach po wschodniej stronie zamku mieści się wystawa dokumentująca historię zamku. Jest tam kilka poziomów, chwilę zajęło mi by odnaleźć jeden z nich zręcznie ukryty po drugiej stronie windy. Zamek zbudowany został przez Rudolfa z rodu Habsburgów, chociaż samo miejsce zaludnione było już od epoki brązu. W XVI wieku twierdzę rozbudował miejscowy baron Lazar Schwendi. Nie oparła się jednak Szwedom w czasie wojny trzydziestoletniej a ostatecznych zniszczeń dokonał stacjonujący tu później garnizon francuski. Program zwiedzania obejmuje też atrakcje na dziedzińcu. Sztukę prezentowaną w małym amfiteatrze. Gry towarzyskie w tym: parkowe szachy, różne odmiany warcab, coś co u nas nazywano grą w wilki i owce, itp. Można też spróbować swoich sił w strzelaniu łuku do tarczy oraz chodzeniu na szczudłach.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Symbolem Francji oprócz zamków są także wielkie katedry i inne świątynie katolickie. Ale w Alzacji odwiedziliśmy także dwa obiekty religijne położone poza dużymi miastami.
Góra św. Otylii
Patronką Alzacji jest święta Otylia, która ma swój klasztor wysoko w Wogezach na górze o wysokości 753 m npm. Córka księcia Adalryka przyszła na świat niewidoma i cudem odzyskała wzrok podczas chrztu świętego. Według legendy miała nadludzką moc - uciekła przed rozgniewanym ojcem gubiąc go w skalnym terenie, ale kiedy on zachorował opiekowała się nim i uzdrowiła go. Książę w podzięce ufundował klasztor, którego była przeoryszą. Umierała ponoć dwukrotnie - za pierwszym razem została wskrzeszona, ale zakosztowawszy życia pozaziemskiego wolała powrócić w zaświaty. Pochowana została w klasztorze, który do dziś jest miejscem pielgrzymkowym. Klasztor wznosi się na stromej skale na krawędzi pasma Wogezów. Z tarasu rozciągają się rozległe widoki na zalesione pasma środkowych Wogezów oraz równinę Alzacji, w tym miasta takie jak Obernai, Otrott, Barr czy Rosheim. Podobno dostrzec też można stąd wieże katedry w Strasburgu, ale widoczność musi być lepsza. Na tarasie znajdują się dwie małe kaplice. Szkoda, że były akurat w remoncie, bo wewnątrz kryją się piękne mozaiki. Obejrzeć je można za pomocą aplikacji - wywoływanej przez kod kreskowy - ale to nie to samo co w oryginale. Ciekawostką jest zegar słoneczny pokazujący czas w różnych częściach kuli ziemskiej, np. w Indiach. Z klasztorem wiążą się dziwne zagadki. Niedawno pewien kolekcjoner wykradł z miejscowej biblioteki kilka starych książek wynosząc je tajemnym przejściem biegnącym przez tajemniczą komnatę i strome schody na mur a potem do lasu u podnóża opactwa. Miejsce jest zamieszkałe od kilku tysięcy lat o czym świadczy tzw. Mur Pogański (Mur Paien) o długości kilkunastu kilometrów biegnący lasem wzdłuż masywu górskiego. Jego pochodzenie jest zagadkowe, zapewne wznieśli go Celtowie, ale w jakim celu aż na tak dużą skalę? Liczne szlaki turystyczne pozwalają na wędrówki wzdłuż tej fortyfikacji. My obejrzeliśmy tylko fragment, natomiast zjeżdżając w dół stanęliśmy przy cudownym źródełku św Otylii w niszy skalnej. Woda z niego podobno uzdrawia oczy, ale smakuje też nienajgorzej, zwłaszcza w upalny dzień. Na parking wjeżdża się dość specyficznie, zawracając od góry dość karkołomną drogą.
Murbach
Drugim magicznym miejscem było opactwo w Murbach położone w cichej górskiej dolinie. Główną jego pozostałością jest kościół romański St Leger, a w zasadzie tylko jego prezbiterium, które dziś funkcjonuje jako świątynia. Na absydzie podziwiać można kamienne rzeźby, fryz kolumienkowy a na obu wieżach charakterystyczne dla stylu okna biforia i triforia. Z rozmachu architektonicznego widać, że kiedyś był to bardzo ważny ośrodek monastyczny - jednym z jego opatów mianował się nawet sam Karol Wielki. Kościół posiada najwyższe romańskie sklepienie, któremu dorównuje jedynie to z katedry strasburskiej. W środku panuje specyficzny półmrok. Znajduje się tam sporo zabytkowych posągów oraz XIII-wieczny nagrobek księcia Eberharda z tradycyjną rzeźbą. W dawnej bramie opactwa mieści się obecnie merostwo Murbach. Wioska jest niewielka. Liczy może kilkadziesiąt domów. Na zapleczu Mairie jest wejście do ogrodu średniowiecznego. Ładny zakątek, w którym hoduje się tradycyjne zioła i kolorowe kwiaty. Warto jeszcze podejść wzdłuż drogi krzyżowej do położonej na pagórku kaplicy Matki Boskiej Loretańskiej. Spod niej roztacza się najlepszy widok na położony w dole kościół opacki. Na tle gór. Ten kontrast pomiędzy starą świątynią a zielonymi lasami Wogezów tworzy niesamowite wrażenie. Samo wnętrze kaplicy też zachwyca malowidłami i warte jest zwiedzenia. Parking przed wjazdem do Murbach pod gospodą.
Góra św. Otylii
Patronką Alzacji jest święta Otylia, która ma swój klasztor wysoko w Wogezach na górze o wysokości 753 m npm. Córka księcia Adalryka przyszła na świat niewidoma i cudem odzyskała wzrok podczas chrztu świętego. Według legendy miała nadludzką moc - uciekła przed rozgniewanym ojcem gubiąc go w skalnym terenie, ale kiedy on zachorował opiekowała się nim i uzdrowiła go. Książę w podzięce ufundował klasztor, którego była przeoryszą. Umierała ponoć dwukrotnie - za pierwszym razem została wskrzeszona, ale zakosztowawszy życia pozaziemskiego wolała powrócić w zaświaty. Pochowana została w klasztorze, który do dziś jest miejscem pielgrzymkowym. Klasztor wznosi się na stromej skale na krawędzi pasma Wogezów. Z tarasu rozciągają się rozległe widoki na zalesione pasma środkowych Wogezów oraz równinę Alzacji, w tym miasta takie jak Obernai, Otrott, Barr czy Rosheim. Podobno dostrzec też można stąd wieże katedry w Strasburgu, ale widoczność musi być lepsza. Na tarasie znajdują się dwie małe kaplice. Szkoda, że były akurat w remoncie, bo wewnątrz kryją się piękne mozaiki. Obejrzeć je można za pomocą aplikacji - wywoływanej przez kod kreskowy - ale to nie to samo co w oryginale. Ciekawostką jest zegar słoneczny pokazujący czas w różnych częściach kuli ziemskiej, np. w Indiach. Z klasztorem wiążą się dziwne zagadki. Niedawno pewien kolekcjoner wykradł z miejscowej biblioteki kilka starych książek wynosząc je tajemnym przejściem biegnącym przez tajemniczą komnatę i strome schody na mur a potem do lasu u podnóża opactwa. Miejsce jest zamieszkałe od kilku tysięcy lat o czym świadczy tzw. Mur Pogański (Mur Paien) o długości kilkunastu kilometrów biegnący lasem wzdłuż masywu górskiego. Jego pochodzenie jest zagadkowe, zapewne wznieśli go Celtowie, ale w jakim celu aż na tak dużą skalę? Liczne szlaki turystyczne pozwalają na wędrówki wzdłuż tej fortyfikacji. My obejrzeliśmy tylko fragment, natomiast zjeżdżając w dół stanęliśmy przy cudownym źródełku św Otylii w niszy skalnej. Woda z niego podobno uzdrawia oczy, ale smakuje też nienajgorzej, zwłaszcza w upalny dzień. Na parking wjeżdża się dość specyficznie, zawracając od góry dość karkołomną drogą.
Murbach
Drugim magicznym miejscem było opactwo w Murbach położone w cichej górskiej dolinie. Główną jego pozostałością jest kościół romański St Leger, a w zasadzie tylko jego prezbiterium, które dziś funkcjonuje jako świątynia. Na absydzie podziwiać można kamienne rzeźby, fryz kolumienkowy a na obu wieżach charakterystyczne dla stylu okna biforia i triforia. Z rozmachu architektonicznego widać, że kiedyś był to bardzo ważny ośrodek monastyczny - jednym z jego opatów mianował się nawet sam Karol Wielki. Kościół posiada najwyższe romańskie sklepienie, któremu dorównuje jedynie to z katedry strasburskiej. W środku panuje specyficzny półmrok. Znajduje się tam sporo zabytkowych posągów oraz XIII-wieczny nagrobek księcia Eberharda z tradycyjną rzeźbą. W dawnej bramie opactwa mieści się obecnie merostwo Murbach. Wioska jest niewielka. Liczy może kilkadziesiąt domów. Na zapleczu Mairie jest wejście do ogrodu średniowiecznego. Ładny zakątek, w którym hoduje się tradycyjne zioła i kolorowe kwiaty. Warto jeszcze podejść wzdłuż drogi krzyżowej do położonej na pagórku kaplicy Matki Boskiej Loretańskiej. Spod niej roztacza się najlepszy widok na położony w dole kościół opacki. Na tle gór. Ten kontrast pomiędzy starą świątynią a zielonymi lasami Wogezów tworzy niesamowite wrażenie. Samo wnętrze kaplicy też zachwyca malowidłami i warte jest zwiedzenia. Parking przed wjazdem do Murbach pod gospodą.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Szkoda, że nie idzie to w parze z religijnością Francuzów.
Wiki:
Według Francuskiego Instytutu Opinii Publicznej, chociaż 64% ludności Francji określa się jako katolicy, to tylko 4,5% jest praktykującymi katolikami[5].
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Najwyraźniej swoje potrzeby duchowe wypełniają w inny sposób. Kościoły są w tym sensie głównie atrakcjami turystycznymi, bo puste to one nie są. Zazwyczaj zresztą są otwarte - u nas bywa z tym gorzej. W kościele św Piotra w Obernai była wystawa artystyczna. W Ribeauville inna ciekawa wystawa tematyczna łącząca wiarę katolicką ze sposobami komunikacji, kilka osób też się modliło w kaplicy. W kościele św Tomasza w Strasburgu odbywał się otwarty koncert (nie jestem do końca pewny czy nie jest to aktualnie zbór protestancki albo świątynia ekumeniczna). Msze w każdym razie też się odbywają. Sam byłem świadkiem dwóch: w kościele św Piotra w Obernai i w klasztorze św. Otylii. Alzacja tylko w części jest katolicka. Istnieją tam również zbory i synagogi. Meczet z prawdziwego zdarzenia widziałem tylko w niemieckim Kehlu, ale sale dla muzułmanów w większych miastach na pewno też są.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Alzacja oferuje rozmaite atrakcje. Dzięki Pass d'Alsace stosunkowo tanio skorzystać można było z tych które są normalnie dosyć kosztowne. Jak gdzieś tutaj wyliczałem realny zysk na tej karcie dochodził do 40-50%. Kartę zakupiliśmy w Strasburgu w kasie Batoramy. Niestety dostępna była tylko wersja elektroniczna. Niestety, bo taka zależy od poziomu energii w smartfonie lub innych niespodzianek sprzętowych a wersja fizyczna jest dostępna zawsze. Mieliśmy ją na wszelki wypadek na obu telefonach, więc szczęśliwie zawsze była dostępna choćby na jednym.
Cigoland
Wesołe miasteczko lub park tematyczny na przedmieściach Selestatu. Jego częścią jest wybieg dla bocianów. Jest tu także niewielka wystawa dotycząca życia tych ptaków. Prócz tego w parku są także inne zwierzęta, np. kozy czy łabędzie. "Od dołu" teren obejrzeć sobie można z klasycznego "pociągu turystycznego", który od wejścia przejeżdża na główny plac. Chyba ciekawiej spojrzeć od góry z kolejki szynowej w postaci gniazda bocianiego. Z innych atrakcji rollercoaster "w kopalni srebra". 7 razy po trasie pozwoli nabawić się lekkich nudności. Wielki King Kong z balkonem widokowym. Trasa na traktorach. Samochodziki. Ścieżka zmysłów, czyli szlak do przebycia boso po różnych nawierzchniach - najprzyjemniejsze w ten upalny dzień były kraniki do opłukania nóg. Atrakcje wodne w tym walka "dyngusowa" w dmuchanych łódeczkach. Kilka mniej lub bardziej tradycyjnych karuzeli. Do cyrku z przedstawieniem już nie zdążyliśmy. NaturOparC
Z zachowaniem oryginalnej pisowni. Skrzyżowanie ogrodu zoologicznego z ekologicznym parkiem edukacyjnym. Zwierzęta są tu w zasadzie tylko rodzime takie jak występują na miejscu. Poza symbolicznymi bocianami, które prawie można dotknąć są rozmaite gatunki kaczek, łabędzi, czapli czy drobnych ptaków wróblowatych. W sporym basenie wydry, które oglądać można z poziomu wody. Podobnie jak ryby w stawie. Karpie żerujące przy dnie. W innym stawie oryginalny szczur czy jakiś rodzaj norki. Obok niego nieco mniej zajmujące żółwie. Na drzewie szopy pracze. Jest też niewielki basenik pełen ozdobnych karasi, które można sobie "pogłaskać". Obok niego pawilon z kilkoma akwariami. To jeśli chodzi o zwierzęta, ale jest też sporo innych ciekawych miejsc. Warto podpatrzeć proste ekologiczne pomysły. Labirynt zmysłów z tablicami edukacyjnymi dotyczącymi kolejnych narządów orientacji. Można coś dotknąć czy czegoś powąchać. W innym miejscu skocznia pokazująca jak daleko "dolecą" poszczególne zwierzęta. Jest też przykładowa winniczka ukazująca subtelne różnice w gatunkach winogron hodowanych na terytorium Alzacji. Trzeba być znawcą. W pobliżu sklepu z pamiątkami całe laboratorium opisujące różne tematy ekologiczne i prezentujące jaja ptasie, pióra a nawet szkielety. Na środku parku wieża - taras widokowy z wglądem do gniazd bocianich. Montagne des Singes U podnóży zamku Haut Koenigsburg na zalesionym wzgórzu rozciąga się ciekawy park, gdzie na wolności żyją małpy tzw. magoty. To jedyny europejski gatunek - w naturze żyją m.in. na Gibraltarze i w południowej Hiszpanii. Można przypatrzeć się ich życiu a nawet przysiąść się w ich pobliże. Ludzi zresztą raczej ignorują, chociaż jest ich tutaj trochę więcej niż małp. Wolontariusze opowiadają o ich zwyczajach. Tłumaczą sceny których byliśmy świadkami. Małpy mają specyficzną mimikę i za pomocą gestu wyrażają rozmaite komunikaty. Jest też pokaz karmienia w trakcie którego widać podział ról w stadzie. Na górze żyje 5 lub 6 dużych rodzin małpich. Są osobniki starsze i całkiem małe dzieci. "Młodzież" korzysta z uroków stawu ze sztuczną skałką, gdzie może się do woli wyskakać i wykąpać. Na koniec Krystian uczestniczył też w quizie przy kole fortuny - niby po francusku, ale Ilona podpowiedziała mu właściwą odpowiedź. Przy ogrodzie jest też duży tor przeszkód - coś w rodzaju małpiego gaju, kolejna atrakcja dla 7-latka. Niestety położone poniżej w zamku Kintzheim Volerie des Aigles (pokazy ptaków drapieżnych) było zamknięte. Możliwe, że ze względu na upały. Ptaki w końcu też je odczuwają. Dlatego pojechaliśmy dalej.
Tellure
Tu dla odmiany była okazja do skorzystania z naturalnej "klimatyzacji". Tellure to niewielka osada w górnej części Val de Argent ponad miasteczkiem Sainte Marie aux Mines. Mieści się tutaj stara kopalnia srebra - dziś kompleks turystyczny. Pierwsza część ekspozycji jest naziemna. Najpierw film opisujący miejsce. Potem diaporamy zlokalizowane w dwóch lub trzech zadaszonych przestrzeniach opowiadające historię założenia i eksploatacji kopalni. Trzeba się wsłuchać w tekst audioprzewodnika opisującego kilkadziesiąt kolejnych przystanków. Wersji polskiej jak łatwo się domyśleć nie ma. Jest angielska, francuska i niemiecka. Trochę elektroniki. Animacje. Ekrany ukryte w niewielkich domkach i makietach. Sklep z pamiątkami i bar aby przedłużyć czas oczekiwania, bo zwiedzanie tej części trochę przydługawe. Potem faktyczna kopalnia. Wyposażeni w kaski z latarką czołową zapuszczamy się wraz z przewodnikiem w ciemne korytarze. Wchodzimy poziomo we wnętrze góry. Kopalnia jest zaaranżowana na warunki panujące tam kilkaset lat temu. Praktycznie brak jest tam sztucznego oświetlenia. Tylko latarka przewodnika i czołówki rozpraszają mrok. Twarde skały granitowe, wśród nich żyły srebra i ołowiu. To bodaj siarczki, choć nie galena. Występuje tu też rzadki tellur od którego nazwę wzięła sama miejscowość. W najgłębszej części kopalni wybrać można trasę szerszą oraz wąską imitującą warunki w jakich pracowali tamtejsi górnicy. W sumie jak na trasy jaskiniowe w Polsce czy kopalnię w Idriji to było tam jednak dość "wygodnie". Wąsko, ale raczej wysoko, choć straszono niskim korytarzem. Francuzi to jednak wygodna nacja. Porównując z Tarnowskimi Górami. U nas trasa trochę dłuższa z epizodem na łodziach. Na Śląsku chyba jednak trochę lepiej rozwiązany był "naziemny" wstęp. Natomiast jeśli chodzi o klimat podziemi to jednak w polskiej kopalni bardziej to przypomina turystyczny lunapark, a we Francji jest bardziej autentyczne. Podsumowując 6-4 dla Tarnowskich Gór.
Sainte Croix aux Mines
Kilka fotografii z miasteczka w którym mieszkaliśmy. Zabudowa zdecydowanie miejska, mimo że miejscowość niewielka. Willa pod zalesionym stokiem. Merostwo. Z zabytków kościół parafialny położony u wylotu bocznej doliny. Willa Burrus w trochę zaniedbanym parku nad rzeką.
Cigoland
Wesołe miasteczko lub park tematyczny na przedmieściach Selestatu. Jego częścią jest wybieg dla bocianów. Jest tu także niewielka wystawa dotycząca życia tych ptaków. Prócz tego w parku są także inne zwierzęta, np. kozy czy łabędzie. "Od dołu" teren obejrzeć sobie można z klasycznego "pociągu turystycznego", który od wejścia przejeżdża na główny plac. Chyba ciekawiej spojrzeć od góry z kolejki szynowej w postaci gniazda bocianiego. Z innych atrakcji rollercoaster "w kopalni srebra". 7 razy po trasie pozwoli nabawić się lekkich nudności. Wielki King Kong z balkonem widokowym. Trasa na traktorach. Samochodziki. Ścieżka zmysłów, czyli szlak do przebycia boso po różnych nawierzchniach - najprzyjemniejsze w ten upalny dzień były kraniki do opłukania nóg. Atrakcje wodne w tym walka "dyngusowa" w dmuchanych łódeczkach. Kilka mniej lub bardziej tradycyjnych karuzeli. Do cyrku z przedstawieniem już nie zdążyliśmy. NaturOparC
Z zachowaniem oryginalnej pisowni. Skrzyżowanie ogrodu zoologicznego z ekologicznym parkiem edukacyjnym. Zwierzęta są tu w zasadzie tylko rodzime takie jak występują na miejscu. Poza symbolicznymi bocianami, które prawie można dotknąć są rozmaite gatunki kaczek, łabędzi, czapli czy drobnych ptaków wróblowatych. W sporym basenie wydry, które oglądać można z poziomu wody. Podobnie jak ryby w stawie. Karpie żerujące przy dnie. W innym stawie oryginalny szczur czy jakiś rodzaj norki. Obok niego nieco mniej zajmujące żółwie. Na drzewie szopy pracze. Jest też niewielki basenik pełen ozdobnych karasi, które można sobie "pogłaskać". Obok niego pawilon z kilkoma akwariami. To jeśli chodzi o zwierzęta, ale jest też sporo innych ciekawych miejsc. Warto podpatrzeć proste ekologiczne pomysły. Labirynt zmysłów z tablicami edukacyjnymi dotyczącymi kolejnych narządów orientacji. Można coś dotknąć czy czegoś powąchać. W innym miejscu skocznia pokazująca jak daleko "dolecą" poszczególne zwierzęta. Jest też przykładowa winniczka ukazująca subtelne różnice w gatunkach winogron hodowanych na terytorium Alzacji. Trzeba być znawcą. W pobliżu sklepu z pamiątkami całe laboratorium opisujące różne tematy ekologiczne i prezentujące jaja ptasie, pióra a nawet szkielety. Na środku parku wieża - taras widokowy z wglądem do gniazd bocianich. Montagne des Singes U podnóży zamku Haut Koenigsburg na zalesionym wzgórzu rozciąga się ciekawy park, gdzie na wolności żyją małpy tzw. magoty. To jedyny europejski gatunek - w naturze żyją m.in. na Gibraltarze i w południowej Hiszpanii. Można przypatrzeć się ich życiu a nawet przysiąść się w ich pobliże. Ludzi zresztą raczej ignorują, chociaż jest ich tutaj trochę więcej niż małp. Wolontariusze opowiadają o ich zwyczajach. Tłumaczą sceny których byliśmy świadkami. Małpy mają specyficzną mimikę i za pomocą gestu wyrażają rozmaite komunikaty. Jest też pokaz karmienia w trakcie którego widać podział ról w stadzie. Na górze żyje 5 lub 6 dużych rodzin małpich. Są osobniki starsze i całkiem małe dzieci. "Młodzież" korzysta z uroków stawu ze sztuczną skałką, gdzie może się do woli wyskakać i wykąpać. Na koniec Krystian uczestniczył też w quizie przy kole fortuny - niby po francusku, ale Ilona podpowiedziała mu właściwą odpowiedź. Przy ogrodzie jest też duży tor przeszkód - coś w rodzaju małpiego gaju, kolejna atrakcja dla 7-latka. Niestety położone poniżej w zamku Kintzheim Volerie des Aigles (pokazy ptaków drapieżnych) było zamknięte. Możliwe, że ze względu na upały. Ptaki w końcu też je odczuwają. Dlatego pojechaliśmy dalej.
Tellure
Tu dla odmiany była okazja do skorzystania z naturalnej "klimatyzacji". Tellure to niewielka osada w górnej części Val de Argent ponad miasteczkiem Sainte Marie aux Mines. Mieści się tutaj stara kopalnia srebra - dziś kompleks turystyczny. Pierwsza część ekspozycji jest naziemna. Najpierw film opisujący miejsce. Potem diaporamy zlokalizowane w dwóch lub trzech zadaszonych przestrzeniach opowiadające historię założenia i eksploatacji kopalni. Trzeba się wsłuchać w tekst audioprzewodnika opisującego kilkadziesiąt kolejnych przystanków. Wersji polskiej jak łatwo się domyśleć nie ma. Jest angielska, francuska i niemiecka. Trochę elektroniki. Animacje. Ekrany ukryte w niewielkich domkach i makietach. Sklep z pamiątkami i bar aby przedłużyć czas oczekiwania, bo zwiedzanie tej części trochę przydługawe. Potem faktyczna kopalnia. Wyposażeni w kaski z latarką czołową zapuszczamy się wraz z przewodnikiem w ciemne korytarze. Wchodzimy poziomo we wnętrze góry. Kopalnia jest zaaranżowana na warunki panujące tam kilkaset lat temu. Praktycznie brak jest tam sztucznego oświetlenia. Tylko latarka przewodnika i czołówki rozpraszają mrok. Twarde skały granitowe, wśród nich żyły srebra i ołowiu. To bodaj siarczki, choć nie galena. Występuje tu też rzadki tellur od którego nazwę wzięła sama miejscowość. W najgłębszej części kopalni wybrać można trasę szerszą oraz wąską imitującą warunki w jakich pracowali tamtejsi górnicy. W sumie jak na trasy jaskiniowe w Polsce czy kopalnię w Idriji to było tam jednak dość "wygodnie". Wąsko, ale raczej wysoko, choć straszono niskim korytarzem. Francuzi to jednak wygodna nacja. Porównując z Tarnowskimi Górami. U nas trasa trochę dłuższa z epizodem na łodziach. Na Śląsku chyba jednak trochę lepiej rozwiązany był "naziemny" wstęp. Natomiast jeśli chodzi o klimat podziemi to jednak w polskiej kopalni bardziej to przypomina turystyczny lunapark, a we Francji jest bardziej autentyczne. Podsumowując 6-4 dla Tarnowskich Gór.
Sainte Croix aux Mines
Kilka fotografii z miasteczka w którym mieszkaliśmy. Zabudowa zdecydowanie miejska, mimo że miejscowość niewielka. Willa pod zalesionym stokiem. Merostwo. Z zabytków kościół parafialny położony u wylotu bocznej doliny. Willa Burrus w trochę zaniedbanym parku nad rzeką.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Północne Wogezy
Mają charakter płaskowyżu podobnego trochę do naszej Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej, tylko że tutaj raczej nie ma skał wapiennych i krasowiejących, są za to czerwone warstwowane piaskowce-zlepieńce. Podobno dalej na północy występują góry stołowe. W krajobrazie okolic Saverne ich nie zauważyliśmy. W czasie wycieczki przekroczyliśmy na moment granicę Lotaryngii nawet przejeżdżając przez jedno tamtejsze miasteczko Phalsbourg. W kierunku odwrotnym minęła nas tam przejeżdżająca ulicami miasta parada kabrioletów.
Graufthal
Graufthal to niewielka wioska w zalesionej dolinie. Jedyne miejsce w Alzacji gdzie istnieją tzw. domki jaskiniowe. Z przodu ich elewacje przypominają normalną zabudowę, wewnątrz są jednak wydrążone w skale. Jest to kilka domów ciągnących się pasem na krawędzi doliny. Skalny chodnik prowadzi na mały taras widokowy z panoramą wioski. Obok jest ławeczka i dziwny totem wkopany w ziemię. Wnętrza izb to pamiątki po dwóch kobietach o imionach Katarzyna i Małgorzata, które zamieszkiwały to miejsce do lat 50-tych ubiegłego wieku. Stare umeblowanie. Stryszki i spiżarnie w głębi skały. nawet półki na naczynia kuchenne wykorzystują naturalne okapy skalne. W jednym z domów mała wystawa dotycząca historii miejscowości. Zwiedzanie płatne, choć wydatek niewielki. W samej wiosce jest też kościół neoromański nawiązujący swoją historią do dawnego opactwa, którego ślady odsłonięto w dole wykopaliskowym nieopodal. W kościele napisy po niemiecku oraz oryginalne drzwi obok ołtarza.
Saverne
Jak na Alzację miasto dość "normalne", tzn. bez tysiąca kolorowych domków i ozdobnych gadżetów w oknach, aczkolwiek posiadające również kilka ciekawych atrakcji. Najbardziej spektakularną jest z pewnością pałac książąt Rohan zwany trochę na wyrost Alzackim Wersalem. Jest on faktycznie dość duży, ale jego otoczenie bez fajerwerków. Park na zapleczu to w zasadzie puste błonie ze zwracającą co najwyżej uwagę długą aleją przystrzyganych platanów. Obok pałacu na skarpie jest dawny średniowieczny zamek z wieżą Cagliostra. Słynny włoski awanturnik przebywał tutaj w gościnie u książąt Rohan a w wieży prowadził podobno badania alchemiczne. Być może ze względu na takie mroczne historie symbolem miasta został jednorożec (franc. licorne). Według legendy jego róg znaleziono na tutejszym zamku. Obok na głównym placu noszącym imię generała De Gaulle'a jest fontanna poświęcona Louise Weiss francuskiej dziennikarce, feministce i posłance do Parlamentu Europejskiego. Saverne to był jej okręg wyborczy i przez wiele lat miejsce zamieszkania. Najbardziej zainteresowała nas jednak śluza na Kanale Lotaryńskim łączącym Marnę z Renem. Akurat podpłynęły dwie załogi niemiecka i norweska. Obserwowaliśmy zmianę poziomów w śluzie. Po obniżeniu łodzi otwarły się wrota i jachty mogły popłynąć dalej. Na zapleczu pałacu Rohan jest duża marina tzw. Port de Plaisance. Krótki spacer po starej części miasta połączony z zakupami na straganach przy Grand Rue. Stoi przy niej ratusz i kilka zabytkowych domów. Krużganek klasztorny przy Eglise des Recollets nie był niestety dostępny (remont), zajrzeliśmy za to do ogródka ekumenicznego przy bibliotece z kilkoma klombami i rzeźbami symbolizującymi religie. Trafiliśmy też do miejscowego kościoła Notre Dame de Nativite z kilkoma ciekawymi artefaktami we wnętrzu i relikwiami św Wita. Jak zwykle przepiękne witraże i "szkieletowata" rzeźba nagrobkowa. Może najciekawsza jest malowana kruchta z kościołami Saverne. Na jej tle krucyfiks. Obok kościoła dom w którym nocował król Karol X w 1828 roku w czasie wizyty w prowincjach nadreńskich. Dwa lata przed swoją abdykacją w wyniku Rewolucji Lipcowej. Duży bezpłatny parking znajduje się w Saverne na zapleczu pałacu książęcego.
Marmoutier
Równie ciekawe jak kościół w Saverne jest wiekowe opactwo w Marmoutier. Założone zostało w VII w. przez irlandzkich mnichów reguły św. Kolumbana a potem przekształcone w klasztor benedyktyński. Najładniejsza jest bez wątpienia fasada z romańskimi kolumnami. Obecnie kościół św. Szczepana jest świątynią parafialną natomiast zabudowa dawnego klasztoru pełni funkcje mieszane: mieszkalno-usługowe. W jednym z budynków mieści się np. merostwo. W pobliżu głównego placu w wysokim domu z pruskiego muru znajduje się też muzeum Żydów Alzackich.
Chateau du Haut Barr
Zamek ze względu na wspaniałą panoramę zwany Oczami Alzacji. Leży na kilkusetmetrowym wzgórzu znajdującym się tuż ponad Saverne. Zamek to dość niewielka ruina dość subtelnie wkomponowana w masyw skalny. Przy wejściu zajrzeć można do głębokiego i zarośniętego lochu. Skały o kształcie grzybów i głów tworzą tu kilkusetmetrowy grzebień. Pomiędzy nimi znajduje się współczesny budynek karczmy. Długimi metalowymi schodami wejść można na pomost pomiędzy skałami i mieszczącą się tam platformę widokową. Z dołu most wygląda na mocno eksponowany i karkołomny, na górze okazuje się, że kładka jest szeroka i ekspozycji nie czuć w ogóle. W panoramie zwraca uwagę położony na sąsiednim wzgórzu dawny telegraf Chappe'a poprzednik Morse'a, gdzie sygnały wysyłane były na odległość lornetki za pomocą kodu zaszyfrowanego w ustawieniach ramion specjalnego wskaźnika. Wprawne oko wypatrzy też ruiny sąsiednich zamków na zboczu przeciwległego wzgórza. Za lesistymi pasmami sterczy na południu wyższa góra. Albo to Donon z rzymską świątynią na szczycie, albo położona bliżej krawędzi Wogezów Góra św Otylii. W kierunku wschodnim dobrze widać Saverne oraz zagospodarowaną winnicami równinę Alzacji.
Mają charakter płaskowyżu podobnego trochę do naszej Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej, tylko że tutaj raczej nie ma skał wapiennych i krasowiejących, są za to czerwone warstwowane piaskowce-zlepieńce. Podobno dalej na północy występują góry stołowe. W krajobrazie okolic Saverne ich nie zauważyliśmy. W czasie wycieczki przekroczyliśmy na moment granicę Lotaryngii nawet przejeżdżając przez jedno tamtejsze miasteczko Phalsbourg. W kierunku odwrotnym minęła nas tam przejeżdżająca ulicami miasta parada kabrioletów.
Graufthal
Graufthal to niewielka wioska w zalesionej dolinie. Jedyne miejsce w Alzacji gdzie istnieją tzw. domki jaskiniowe. Z przodu ich elewacje przypominają normalną zabudowę, wewnątrz są jednak wydrążone w skale. Jest to kilka domów ciągnących się pasem na krawędzi doliny. Skalny chodnik prowadzi na mały taras widokowy z panoramą wioski. Obok jest ławeczka i dziwny totem wkopany w ziemię. Wnętrza izb to pamiątki po dwóch kobietach o imionach Katarzyna i Małgorzata, które zamieszkiwały to miejsce do lat 50-tych ubiegłego wieku. Stare umeblowanie. Stryszki i spiżarnie w głębi skały. nawet półki na naczynia kuchenne wykorzystują naturalne okapy skalne. W jednym z domów mała wystawa dotycząca historii miejscowości. Zwiedzanie płatne, choć wydatek niewielki. W samej wiosce jest też kościół neoromański nawiązujący swoją historią do dawnego opactwa, którego ślady odsłonięto w dole wykopaliskowym nieopodal. W kościele napisy po niemiecku oraz oryginalne drzwi obok ołtarza.
Saverne
Jak na Alzację miasto dość "normalne", tzn. bez tysiąca kolorowych domków i ozdobnych gadżetów w oknach, aczkolwiek posiadające również kilka ciekawych atrakcji. Najbardziej spektakularną jest z pewnością pałac książąt Rohan zwany trochę na wyrost Alzackim Wersalem. Jest on faktycznie dość duży, ale jego otoczenie bez fajerwerków. Park na zapleczu to w zasadzie puste błonie ze zwracającą co najwyżej uwagę długą aleją przystrzyganych platanów. Obok pałacu na skarpie jest dawny średniowieczny zamek z wieżą Cagliostra. Słynny włoski awanturnik przebywał tutaj w gościnie u książąt Rohan a w wieży prowadził podobno badania alchemiczne. Być może ze względu na takie mroczne historie symbolem miasta został jednorożec (franc. licorne). Według legendy jego róg znaleziono na tutejszym zamku. Obok na głównym placu noszącym imię generała De Gaulle'a jest fontanna poświęcona Louise Weiss francuskiej dziennikarce, feministce i posłance do Parlamentu Europejskiego. Saverne to był jej okręg wyborczy i przez wiele lat miejsce zamieszkania. Najbardziej zainteresowała nas jednak śluza na Kanale Lotaryńskim łączącym Marnę z Renem. Akurat podpłynęły dwie załogi niemiecka i norweska. Obserwowaliśmy zmianę poziomów w śluzie. Po obniżeniu łodzi otwarły się wrota i jachty mogły popłynąć dalej. Na zapleczu pałacu Rohan jest duża marina tzw. Port de Plaisance. Krótki spacer po starej części miasta połączony z zakupami na straganach przy Grand Rue. Stoi przy niej ratusz i kilka zabytkowych domów. Krużganek klasztorny przy Eglise des Recollets nie był niestety dostępny (remont), zajrzeliśmy za to do ogródka ekumenicznego przy bibliotece z kilkoma klombami i rzeźbami symbolizującymi religie. Trafiliśmy też do miejscowego kościoła Notre Dame de Nativite z kilkoma ciekawymi artefaktami we wnętrzu i relikwiami św Wita. Jak zwykle przepiękne witraże i "szkieletowata" rzeźba nagrobkowa. Może najciekawsza jest malowana kruchta z kościołami Saverne. Na jej tle krucyfiks. Obok kościoła dom w którym nocował król Karol X w 1828 roku w czasie wizyty w prowincjach nadreńskich. Dwa lata przed swoją abdykacją w wyniku Rewolucji Lipcowej. Duży bezpłatny parking znajduje się w Saverne na zapleczu pałacu książęcego.
Marmoutier
Równie ciekawe jak kościół w Saverne jest wiekowe opactwo w Marmoutier. Założone zostało w VII w. przez irlandzkich mnichów reguły św. Kolumbana a potem przekształcone w klasztor benedyktyński. Najładniejsza jest bez wątpienia fasada z romańskimi kolumnami. Obecnie kościół św. Szczepana jest świątynią parafialną natomiast zabudowa dawnego klasztoru pełni funkcje mieszane: mieszkalno-usługowe. W jednym z budynków mieści się np. merostwo. W pobliżu głównego placu w wysokim domu z pruskiego muru znajduje się też muzeum Żydów Alzackich.
Chateau du Haut Barr
Zamek ze względu na wspaniałą panoramę zwany Oczami Alzacji. Leży na kilkusetmetrowym wzgórzu znajdującym się tuż ponad Saverne. Zamek to dość niewielka ruina dość subtelnie wkomponowana w masyw skalny. Przy wejściu zajrzeć można do głębokiego i zarośniętego lochu. Skały o kształcie grzybów i głów tworzą tu kilkusetmetrowy grzebień. Pomiędzy nimi znajduje się współczesny budynek karczmy. Długimi metalowymi schodami wejść można na pomost pomiędzy skałami i mieszczącą się tam platformę widokową. Z dołu most wygląda na mocno eksponowany i karkołomny, na górze okazuje się, że kładka jest szeroka i ekspozycji nie czuć w ogóle. W panoramie zwraca uwagę położony na sąsiednim wzgórzu dawny telegraf Chappe'a poprzednik Morse'a, gdzie sygnały wysyłane były na odległość lornetki za pomocą kodu zaszyfrowanego w ustawieniach ramion specjalnego wskaźnika. Wprawne oko wypatrzy też ruiny sąsiednich zamków na zboczu przeciwległego wzgórza. Za lesistymi pasmami sterczy na południu wyższa góra. Albo to Donon z rzymską świątynią na szczycie, albo położona bliżej krawędzi Wogezów Góra św Otylii. W kierunku wschodnim dobrze widać Saverne oraz zagospodarowaną winnicami równinę Alzacji.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Południowe Wogezy
Przez najwyższe partie pasma górskie Wogezów prowadzi wygodna droga jezdna zwana Route des Cretes. Zaczyna się w Uffholtz na południowo wschodnim skraju masywu a kończy w Sainte Marie aux Mines w Val de Argent, czyli praktycznie przy naszym wakacyjnym mieszkaniu. Drogę zbudowano na potrzeby wojska w czasach, gdy terytorium Wogezów stanowiło ważny strategiczny teren nadgraniczny. Dziś jest to głównie trasa turystyczna dość uczęszczana, ponieważ poza wybitnymi walorami krajoznawczo-widokowymi łączy jeszcze kilka dużych kurortów takich jak Markstein, Col de la Schlucht czy Lac Blanc. Długość trasy około 100 km, z tym że droga jest wąska i pełna serpentyn. Kilka razy zmieniamy numerację, więc na skrzyżowaniach trzeba uważać, aby pojechać w dobrym kierunku, zwłaszcza że poza dwoma drogowskazami nie jest konsekwentnie oznaczana. Nam wycieczka zajęła cały dzień, przy czym na samą jazdę przypadło może 3 godziny. Z Uffholtz wspinamy się lasem do pierwszego przystanku pod szczytem Vieil Armand znanego też pod niemiecką nazwą Hartmannwillerskopf (956 m npm).
W czasie I wojny światowej toczyły się tu mordercze boje między armią niemiecką i francuską. Upamiętnia to wielki cmentarz wojskowy poniżej wierzchołka. Jego częścią jest wydrążone w ziemi mauzoleum. Na powierzchni na płaskim tarasie znajduje się złoty sarkofag z wyrzeźbionymi z boku herbami miast w tym alzackimi: Strasburg, Colmar i Miluza (ale jest też Paryż, Lyon, Marsylia, Lille i Metz). Poniżej las krzyży. Groby raczej nie są anonimowe - podpisane z imienia i nazwiska. Czasami zamiast krzyża jest stela z arabskimi napisami, co świadczy, że już wtedy Francuzi korzystali z żołnierzy legii cudzoziemskiej. Lokalna wystawa historyczna akurat była zamknięta (poniedziałek). Ruszamy dalej by przez widokową przełęcz Col de Amic rozpocząć podjazd pod najwyższy w paśmie Grand Ballon (1424 m npm). Droga przebiega jakieś 100-200 m poniżej wierzchołka. Duży parking jest przy górskiej karczmie/schronisku oraz restauracji La Vue des Alpes. Podobno z Grand Ballon widać Alpy, ale tak jest zapewne przy lepszej widoczności, która latem trafia się rzadko. Z parkingu spacerkiem na szczyt jest jakieś 20 minut. Są dwa szlaki. Wybieramy ten zachodni, wracać natomiast będziemy z powrotem ścieżką od wschodu. Znakowanie szlaków we Francji jest inne niż w Polsce. Trasę mogą oznaczać różnobarwne i różnokształtne symbole np. prostokąty, krzyżyki czy trójkąty. Umieszcza się je na tabliczkach a nie smaruje farbą na drzewach. Po przejściu fragmentu lasu wędrujemy przez widokowe łąki górskie tzw. hautes chaumes. Teoretycznie w Wogezach nie ma piętra alpejskiego, a istniejące hale mają pochodzenie antropogeniczne - zostały wykarczowane przez pasterzy. Widać to zresztą po wyrastających tu i ówdzie drzewach na tych wysokościach. Gdyby rosły wystarczająco długo zapewne szczyt mógłby zostać z powrotem zalesiony. Hautes Chaumes zajmują tylko środkowy fragment masywu wzdłuż wyznaczonej linii granicznej pomiędzy departamentami Haut Rhin, Vosges i Haute Saone. Widok ku północnemu-zachodowi z Grand Ballon pokazuje znany choćby z polskich Karkonoszy poziom zrównania śródgórskiego. Nad niego wyrastają tylko nieliczne twardzielce tworzące kulminacje pasma. Na wierzchołku góry stoi charakterystyczna budowla stacji radarowej. Można się zastanawiać czy to jest ów Grand Ballon - bo przypomina balon lub piłkę spoczywającą dodatkowo na piramidzie. Ale tego typu nazwa powszechna w Wogezach odnosi się raczej do obłego kształtu wierzchołka góry. Są tu inne szczyty o podobnej nazwie np. Ballon de Alsace, Ballon de Servance czy Petit Ballon. Wydaje mi się, że to luźne tłumaczenie niemieckiej nazwy Kopf, chociaż są też chyba w tym paśmie szczyty o nazwie Tete. Niemcy kojarzyli ten kształt z głową a Francuzi z piłką. Poniżej wierzchołka Grand Ballon na "górskiej plaży" stoi duży obelisk poświęcony francuskiej kompanii wojskowej tzw. błękitnym diabłom. Z tego miejsca otwierają się widoki w kierunku południowym i wschodnim. Widać doliny wcinające się w brzeżne partie Wogezów: dolinę Thur powyżej Thann i dolinę Lauch powyżej Guebwiller. Dalej rozciąga się płaska równina Alzacji a na horyzoncie Schwarzwald. Na południowym widnokręgu widok nie sięga poza zamglony masyw Jury. Bliżej widać sąsiednie szczyty Wogezów zapewne Rossberg a dalej Ballon de Alsace. Schodząc wschodnim stokiem mijamy ruiny dawnego schroniska. Z parkingu ruszamy dalej drogą prowadzącą teraz wzdłuż płaskiego grzbietu głównego Wogezów. Droga jednak kluczy i przewija się z prawa na lewo. Fragmenty lasów, to znów rozległe łąki. Kolejny przystanek poniżej grzbietu Rothenbachkopf nad którym widać latających paralotniarzy. Nad stromą boczną dolinką znajduje się tutaj stacja edukacyjna parku naturalnego Ballon des Vosges. Opiekun pokazuje nam kozice, które przychodzą do dolinki na świeżą trawę. Można je obserwować z balkonu przez lunetę. Sam domek to ciekawa wystawa edukacyjna z plastycznymi modelami terenu i rozmaitymi zagadkami w prostej rysunkowej konwencji. Prowadzone są tutaj lekcje przyrodnicze. Ciekawe miejsce i w tej konwencji zupełnie darmowe. Na łąkach wysokogórskich pasą się krowy. Każda ma zawieszony na szyi dzwoneczek. Fotografujemy stadka na tle górskiego krajobrazu. Na trzeci co do wysokości szczyt pasma Hohneck (1363 m npm) można wprost wyjechać samochodem. Prowadzi tam boczna droga z serpentynami. Na szczycie stoi kamienne schronisko. Z Hohneck dobrze widać oddalony już o jakieś kilkanaście kilometrów Grand Ballon. Rzeźba robi się bardziej skalista niż na południu. W grzbiet wcinają się niewielkie kotły polodowcowe. Przypomina to trochę krajobraz Karkonoszy. Aby z bliska zajrzeć na dno kotła schodzimy nieco w dół z Hohneck na przełęcz Col du Falimont. W kierunku Col de la Schlucht biegnie stąd kilkugodzinny szlak Sentier des Roches pełen sztucznych ułatwień, prowadzący przez skały w poprzek kilku sąsiednich kotłów polodowcowych. W ich dnach często znajdują się jeziora. Bywa, że są jeszcze sztucznie podpiętrzane zaporą. Kilka kilometrów dalej podchodzimy na płaski grzbiet Gazon du Faing (1302 m npm). Spod wielkiego kamienia rozciąga się panorama jeziora Forlet położonego w dole. Nad stawem stoi kolejne schronisko. Takich karczm czy schronisk jest w tej części Wogezów bardzo dużo. Trasa spaceru biegnie płaskim terenem, w otoczeniu górskie torfowisko. Dopiero po przejściu kilkuset metrów stajemy nad stromym urwistym progiem skalnym. W rumowiskach głazów wiją sobie gniazda drapieżne ptaki. Duży kruk lustruje okolicę i lata nam nad głowami. Na koniec zjeżdżamy nad górskie jezioro o nazwie Lac Blanc. Nie jest ono przesadnie duże, ale to chyba i tak największy zbiornik polodowcowy w Wogezach. Po południowej stronie nad taflą wznosi się wysoka skała z krzyżem na szczycie. Na kamienistej plaży leży sporo wielkich głazów. Niby jest zakaz kąpieli, ale większość nie robi sobie z tego problemu. Wogezy to nie park narodowy. Zakaz zapewne wydany raczej ze względów bezpieczeństwa niż ochrony przyrody. Na parkingu stoi sporo kamperów. Ten sposób podróżowania po Francji jest tu bardzo popularny. Czekamy aż słońce zajdzie za skalistą krawędź. Nad jeziorem unosi się jeszcze biała poświata. Ruszamy przez Col de Calvaire i Col du Bonhomme. Serpentynami w dół do niewielkiego uzdrowiska Bagenelles. Jest malutkie, zagubione w górach i nie ma tam nawet zasięgu. Ostatni zjazd do doliny Val de Argent już o zmroku.
Przez najwyższe partie pasma górskie Wogezów prowadzi wygodna droga jezdna zwana Route des Cretes. Zaczyna się w Uffholtz na południowo wschodnim skraju masywu a kończy w Sainte Marie aux Mines w Val de Argent, czyli praktycznie przy naszym wakacyjnym mieszkaniu. Drogę zbudowano na potrzeby wojska w czasach, gdy terytorium Wogezów stanowiło ważny strategiczny teren nadgraniczny. Dziś jest to głównie trasa turystyczna dość uczęszczana, ponieważ poza wybitnymi walorami krajoznawczo-widokowymi łączy jeszcze kilka dużych kurortów takich jak Markstein, Col de la Schlucht czy Lac Blanc. Długość trasy około 100 km, z tym że droga jest wąska i pełna serpentyn. Kilka razy zmieniamy numerację, więc na skrzyżowaniach trzeba uważać, aby pojechać w dobrym kierunku, zwłaszcza że poza dwoma drogowskazami nie jest konsekwentnie oznaczana. Nam wycieczka zajęła cały dzień, przy czym na samą jazdę przypadło może 3 godziny. Z Uffholtz wspinamy się lasem do pierwszego przystanku pod szczytem Vieil Armand znanego też pod niemiecką nazwą Hartmannwillerskopf (956 m npm).
W czasie I wojny światowej toczyły się tu mordercze boje między armią niemiecką i francuską. Upamiętnia to wielki cmentarz wojskowy poniżej wierzchołka. Jego częścią jest wydrążone w ziemi mauzoleum. Na powierzchni na płaskim tarasie znajduje się złoty sarkofag z wyrzeźbionymi z boku herbami miast w tym alzackimi: Strasburg, Colmar i Miluza (ale jest też Paryż, Lyon, Marsylia, Lille i Metz). Poniżej las krzyży. Groby raczej nie są anonimowe - podpisane z imienia i nazwiska. Czasami zamiast krzyża jest stela z arabskimi napisami, co świadczy, że już wtedy Francuzi korzystali z żołnierzy legii cudzoziemskiej. Lokalna wystawa historyczna akurat była zamknięta (poniedziałek). Ruszamy dalej by przez widokową przełęcz Col de Amic rozpocząć podjazd pod najwyższy w paśmie Grand Ballon (1424 m npm). Droga przebiega jakieś 100-200 m poniżej wierzchołka. Duży parking jest przy górskiej karczmie/schronisku oraz restauracji La Vue des Alpes. Podobno z Grand Ballon widać Alpy, ale tak jest zapewne przy lepszej widoczności, która latem trafia się rzadko. Z parkingu spacerkiem na szczyt jest jakieś 20 minut. Są dwa szlaki. Wybieramy ten zachodni, wracać natomiast będziemy z powrotem ścieżką od wschodu. Znakowanie szlaków we Francji jest inne niż w Polsce. Trasę mogą oznaczać różnobarwne i różnokształtne symbole np. prostokąty, krzyżyki czy trójkąty. Umieszcza się je na tabliczkach a nie smaruje farbą na drzewach. Po przejściu fragmentu lasu wędrujemy przez widokowe łąki górskie tzw. hautes chaumes. Teoretycznie w Wogezach nie ma piętra alpejskiego, a istniejące hale mają pochodzenie antropogeniczne - zostały wykarczowane przez pasterzy. Widać to zresztą po wyrastających tu i ówdzie drzewach na tych wysokościach. Gdyby rosły wystarczająco długo zapewne szczyt mógłby zostać z powrotem zalesiony. Hautes Chaumes zajmują tylko środkowy fragment masywu wzdłuż wyznaczonej linii granicznej pomiędzy departamentami Haut Rhin, Vosges i Haute Saone. Widok ku północnemu-zachodowi z Grand Ballon pokazuje znany choćby z polskich Karkonoszy poziom zrównania śródgórskiego. Nad niego wyrastają tylko nieliczne twardzielce tworzące kulminacje pasma. Na wierzchołku góry stoi charakterystyczna budowla stacji radarowej. Można się zastanawiać czy to jest ów Grand Ballon - bo przypomina balon lub piłkę spoczywającą dodatkowo na piramidzie. Ale tego typu nazwa powszechna w Wogezach odnosi się raczej do obłego kształtu wierzchołka góry. Są tu inne szczyty o podobnej nazwie np. Ballon de Alsace, Ballon de Servance czy Petit Ballon. Wydaje mi się, że to luźne tłumaczenie niemieckiej nazwy Kopf, chociaż są też chyba w tym paśmie szczyty o nazwie Tete. Niemcy kojarzyli ten kształt z głową a Francuzi z piłką. Poniżej wierzchołka Grand Ballon na "górskiej plaży" stoi duży obelisk poświęcony francuskiej kompanii wojskowej tzw. błękitnym diabłom. Z tego miejsca otwierają się widoki w kierunku południowym i wschodnim. Widać doliny wcinające się w brzeżne partie Wogezów: dolinę Thur powyżej Thann i dolinę Lauch powyżej Guebwiller. Dalej rozciąga się płaska równina Alzacji a na horyzoncie Schwarzwald. Na południowym widnokręgu widok nie sięga poza zamglony masyw Jury. Bliżej widać sąsiednie szczyty Wogezów zapewne Rossberg a dalej Ballon de Alsace. Schodząc wschodnim stokiem mijamy ruiny dawnego schroniska. Z parkingu ruszamy dalej drogą prowadzącą teraz wzdłuż płaskiego grzbietu głównego Wogezów. Droga jednak kluczy i przewija się z prawa na lewo. Fragmenty lasów, to znów rozległe łąki. Kolejny przystanek poniżej grzbietu Rothenbachkopf nad którym widać latających paralotniarzy. Nad stromą boczną dolinką znajduje się tutaj stacja edukacyjna parku naturalnego Ballon des Vosges. Opiekun pokazuje nam kozice, które przychodzą do dolinki na świeżą trawę. Można je obserwować z balkonu przez lunetę. Sam domek to ciekawa wystawa edukacyjna z plastycznymi modelami terenu i rozmaitymi zagadkami w prostej rysunkowej konwencji. Prowadzone są tutaj lekcje przyrodnicze. Ciekawe miejsce i w tej konwencji zupełnie darmowe. Na łąkach wysokogórskich pasą się krowy. Każda ma zawieszony na szyi dzwoneczek. Fotografujemy stadka na tle górskiego krajobrazu. Na trzeci co do wysokości szczyt pasma Hohneck (1363 m npm) można wprost wyjechać samochodem. Prowadzi tam boczna droga z serpentynami. Na szczycie stoi kamienne schronisko. Z Hohneck dobrze widać oddalony już o jakieś kilkanaście kilometrów Grand Ballon. Rzeźba robi się bardziej skalista niż na południu. W grzbiet wcinają się niewielkie kotły polodowcowe. Przypomina to trochę krajobraz Karkonoszy. Aby z bliska zajrzeć na dno kotła schodzimy nieco w dół z Hohneck na przełęcz Col du Falimont. W kierunku Col de la Schlucht biegnie stąd kilkugodzinny szlak Sentier des Roches pełen sztucznych ułatwień, prowadzący przez skały w poprzek kilku sąsiednich kotłów polodowcowych. W ich dnach często znajdują się jeziora. Bywa, że są jeszcze sztucznie podpiętrzane zaporą. Kilka kilometrów dalej podchodzimy na płaski grzbiet Gazon du Faing (1302 m npm). Spod wielkiego kamienia rozciąga się panorama jeziora Forlet położonego w dole. Nad stawem stoi kolejne schronisko. Takich karczm czy schronisk jest w tej części Wogezów bardzo dużo. Trasa spaceru biegnie płaskim terenem, w otoczeniu górskie torfowisko. Dopiero po przejściu kilkuset metrów stajemy nad stromym urwistym progiem skalnym. W rumowiskach głazów wiją sobie gniazda drapieżne ptaki. Duży kruk lustruje okolicę i lata nam nad głowami. Na koniec zjeżdżamy nad górskie jezioro o nazwie Lac Blanc. Nie jest ono przesadnie duże, ale to chyba i tak największy zbiornik polodowcowy w Wogezach. Po południowej stronie nad taflą wznosi się wysoka skała z krzyżem na szczycie. Na kamienistej plaży leży sporo wielkich głazów. Niby jest zakaz kąpieli, ale większość nie robi sobie z tego problemu. Wogezy to nie park narodowy. Zakaz zapewne wydany raczej ze względów bezpieczeństwa niż ochrony przyrody. Na parkingu stoi sporo kamperów. Ten sposób podróżowania po Francji jest tu bardzo popularny. Czekamy aż słońce zajdzie za skalistą krawędź. Nad jeziorem unosi się jeszcze biała poświata. Ruszamy przez Col de Calvaire i Col du Bonhomme. Serpentynami w dół do niewielkiego uzdrowiska Bagenelles. Jest malutkie, zagubione w górach i nie ma tam nawet zasięgu. Ostatni zjazd do doliny Val de Argent już o zmroku.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Bazylea
Wypad na jeden dzień do Szwajcarii. Z Val de Argent może półtorej godziny drogi w jedną stronę. Niby blisko, ale jednak widać spore różnice między dwoma krajami i to nawet nie ze względu na język (po francusku czy nawet angielsku można się tam bez problemu dogadać). Chodzi o sam charakter miasta i zwyczaje jego mieszkańców. Bazylea jest dość sterylna i zimna. O ile we Francji sklepów z pamiątkami jest pełno, to tam ze świecą ich szukać. Podobnie lody. Nie ma. Może w ekskluzywnych restauracjach. Co tanie tam się chyba nie opłaca. Łatwiej więc kupić drogie zegarki niż jakąś lokalną tandetę. Tak więc poprzestaliśmy tylko na podziwianiu wystawy. W Szwajcarii nie wydaliśmy ani grosza, a właściwie centyma ściślej rzecz biorąc. Pojechaliśmy w niedzielę. Dzięki temu nadbrzeżny parking był darmowy. Także muzea ze względu na pierwszą niedzielę miesiąca dostępne były bezpłatnie. Z drugiej strony widać że Szwajcaria to kraj alpejski. Nad rzeką kamienista plaża. Ludzie uprawiają tu specyficzny sport spływając sobie z prądem jakieś 2 kilometry wzdłuż centrum miasta. Niektórzy wracają potem promenadą i spływają jeszcze raz. Do nogi mają przyczepione bojki, żeby być widocznym przez łódki, które w kilku miejscach przepływają z jednego brzegu na drugi. Podobne łódki spacerowe mamy w Krakowie. Ren jest całkiem głęboki. Ale w środku miasta obejrzy nawet czaplę. Ludzie kąpią się także w miejskich fontannach. Ciekawe czy mają otwarty obieg - woda wygląda na dość czystą, chociaż misy fontann już niekoniecznie. Fontann na starym mieście jest bardzo dużo. Zdobią poszczególne placyki. Można sobie zrobić wycieczkę tematyczną tylko szlakiem fontann. Kąpiel zakazana była tylko w fontannie Tinguely. Ale to miejsce do podziwiania. Duża sadzawka z dziwacznymi machinami które wyrzucają z siebie wodę na różne sposoby. Jeden z miejscowych landmarków stworzony przez artystę, który w Bazylei ma swoje muzeum. Starówka miejska znajduje się na wysokim wzgórzu nad Renem. Z tarasu przy katedrze można oglądać rzekę i drugi zdecydowanie niższy brzeg. Kontrast nie jest może tak wielki jak w Budapeszcie czy Pradze, ale różnicę widać. Sama katedra z ciekawym rzeźbionym portalem, witrażami i dużym krużgankiem pełnym rozmaitych epitafiów. Sacrum miesza się tam z profanum bo obok tablic wspominających nobliwych obywateli miasta stoi osobliwy pomnik straganu z warzywami. Wnętrze katedry dostojne, chociaż bez specjalnych ozdób - rzekłby w szwajcarskim stylu. Zapatrzyłem się na nagrobek pewnej księżnej i przeoczyłem grób Erazma z Rotterdamu. Podobno jest bardzo skromny. Pod ołtarzem znajduje się spora krypta a w niej fragmenty starych malowideł. Tak jak katedra z pewnością warte też były odwiedzenia obydwa muzea, zwłaszcza ze względu na jakość eksponatów. Kulturenmuseum to efektowna kolekcja etnograficzna z eksponatami dotyczącymi dalekiej Azji, Oceanii czy Ameryki. Wielki namiot kultowy Papuasów oglądać można z kilku pięter. Są indochińskie smoki, kolekcja złotych posągów Buddy oraz drewniane rzeźby kultowe z wysp tropikalnych. Interesujący jest sam układ tej wystawy oparty na rozmaitych zagadnieniach dotyczących np. muzyki, zwierząt czy zabawek. Obok mamy więc przedmioty z różnych kultur dla porównania. Np. meksykańskie figurki nagrobne jakby żywcem przeniesione z filmu Coco sąsiadują z chrześcijańskimi nagrobkami należącymi zapewne do lokalnej szwajcarskiej tradycji. Ciekawy jest też sam budynek - niby stara kamienica ale z doklejonym dziwacznym nowoczesnym poddaszem. Drugie muzeum mieści się w dawnym kościele Barfuser Kirche. Na trzech poziomach. To kolekcja historyczna związana z Bazyleą. Są tu stare rzeźby z fontann, kościelne ołtarze, ale też sporo kuriozów jak nagrobek konia czy figurki ukazujące motyw tańca śmierci (danse macabre). W krypcie zachwycamy się kolorową tkaniną powstałą bagatelka w końcu XIV wieku, jakieś 50 lat przed Grunwaldem. Efektownym budynkiem jest bazylejski ratusz z bogato zdobioną fasadą. Warto też wejść na jego dziedziniec by obejrzeć malowane posągi, studnię w kształcie ludzkiej twarzy czy też drzewo życzeń. Przewodnik opowiadał zresztą o poszczególnych elementach wystroju, więc można się było przysłuchiwać Symbolem Bazylei jest oczywiście bazyliszek, który ma tutaj swoje wizerunki. Największy na pomniku przy moście Wettsteinbrucke. Nowocześniejszym symbolem miasta była flaga klubu FC Basel zawieszona na uliczce w pobliżu ratusza. Pod wzgórzem Heuberg jest ciekawy mural ukazujący klasyczne gwiazdy rocka. Od Beatelsów po Michaela Jacksona. Obok sklep tematyczny. Sam Heuberg to siedziba dawnego klasztoru - dziś miły skwerek z widokiem na dachy miasta. Na koniec odwiedziliśmy jeszcze przedmieście Sankt Alban z zachowaną bramą miejską oraz dawną młynówką - niewielką rzeczką wpadającą do Renu.
Trójstyk granic
Granice Szwajcarii, Niemiec i Francji spotykają się na północ od centrum Bazylei. Przy Rheincenter w niemieckim Weil am Rhein zbudowano most Europejski łączący ten brzeg Renu z francuskim miastem Saint Louis po drugiej stronie. Szwajcaria jest natomiast na wyciągnięcie ręki - widać zabudowę portową kawałek dalej na południu. Punkt graniczny jest oczywiście na wodzie. Po Renie ślizgają się motorówki z narciarzami wodnymi. Na moście spory ruch. Obie nacje wizytują się intensywnie w ten słoneczny letni wieczór.
Wypad na jeden dzień do Szwajcarii. Z Val de Argent może półtorej godziny drogi w jedną stronę. Niby blisko, ale jednak widać spore różnice między dwoma krajami i to nawet nie ze względu na język (po francusku czy nawet angielsku można się tam bez problemu dogadać). Chodzi o sam charakter miasta i zwyczaje jego mieszkańców. Bazylea jest dość sterylna i zimna. O ile we Francji sklepów z pamiątkami jest pełno, to tam ze świecą ich szukać. Podobnie lody. Nie ma. Może w ekskluzywnych restauracjach. Co tanie tam się chyba nie opłaca. Łatwiej więc kupić drogie zegarki niż jakąś lokalną tandetę. Tak więc poprzestaliśmy tylko na podziwianiu wystawy. W Szwajcarii nie wydaliśmy ani grosza, a właściwie centyma ściślej rzecz biorąc. Pojechaliśmy w niedzielę. Dzięki temu nadbrzeżny parking był darmowy. Także muzea ze względu na pierwszą niedzielę miesiąca dostępne były bezpłatnie. Z drugiej strony widać że Szwajcaria to kraj alpejski. Nad rzeką kamienista plaża. Ludzie uprawiają tu specyficzny sport spływając sobie z prądem jakieś 2 kilometry wzdłuż centrum miasta. Niektórzy wracają potem promenadą i spływają jeszcze raz. Do nogi mają przyczepione bojki, żeby być widocznym przez łódki, które w kilku miejscach przepływają z jednego brzegu na drugi. Podobne łódki spacerowe mamy w Krakowie. Ren jest całkiem głęboki. Ale w środku miasta obejrzy nawet czaplę. Ludzie kąpią się także w miejskich fontannach. Ciekawe czy mają otwarty obieg - woda wygląda na dość czystą, chociaż misy fontann już niekoniecznie. Fontann na starym mieście jest bardzo dużo. Zdobią poszczególne placyki. Można sobie zrobić wycieczkę tematyczną tylko szlakiem fontann. Kąpiel zakazana była tylko w fontannie Tinguely. Ale to miejsce do podziwiania. Duża sadzawka z dziwacznymi machinami które wyrzucają z siebie wodę na różne sposoby. Jeden z miejscowych landmarków stworzony przez artystę, który w Bazylei ma swoje muzeum. Starówka miejska znajduje się na wysokim wzgórzu nad Renem. Z tarasu przy katedrze można oglądać rzekę i drugi zdecydowanie niższy brzeg. Kontrast nie jest może tak wielki jak w Budapeszcie czy Pradze, ale różnicę widać. Sama katedra z ciekawym rzeźbionym portalem, witrażami i dużym krużgankiem pełnym rozmaitych epitafiów. Sacrum miesza się tam z profanum bo obok tablic wspominających nobliwych obywateli miasta stoi osobliwy pomnik straganu z warzywami. Wnętrze katedry dostojne, chociaż bez specjalnych ozdób - rzekłby w szwajcarskim stylu. Zapatrzyłem się na nagrobek pewnej księżnej i przeoczyłem grób Erazma z Rotterdamu. Podobno jest bardzo skromny. Pod ołtarzem znajduje się spora krypta a w niej fragmenty starych malowideł. Tak jak katedra z pewnością warte też były odwiedzenia obydwa muzea, zwłaszcza ze względu na jakość eksponatów. Kulturenmuseum to efektowna kolekcja etnograficzna z eksponatami dotyczącymi dalekiej Azji, Oceanii czy Ameryki. Wielki namiot kultowy Papuasów oglądać można z kilku pięter. Są indochińskie smoki, kolekcja złotych posągów Buddy oraz drewniane rzeźby kultowe z wysp tropikalnych. Interesujący jest sam układ tej wystawy oparty na rozmaitych zagadnieniach dotyczących np. muzyki, zwierząt czy zabawek. Obok mamy więc przedmioty z różnych kultur dla porównania. Np. meksykańskie figurki nagrobne jakby żywcem przeniesione z filmu Coco sąsiadują z chrześcijańskimi nagrobkami należącymi zapewne do lokalnej szwajcarskiej tradycji. Ciekawy jest też sam budynek - niby stara kamienica ale z doklejonym dziwacznym nowoczesnym poddaszem. Drugie muzeum mieści się w dawnym kościele Barfuser Kirche. Na trzech poziomach. To kolekcja historyczna związana z Bazyleą. Są tu stare rzeźby z fontann, kościelne ołtarze, ale też sporo kuriozów jak nagrobek konia czy figurki ukazujące motyw tańca śmierci (danse macabre). W krypcie zachwycamy się kolorową tkaniną powstałą bagatelka w końcu XIV wieku, jakieś 50 lat przed Grunwaldem. Efektownym budynkiem jest bazylejski ratusz z bogato zdobioną fasadą. Warto też wejść na jego dziedziniec by obejrzeć malowane posągi, studnię w kształcie ludzkiej twarzy czy też drzewo życzeń. Przewodnik opowiadał zresztą o poszczególnych elementach wystroju, więc można się było przysłuchiwać Symbolem Bazylei jest oczywiście bazyliszek, który ma tutaj swoje wizerunki. Największy na pomniku przy moście Wettsteinbrucke. Nowocześniejszym symbolem miasta była flaga klubu FC Basel zawieszona na uliczce w pobliżu ratusza. Pod wzgórzem Heuberg jest ciekawy mural ukazujący klasyczne gwiazdy rocka. Od Beatelsów po Michaela Jacksona. Obok sklep tematyczny. Sam Heuberg to siedziba dawnego klasztoru - dziś miły skwerek z widokiem na dachy miasta. Na koniec odwiedziliśmy jeszcze przedmieście Sankt Alban z zachowaną bramą miejską oraz dawną młynówką - niewielką rzeczką wpadającą do Renu.
Trójstyk granic
Granice Szwajcarii, Niemiec i Francji spotykają się na północ od centrum Bazylei. Przy Rheincenter w niemieckim Weil am Rhein zbudowano most Europejski łączący ten brzeg Renu z francuskim miastem Saint Louis po drugiej stronie. Szwajcaria jest natomiast na wyciągnięcie ręki - widać zabudowę portową kawałek dalej na południu. Punkt graniczny jest oczywiście na wodzie. Po Renie ślizgają się motorówki z narciarzami wodnymi. Na moście spory ruch. Obie nacje wizytują się intensywnie w ten słoneczny letni wieczór.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Neuf Brisach
Po Strasburgu to drugie miejsce w Alzacji wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO jako jedno z francuskich miast twierdz zaprojektowanych przez Sebastiena Vaubana. To rodzaj miasta idealnego na planie ośmiokąta wpisanego w system zewnętrznych fortyfikacji. Na głównym placu miasteczka znajduje się stylizowany na wielki ołówek maszt, na którym rozpięte są liny z flagami reprezentującymi wszystkie miasta, które w swoim czasie fortyfikował Vauban. Jest tego bardzo dużo w różnych częściach Francji. Niektóre projekty prowadził także poza dzisiejszymi granicami kraju, np. jest autorem nieistniejących już dzisiaj bastionów Freiburga. Ten człowiek miał w każdym razie bardzo pracowite życie. Obok dużego placu w centrum twierdzy wraz z kościołem św Piotra Neuf Brisach posiada jeszcze mniejszy plac, gdzie mieściła się dawna komendantura a dzisiaj merostwo. Poza tym siatka uliczek zabudowanych niewysokimi domkami. Krótka wycieczka w kierunku obwodu fortyfikacyjnego. Przez Bramę Porte de Colmar wykorzystywaną dzisiaj jako wjazd do miasta dochodzimy do dawnej fosy. Dziś wzdłuż niej biegnie szlak spacerowy. Można nim okrążyć całe miasteczko. Wokół rozstawione są różne instalacje i dzieła sztuki. Można też podziwiać rozmaite elementy dawnych fortyfikacji. Przy każdej bramie stoi wielkie wypchane zwierzę. Najpierw jeleń. Potem słoń. Był jeszcze koń przy Porte de Strasbourg, którą ostatecznie opuściliśmy miejscowość.
Breisach am Rhein
Od nazwy miasta pochodzi historyczna nazwa całej prowincji Breisgau czyli Bryzgowia. Breisach leży tuż nad Renem, ale już po niemieckiej stronie. Parkujemy na tzw. Dolnym Mieście na jednym z bezpłatnych parkingów. W panoramie miasta wyróżnia się romańsko-gotycka katedra św Stefana. Nim do niej dotrzemy, wchodzimy na porośnięte winnicami wzgórze Eckartsberg. Mamy stąd doskonały widok na miasto. Także na dolinę Alzacji i Wogezy z jednej strony a z drugiej bliski już wulkaniczny masyw Kaiserstuhl u którego stóp leży Breisach. To miłe miejsce na odpoczynek i podziwianie panoramy, zwłaszcza że w silnym słońcu zdobycie pagórka to jednak pewien wysiłek. Przez rynek z nowoczesną fontanną przechodzimy schodami w kierunku wzgórza katedralnego. Od strony miasta i rzeki jest ono dodatkowo ufortyfikowane. W samej katedrze znajduje się pięknie rzeźbiony drewniany ołtarz mistrza Hansa Loi przedstawiający Ukoronowanie NMP. Na ścianach stare malowidła, które wykonał Martin Schongauer. Spod kościoła jest lepszy wgląd na wschód w kierunku Schwarzwaldu, podobnie jak z pobliskiego ogrodu franciszkańskiego, do którego wchodzi się w pobliżu fontanny imitującej wagę. Na placu katedralnym przed ratuszem zwraca uwagę oryginalny pomniczek nawiązujący do mitu o porwaniu Europy. Ostatnim punktem spaceru jest wieża Radbrunnen. Na jej tylnym licu znajduje się dziwna machina - ni to instalacja z młyna, ni to wieża oblężnicza. To podobnie jak "Europa na byku" dzieło miejscowego artysty Helmuta Lutza o nazwie Radbuehne. Breisach ze względu na przygraniczne położenie był nader często niszczony w czasie wojen. Mimo że Dolne Miasto i Górne Miasto mają założenia średniowieczne to najstarszy istniejący tutaj dom pochodzi z początku XIX wieku. Freiburg im Breisgau
Ostatni punkt podróży. Miasto u podnóża gór Schwarzwald w dolinie rzeki Dreisam. Samochód zostawiamy na przedmieściach na bezpłatnym parkingu P+R. To ze względu na ekostrefę obejmującą większą część miasta. Stąd do centrum jedziemy tramwajem. Około 15 minut i 8 przystanków. Mijamy wiadukt z widokiem na duży dworzec kolejowy. Wysiadamy na placu Starej Synagogi pod budynkiem Teatru Miejskiego. Na placu zwraca też uwagę nowoczesny przeszklony gmach tutejszej Biblioteki Uniwersyteckiej. Cała dzielnica w pobliżu Alten Synagoge do dziś pełni funkcję kampusu Uniwersytetu Alberta Ludwika. Można tu obejrzeć kościół uniwersytecki, wystawę tematyczną oraz znaleźć płytę poświęconą kartografowi niemieckiemu Waldseemullerowi, który bodaj jako pierwszy na swoim globusie umieścił nazwy Ameryka i Pacyfik. W zaułkach pełno jest studenckich knajpek i rozmaitych sklepów. Podążamy w kierunku najważniejszego zabytku Freiburga, czyli katedry Najświętszej Marii Panny. Po drodze mijamy ciekawe miejskie kamienice. Pomalowane na czerwony kolor wyróżniają się Nowy Ratusz oraz Dom pod Wielorybem. Odwiedzamy też ascetyczne wnętrze kościoła św. Marcina. Jedną z kulinarnych atrakcji Freiburga jest podawana w podłużnej bułce kiełbaska zwana Lange Rote. Wcale nie tak łatwo ją kupić. Na jednym straganie pod katedrą właśnie się wyprzedały. Pan skierował nas na drugą stronę placu, gdzie na podobnym stoisku jeszcze były. Smaczna przekąska i przypadła mi do gustu bardziej niż kiełbaski berlińskie. Targ zwijał się już około 14.00, podobno można tutaj także kupić kwiaty, warzywa oraz rękodzieło, ale chyba trzeba tu być wcześnie rano. Wokół nieregularnego placu kilka ciekawych budynków, w kącie fontanna. Na środku stoi katedra NMP. Imponuje swoja gotycką spirą, którą historyk sztuki Jacob Burckhardt określił mianem najpiękniejszej wieży kościelnej świata. Jest przede wszystkim bardzo wysoka - mierzy 116 m. Kolejny zachwyt budzi malowany portal przy wejściu do katedry. W przedsionku są spore tłumy, które fotografują ten cud rzeźbiarski. Podobnie jak ustawione z boku figury mieszczan. We wnętrzu zwracają uwagę przede wszystkim przepiękne kolorowe witraże oraz obraz ołtarzowy autorstwa Hansa Baldunga Griena przedstawiający Wniebowzięcie NMP. Aby go obejrzeć z bliska trzeba już zapłacić za wstęp do ambitu i krużganków. Ulicami miasta ruszamy w stronę Schwabentor jednej z dawnych bram miasta stojącej ponad ulicą pod którą przejeżdża współczesny tramwaj. Przy wieży znajduje się stary zajazd z rzeźbą złotego niedźwiedzia. W pobliżu polecić mogę lodziarnię. W Niemczech lody smakowały mi bardziej niż we Francji, a najlepsze były chyba właśnie te z Freiburga. Osobliwością miasta są głębokie rynsztoki zwane Baechle. Trzeba uważać, aby nie wpaść. Nieprzyzwyczajonemu do takich rozmiarów turyście raz się to zdarzyło. Kiedyś z pewnością płynęła nimi woda. Tego dnia wszystkie były jednak suche jak pieprz, chociaż mieszkańcy miasta wykorzystywali je do odpoczynku niczym ławeczki. Zapewne gdyby płynęła nimi woda można by sobie jeszcze było pomoczyć nogi. Susza opanowała też kanały w dzielnicy miasta zwanej Fischerau/Gerberau. Ciąg uliczek zwany freiburską Wenecją. Cóż kiedy w korycie pozostały jedynie smutne kałuże. W jednym miejscu w kanale utknął nawet kamienny krokodyl. Normalnie zapewne tylko jego pysk wystaje ponad wodę. Tej włoskiej Wenecji grozi zalanie, tutaj z kolei wyschnięcie. I tak źle i tak niedobrze. Przez bramę Martinstor - relikt średniowiecznych fortyfikacji wracamy w stronę placu Starej Synagogi.
Do Francji wracamy inną drogą przecinając malowniczy porośnięty winnicami niewysoki masyw Kaiserstuhl. To dawny wulkan z wyraźną wewnętrzną kalderą. Niewielkie miasteczka podobne do tych w Alzacji, sterasowane uprawy na wulkanicznych stokach. Sporo winnic. Na koniec przystanek nad samym Renem w Saasbach poniżej reliktów dawnego zamczyska.
Po Strasburgu to drugie miejsce w Alzacji wpisane na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO jako jedno z francuskich miast twierdz zaprojektowanych przez Sebastiena Vaubana. To rodzaj miasta idealnego na planie ośmiokąta wpisanego w system zewnętrznych fortyfikacji. Na głównym placu miasteczka znajduje się stylizowany na wielki ołówek maszt, na którym rozpięte są liny z flagami reprezentującymi wszystkie miasta, które w swoim czasie fortyfikował Vauban. Jest tego bardzo dużo w różnych częściach Francji. Niektóre projekty prowadził także poza dzisiejszymi granicami kraju, np. jest autorem nieistniejących już dzisiaj bastionów Freiburga. Ten człowiek miał w każdym razie bardzo pracowite życie. Obok dużego placu w centrum twierdzy wraz z kościołem św Piotra Neuf Brisach posiada jeszcze mniejszy plac, gdzie mieściła się dawna komendantura a dzisiaj merostwo. Poza tym siatka uliczek zabudowanych niewysokimi domkami. Krótka wycieczka w kierunku obwodu fortyfikacyjnego. Przez Bramę Porte de Colmar wykorzystywaną dzisiaj jako wjazd do miasta dochodzimy do dawnej fosy. Dziś wzdłuż niej biegnie szlak spacerowy. Można nim okrążyć całe miasteczko. Wokół rozstawione są różne instalacje i dzieła sztuki. Można też podziwiać rozmaite elementy dawnych fortyfikacji. Przy każdej bramie stoi wielkie wypchane zwierzę. Najpierw jeleń. Potem słoń. Był jeszcze koń przy Porte de Strasbourg, którą ostatecznie opuściliśmy miejscowość.
Breisach am Rhein
Od nazwy miasta pochodzi historyczna nazwa całej prowincji Breisgau czyli Bryzgowia. Breisach leży tuż nad Renem, ale już po niemieckiej stronie. Parkujemy na tzw. Dolnym Mieście na jednym z bezpłatnych parkingów. W panoramie miasta wyróżnia się romańsko-gotycka katedra św Stefana. Nim do niej dotrzemy, wchodzimy na porośnięte winnicami wzgórze Eckartsberg. Mamy stąd doskonały widok na miasto. Także na dolinę Alzacji i Wogezy z jednej strony a z drugiej bliski już wulkaniczny masyw Kaiserstuhl u którego stóp leży Breisach. To miłe miejsce na odpoczynek i podziwianie panoramy, zwłaszcza że w silnym słońcu zdobycie pagórka to jednak pewien wysiłek. Przez rynek z nowoczesną fontanną przechodzimy schodami w kierunku wzgórza katedralnego. Od strony miasta i rzeki jest ono dodatkowo ufortyfikowane. W samej katedrze znajduje się pięknie rzeźbiony drewniany ołtarz mistrza Hansa Loi przedstawiający Ukoronowanie NMP. Na ścianach stare malowidła, które wykonał Martin Schongauer. Spod kościoła jest lepszy wgląd na wschód w kierunku Schwarzwaldu, podobnie jak z pobliskiego ogrodu franciszkańskiego, do którego wchodzi się w pobliżu fontanny imitującej wagę. Na placu katedralnym przed ratuszem zwraca uwagę oryginalny pomniczek nawiązujący do mitu o porwaniu Europy. Ostatnim punktem spaceru jest wieża Radbrunnen. Na jej tylnym licu znajduje się dziwna machina - ni to instalacja z młyna, ni to wieża oblężnicza. To podobnie jak "Europa na byku" dzieło miejscowego artysty Helmuta Lutza o nazwie Radbuehne. Breisach ze względu na przygraniczne położenie był nader często niszczony w czasie wojen. Mimo że Dolne Miasto i Górne Miasto mają założenia średniowieczne to najstarszy istniejący tutaj dom pochodzi z początku XIX wieku. Freiburg im Breisgau
Ostatni punkt podróży. Miasto u podnóża gór Schwarzwald w dolinie rzeki Dreisam. Samochód zostawiamy na przedmieściach na bezpłatnym parkingu P+R. To ze względu na ekostrefę obejmującą większą część miasta. Stąd do centrum jedziemy tramwajem. Około 15 minut i 8 przystanków. Mijamy wiadukt z widokiem na duży dworzec kolejowy. Wysiadamy na placu Starej Synagogi pod budynkiem Teatru Miejskiego. Na placu zwraca też uwagę nowoczesny przeszklony gmach tutejszej Biblioteki Uniwersyteckiej. Cała dzielnica w pobliżu Alten Synagoge do dziś pełni funkcję kampusu Uniwersytetu Alberta Ludwika. Można tu obejrzeć kościół uniwersytecki, wystawę tematyczną oraz znaleźć płytę poświęconą kartografowi niemieckiemu Waldseemullerowi, który bodaj jako pierwszy na swoim globusie umieścił nazwy Ameryka i Pacyfik. W zaułkach pełno jest studenckich knajpek i rozmaitych sklepów. Podążamy w kierunku najważniejszego zabytku Freiburga, czyli katedry Najświętszej Marii Panny. Po drodze mijamy ciekawe miejskie kamienice. Pomalowane na czerwony kolor wyróżniają się Nowy Ratusz oraz Dom pod Wielorybem. Odwiedzamy też ascetyczne wnętrze kościoła św. Marcina. Jedną z kulinarnych atrakcji Freiburga jest podawana w podłużnej bułce kiełbaska zwana Lange Rote. Wcale nie tak łatwo ją kupić. Na jednym straganie pod katedrą właśnie się wyprzedały. Pan skierował nas na drugą stronę placu, gdzie na podobnym stoisku jeszcze były. Smaczna przekąska i przypadła mi do gustu bardziej niż kiełbaski berlińskie. Targ zwijał się już około 14.00, podobno można tutaj także kupić kwiaty, warzywa oraz rękodzieło, ale chyba trzeba tu być wcześnie rano. Wokół nieregularnego placu kilka ciekawych budynków, w kącie fontanna. Na środku stoi katedra NMP. Imponuje swoja gotycką spirą, którą historyk sztuki Jacob Burckhardt określił mianem najpiękniejszej wieży kościelnej świata. Jest przede wszystkim bardzo wysoka - mierzy 116 m. Kolejny zachwyt budzi malowany portal przy wejściu do katedry. W przedsionku są spore tłumy, które fotografują ten cud rzeźbiarski. Podobnie jak ustawione z boku figury mieszczan. We wnętrzu zwracają uwagę przede wszystkim przepiękne kolorowe witraże oraz obraz ołtarzowy autorstwa Hansa Baldunga Griena przedstawiający Wniebowzięcie NMP. Aby go obejrzeć z bliska trzeba już zapłacić za wstęp do ambitu i krużganków. Ulicami miasta ruszamy w stronę Schwabentor jednej z dawnych bram miasta stojącej ponad ulicą pod którą przejeżdża współczesny tramwaj. Przy wieży znajduje się stary zajazd z rzeźbą złotego niedźwiedzia. W pobliżu polecić mogę lodziarnię. W Niemczech lody smakowały mi bardziej niż we Francji, a najlepsze były chyba właśnie te z Freiburga. Osobliwością miasta są głębokie rynsztoki zwane Baechle. Trzeba uważać, aby nie wpaść. Nieprzyzwyczajonemu do takich rozmiarów turyście raz się to zdarzyło. Kiedyś z pewnością płynęła nimi woda. Tego dnia wszystkie były jednak suche jak pieprz, chociaż mieszkańcy miasta wykorzystywali je do odpoczynku niczym ławeczki. Zapewne gdyby płynęła nimi woda można by sobie jeszcze było pomoczyć nogi. Susza opanowała też kanały w dzielnicy miasta zwanej Fischerau/Gerberau. Ciąg uliczek zwany freiburską Wenecją. Cóż kiedy w korycie pozostały jedynie smutne kałuże. W jednym miejscu w kanale utknął nawet kamienny krokodyl. Normalnie zapewne tylko jego pysk wystaje ponad wodę. Tej włoskiej Wenecji grozi zalanie, tutaj z kolei wyschnięcie. I tak źle i tak niedobrze. Przez bramę Martinstor - relikt średniowiecznych fortyfikacji wracamy w stronę placu Starej Synagogi.
Do Francji wracamy inną drogą przecinając malowniczy porośnięty winnicami niewysoki masyw Kaiserstuhl. To dawny wulkan z wyraźną wewnętrzną kalderą. Niewielkie miasteczka podobne do tych w Alzacji, sterasowane uprawy na wulkanicznych stokach. Sporo winnic. Na koniec przystanek nad samym Renem w Saasbach poniżej reliktów dawnego zamczyska.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Lange Rote ile teraz kosztuje?
Re: Francja/Niemcy/Szwajcaria: Lato w Alzacji 2-12 sierpnia 2022
Tak z pamięci rzucam około 4 Euro.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/