To miejsce w całych Indiach chyba najbardziej odciska piętno w myślach, nie pozwala o sobie zapomnieć i co jakiś czas w głowie pojawiają się obrazy, które można było tam ujrzeć. Waranasi niegdyś było nazywane Benares, to duchowa stolica Hinduizmu, która mimo upływu lat wciąż tętni życiem. Odnalazłam przed wyjazdem takie zdanie, które powiedział Mark Twain ” Benares jest starszy niż historia, starszy niż tradycja, starszy nawet niż legenda – dwakroć starszy niż one razem wzięte”.
I trzeba sie z tym zgodzić, kiedy tam człowiek trafia zaczyna wszystko przytłaczać, a z drugiej strony życie w Waranasi jest tak naturalne, te rytuały, zachowanie ludzi – udowadniają, że jest to „tradycja”, która była tworzona przez wieki. Na przyjazd do Waranasi nie można się przygotować. Ktoś powie – ale jak jedziesz do Indii to nie oczekuj czystości, porządku itd – tak ja to rozumie, ale nie sposób przygotować się na to co można tam ujrzeć. Waranasi to taki Rzym… To miejsce, które jest tak bardzo ważne dla wszystkich wyznających Hinduizm. Tu życie łączy się ze śmiercią… Tu życie zatacza koło – tu ludzie umierając odradzają się na nowo.
Przyjeżdżając do Waranasi znaleźliśmy sobie hostel w miarę blisko Ghat, słynnej rzeki Ganges by być bliżej tego całego, często dla nas niezrozumianego świata. Z czym mi się kojarzy Waranasi – to było najgłośniejsze, najbrudniejsze, najsmutniejsze a zarazem najciekawsze miejsce jakie zobaczyłam w Indiach. To coś niesamowitego, być tam, przeżywać to co oni, uczestniczyć w tych obrzędach i wciąż zadawać sobie pytanie: dlaczego?
Uliczki w Gangesie przypominają labirynt, w którym nie ma mapy. Po omacku chodzisz wąskimi uliczkami, co jakiś czas napotykasz ludzkie odchody, krowy leżące na ścieżce, wałęsające się psy i tysiące ludzi bezdomnych, których życie toczy się na ulicy. Idąc w stronę świętej rzeki Ganges mija się mnóstwo żebrzących osób, osób starszych, które przyjechały tu dokończyć swoje życie – tak, Waranasi jest czymś w rodzaju końca. Nigdzie nie spotkałam tak wielu starszych osób, biednych, śpiących na ulicach ale i szczęśliwych, którzy oczekują swoich ostatnich dni. Hindusi przez całe życie odkładają na tą „ostatnią drogę”, przyjeżdżają tu z całych Indii, aby móc tu umrzeć i zostać spalonym na stosie i osiągnąć wyzwolenie z kręgu narodzin i śmierci. Przedzierając się wielokrotnie przez góry śmieci, obserwując jak ludzie żyją na ulicy docieramy do słynnej rzeki i Ghat.
Rzeka Ganges to rzeka Matka, jej wody mają magiczną moc. Oczyszczają z grzechów, pozwalają narodzić się na nowo. Istnieje przekonanie, że każdy Hindus powinien choć raz w życiu przyjechać do Waranasi i zanurzyć się w wodach świętej rzeki. Nic więc dziwnego, że już przed świtem przychodzi tu mnóstwo pielgrzymów, całe rodziny wielopokoleniowe, starsi, młodsi, kobiety, mężczyźni, bogaci i biedni. Tuż przed wschodem słońca, zaczynają rytuał obmycia ciała. Wchodzą w ubraniach lub w bieliźnie – nie ma znaczenia. Kiedy patrzysz na nich, aż ciężko uwierzyć, że oni tak głęboko w to wierzą. Podnoszą wzrok do góry, modlą się – czasem w ciszy, czasem coś nucąc – każdy na swój sposób.
Hinduzim liczy ponad 1mld wiernych i jest uznawana za najstarszą religię współczesnego świata. Pielgrzymi tu przybywają, odwiedzają świątynie, które znajdują się u szczytu Ghatów (schodów), a potem zażywają rytualnej kąpieli. I tak niemal codziennie. Nie ma znaczenia, czy jesteś tam w poniedziałek, czy odwiedziłeś to miejsce rano czy wieczorem – tam przez cały czas tętni życie. Religia wyznacza rytm życia nad brzegiem Gangesu. Pamiętajmy, że dla Hindusów Ganges to coś więcej niż rzeka – nazywana jest amrytą czyli nektarem nieśmiertelności. To nad jej brzegiem rozpoczyna się proces nazywany mokszy co oznacza pełne wyzwolenie.
Idziemy dalej wzdłuż Ghatów docierając do miejsca, które trochę przeraża, smuci a czasami powoduje mdłości. Przed nami kremacyjne Ghaty Waranasi. Pomyśleć, by można, że to miejsce powinno być czyste, pełne zadumy, może lekko ukryte – nic bardziej mylnego. To miejsce, nie wyróżnia sie od pozostałych – tyle, że przez całą dobę można dostrzec tam ogień, to płonie stos z ludzkim ciałem. Nad brzegiem rzeki człowiek umiera i jednocześnie się odradza, zaś jego prochy i niedopalone części ciała wrzuca się potem do świętej wody. Kiedy stajesz tam nieopodal dociera (oprócz zapachów) do Ciebie dziwne uczucie – my także w ciszy obserwowaliśmy płonące stosy, dopóki nie dotarł do nas „przewodnik”. W sumie opowiadał o rytualne spalania ciała, o tym jak wygląda cały proces.
A zatem nie każdy może zostać spalonym – nie pali się dzieci, kobiet w ciąży, osoby, które zostały ukąszone przez kobrę oraz przewodników duchowych. Zatem co robi się z ich ciałami – po prostu przywiązuje do ciała kamień i wrzuca do wody. Osoby starsze, które tu przybywają czasami miesiącami (a może i latami) czekają na swoją śmierć. Oczekują i pragną być spalonym na stosie. Tu w Indiach śmierć to nie koniec życia, to kolejny proces i kolejny etap, bowiem wierzą oni, że człowiek znów się odradza, wierzą w reinkarnację. Będąc w Waranasi, nie sposób nie otrzeć się o rytuał życia i śmierci. Na ulicach poukładane są stosy drewna, nieopodal leżą ciała do spalenia, jakaś rodzina idzie ulicą niosąc ciało głośnie skandując. Nie widać łez – może czasem tylko smutek… Mówi się, że Hindusi płaczą w głębi duszy. Podczas całej ceremonii nie spotkacie kobiet, bowiem kobiety płaczą – a płacz przynosi nieszczęście zmarłemu. Samo spalenie na stosie, jest bardzo kosztowne – jak tłumaczy „przewodnik”. Dlatego bardzo dokładnie oblicza się, ile potrzeba metrów drewna by ciało zostało w całości spalone. Najdroższe jest drewno sandałowe – a skąd duże ceny? Indie są biedne, przeludnione i nie ma dużego dostępu do drewna. Ponadto dziennie tylko nad samym Gangesem spala się nawet 50 ciał. Do kremacji potrzeba ok 500kg drewna. Bogatsi paleni są na większych stosach, biedniejsi tuż nad rzeką, pomiędzy górą śmieci, krowami i psami. Proces kremacji (podpalanie) dokonuje najbliższy członek rodziny. W całym rytuale jest bardzo ważne, by pękła czaszka zmarłego, bowiem uważa się, że wtedy uwalnia się dusza. A co się dzieje jak nie pęknie – „pomaga” w tym mężczyzna z z kasty nietykalnych (o wyższym poziomie społecznym). Ciało płonie, potem stos powoli dogasa, to co zostało wrzuca się do wody – i tak kończy i jednocześnie zaczyna się kolejne życie. Gdy przejdzie się te wszystkie procesy można osiągnąć mokszę. Śmierć w Waranasi oznacza także osiągnięcie nirwany. Podczas ostatniej wędrówki rzeka łączy świat ludzi i bogów, zmywa grzechy ludzkie.
A wszystko to dzieje się obok, nikomu nie przeszkadzają biegające dzieci, odchody leżące na ulicy. Tuż obok ktoś zażywa kąpieli, gdzieś dalej jakiś mężczyzna używając szamponu, mydła – dosłownie kąpie się i oczyszcza swoje ciało. Nikomu nie przeszkadzają zanurzane resztki ciał, pływające po wierzchu rzeki martwe krowy i małpy (ich też się nie spala, a po zdechnięciu wrzuca do rzeki). Każdy zajmuje się sobą, nie zwracając uwagi na pozostałych czy nawet gapiących się turystów.
Rzeka Ganges, służy zatem każdemu – tu nie tylko można obmyć się z grzechów, ale także zrobić pranie. Cofamy się pewne o dobrych kilkadziesiąt lat – i tak jak kiedyś nasze prababcie, tu wciąż robi się pranie na zasadzi kamień – woda – kamień. Nikomu nie przeszkadzają śmieci pływające w wodzie (odgarnia się je na bok) a potem z detergentami lub nie kobiety, mężczyźni robią pranie. Uderza sie o kamień mokry ciuch, wykręca, znów uderza, zanurza w wodzie, uderza, wykręca i gotowe. Już można suszyć… A suszymy na schodach czyli Ghatach. Nie ma znaczenia, że zaraz po tym przejdzie krowa, że wszystko leży na piasku, papierkach lub odchodach zwierzęcych – schody pełnią rolę suszarki. A pierze się tu wszystko! Zapewne więc, jeśli nocujecie w Waranasi pościel, w której aktualnie śpicie była na pewno prana nad brzegiem świętej rzeki

W Waranasi skorzystaliśmy też z rejsu łodzią o wschodzie słońca, mieliśmy okazję zobaczyć z drugiej strony jak rozpoczyna się poranek, codzienne życie mieszkańców. Powoli nad rzeką wstawało czerwone słońce, dając znać wiernym do modlitwy. Sam rejs był bardzo dziwny (choć to pewnie złe określenie). Z jednej strony płyniesz po brudnej, wręcz brunatno – czarnej rzece, widzisz obok siebie pływające śmieci, butelki, kwiaty, świeczki i matwe krowy (tak, my widzieliśmy jedną). Widzisz wchodzące do wody krowy, pijące wodę psy, płonące stosy z ciałami i ludzi, którzy jak gdyby nic wchodzą do wody, zanurzają się… (nie ukrywam, że ja nie miałabym chyba nawet śmiałości zanurzyć tam stopy). Rejs kończy się po 3h… dochodzi 8:00. Coraz więcej ludzi widać, pojawiają się osoby z praniem i turyści, którzy „polują” na wyjątkowe zdjęcia. Waranasi jest wyjątkowe pod tym względem – tu można zrobić niezwykłe fotografie.
Nad rzekę warto wybrać się także wieczorem, bowiem codziennie odbywa się tutaj „festiwal” a tak naprawdę ceremonia, połączona z tańcem, muzyką i modlitwą. Ceremonia zaczyna się o 19:00 (warto być tak co najmniej godzinę wcześniej, by zająć sobie miejsce), bowiem nawet nie wiadomo kiedy przychodzą tu nagle tysiące osób. Ceremonia jest bardzo widowiskowa, jest to podarowanie światła bogom. Całe obrzędy/pokazy prowadzą młodzi mężczyźni, którzy wykonują specjalne układy – niczym taniec dla bogów. Imprezie towarzyszy muzyka, dźwięk bębnów zaś mężczyźni tańczą z kadzidłami, świecami…Przy tym są bardzo skupieni… każdy z nich trzyma w ręku mały dzwoneczek, którym dzwoni przez cały pokaz. To niezwykłe uczucie być tam, oglądać to… zanurzyć się dosłownie w tej całej kulturze.
Nocą wszystko cichnie, przychodzą inni, którzy sprzątają… inni znajdują miejsce na nocleg, inni medytują… Waranasi odciska ślad, nie pozwala być obojętnym na te przeżycia. Czy chciałabym tego ponownie doświadczyć i tam wrócić? Jeśli mówimy o Waranasi, to chyba tak. I choć to było najbrudniejsze miejsce, choć ulicami płyną ścieki, ludzie załatwiają swoje potrzeby na ulicy, choć było tu najgłośniej, śmierdziało – to po prostu „magia” tego miejsca, może jakaś siła sprawia, że chyba jeszcze raz mogłabym to przeżyć. Gdy jesteś tam, chcesz uciec jak najdalej, jak najszybciej pragniesz zaszyć się w cichym miejscu… potem kiedy wracasz. myślisz o tym wszystkim zdajesz sobie sprawę – jak niezwykła (i nie zrozumiała) jest dla mnie ta religia, ale też jak jest ona bardzo ważna w życiu każdego Hindusa.
Wielu turystów (tak jak wspomniałam na początku) omija Waranasi, boi się stanąć twarzą w twarz z przerażającą biedą, cierpieniem. Tam stajesz pośrodku życia i śmierci – stajesz w kręgu, który nie ma końca. Powiem tak, warto – być tam, przeżyć to to niezwykłe uczucie – nie pożałujecie. I może tak jak ja, będziecie chcieli stamtąd uciec, będziecie zatykać noc, uszy… to warto. Warto przyjechać tam chociaż raz….