Relacja: Pod namiotem w zimowych warunkach w Beskidzie Sądeckim (13-14.11.2016)
: 17 lis 2016, o 19:20
Od dawna miałem ochotę na taki wyjazd...
Główny cel: nocleg pod namiotem w warunkach w pełni zimowych.
Nie jest to rzecz błaha. Każdy element planowania takiej wyprawy musi być pełen rozwagi, gdyż ewentualne niepowodzenie może mieć tragiczne konsekwencje. Nie chcę ostatecznie okazać się "kolejnym idiotą", który poszedł w góry i zginął z własnej głupoty. Znam swoje możliwości. Niczego nie robię na siłę. Biorę też pod uwagę ewentualność odwrotu, jeśli zadanie jednak mnie przerośnie. Decyduję się na to, ponieważ chcę i mam przeczucie, że mogę. Muszę jedynie jeszcze to sobie udowodnić.
Jest pierwsza połowa listopada. W miejscu mojego zamieszkania na pierwsze oznaki zimy przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać, jednak wiem, że w górach od dłuższego już czasu panują warunki zimowe. Jako pole do realizacji mojego celu wybieram Beskid Sądecki, w którym jak dotąd jeszcze nigdy nie byłem. Konkretniej - grzbiet Radziejowej, czyli najwyższą część tego pasma górskiego. Początkowo miałem zamiar rozłożyć namiot na Niemcowej, jednak ze względu na zbyt małą ilość czasu, którym dysponowałem, ostatecznie rozbiłem się na samym szczycie Radziejowej (1262 m n.p.m.). Nie wyprzedzajmy jednak faktów.
Całą trasę, którą przeszedłem, na upartego dałoby się zrobić w ciągu jednego dnia mając na plecach lekki bagaż. Ja jednak, po pierwsze, miałem zamiar spędzić noc w górach a po drugie, plecak wypchałem sporą ilością sprzętu, który miał zapewnić mi, że rano obudzę się cały i zdrowy. Można oczywiście sprawić, że taki sprzęt będzie lekki i zajmować będzie niewiele miejsca. Wiąże się to jednak ze sporymi kosztami. Tym samym dowodzę jednak, że nie trzeba wcale posiadać specjalistycznego i drogiego sprzętu aby móc spędzić w górach noc pod namiotem, kiedy wokół szaleje zima. Do szczegółowego omówienia kwestii ekwipunku przejdziemy jednak nieco później. Póki co zapraszam na zimową (mimo, że nadal mamy jesień) wędrówkę przez Beskid Sądecki.
Mapa trasy:
Link do trasy
Wędrówkę rozpoczynam w Szczawnicy. Patrząc na drzewa widać, że jesień jeszcze nie zdążyła przeminąć, kiedy zima uderzyła z całym impetem.
Po minięciu jednych z ostatnich zabudowań w Szczawnicy, przechodzę obok wodospadu Zaskalnik.
Schodzę ze szlaku aby dobrze przyjrzeć się wodospadowi z bliska i zrobić mu kilka zdjęć na długim czasie naświetlania. Specjalnie po to wziąłem ze sobą statyw do aparatu.
Wodospad nie jest specjalnie wysoki - ma zaledwie ok. 5 m, jednak cieszy oko swym wyglądem a ucho swoim szumem.
Położony jest on na Sopotnickim Potoku.
Tak natomiast wodospad wygląda na krótkim czasie naświetlania.
Po nacieszeniu się wodospadem ruszam w górę. Przede mną podejście na Przehybę.
Na jednej z polanek ponownie widzę oszronione kolory jesieni.
Roztaczają się stąd widoki na Pieniny, choć dziś warunki widokowe nie są najlepsze.
Poprzez mgliste powietrze w tle majaczą jednak pienińskie Trzy Korony.
Im wyżej wchodzę, tym sceneria robi się bardziej surowa, typowo zimowa.
Na wysokości Czeremchy (1124 m n.p.m.) czuję się już niczym w bajkowej Narnii.
Wszystko wokół jest pokryte grubą warstwą szadzi.
Jej powstawaniu sprzyja ostry wiatr przewalający się w tym miejscu przez grzbiet pasma.
Gdziekolwiek bym nie spojrzał, tam widzę fantazyjne i delikatne twory wiatru i lodu.
Surowa sceneria przypomina jednak co chwilę, że nadal mamy jesień.
Tu drzewo, które nie zdążyło jeszcze w pełni zrzucić swych liści.
Po niecałych czterech godzinach marszu docieram do Schroniska PTTK na Przehybie.
W środku wypijam gorącą herbatę i spożywam posiłek, po czym udaję się w dalszą trasę.
Zostawiam schronisko za sobą i kieruję się w stronę Radziejowej.
Po drodze nadal mogę podziwiać zimę w pełni jej okazałości.
Przy okazji tego wyjazdu, dzięki uprzejmości administratorów aplikacji mapa-turystyczna.pl, którzy udostępnili mi dostęp do tej części ich serwisu, dane mi było przetestować za darmo działanie ich map offline w terenie. Przed wyjazdem nie posiadałem drukowanej mapy Beskidu Sądeckiego a wędrówkę rozpocząłem w Szczawnicy jeszcze przed otwarciem sklepików z mapami, więc cały ten wyjazd wspomagałem się mapą w telefonie. Bez konieczności ciągłego dostępu do internetu mogłem przeglądać ich mapy i orientować się w nieznanym mi dotąd terenie. Mimo, że raczej nic nie zastąpi mi w pełni prawdziwej, drukowanej mapy, muszę przyznać, że aplikacja ta dobrze spełniła swą rolę.
Po kolejnej półtorej godzinie marszu moje nogi stają w końcu na najwyższym szczycie Beskidu Sądeckiego. Kolejna pozycja z Korony Gór Polski zaliczona.
Po szadzi na wieży łatwo można zauważyć jak bardzo różnią się warunki pogodowe ponad koronami drzew od tych na dole, w lesie.
Dochodzi godzina 16:00. Jestem już zmęczony marszem w śniegu z ciężkim plecakiem. Za chwilę zajdzie słońce. Nie chce mi się już iść przez kolejną godzinę z hakiem do Niemcowej, gdzie pierwotnie planowałem się rozbić. Wyciągam więc namiot i rozkładam go w tym oto miejscu, na szczycie góry.
Zaraz po tym wchodzę na wieżę widokową. Pod względem widoków pogoda mi tym razem jednak nie dopisała.
Gdzieś tam za mgłą, na linii horyzontu powinienem normalnie zobaczyć Tatry.
Zostawiam po sobie ślad, który następnego ranka będzie już ledwie widoczny.
Widok z góry na mój Hotel Miliona Możliwości.
Po zejściu z wieży wchodzę do namiotu i nie opuszczam go już do rana.
Jako, że rozłożyłem go na około 20-centymetrowej warstwie śniegu bez jej uprzedniego usuwania, wchodząc do namiotu muszę uważać aby nie usiąść bezpośrednio na jego podłodze. Spowodowałoby to topnienie śniegu pod namiotem i tworzenie się kałuży, na której musiałbym później spać. W tym celu od razu siadam na karimacie pokrytej warstwą folii aluminiowej, która odbija moje ciepło do góry.
Jest zimno. Nie wiem dokładnie jak zimno, gdyż nie mam termometru. Po godzinie 13:00 w schronisku na Przehybie było minus 7. Teraz jestem ponad 100 m wyżej a ponadto zbliża się noc, więc raczej na pewno jest już poniżej minus 10 stopni Celsjusza. W ciągu nocy temperatura spadnie jeszcze bardziej. Dowodem na to, że faktycznie jest mroźno jest woda, która nie zważając na moje potrzeby zmieniła swój stan skupienia z ciekłego na stały.
Znalazłem jednak rozwiązanie tego problemu. Omówię je przechodząc do wspomnianej wcześniej kwestii ekwipunku, który wziąłem ze sobą.
Podstawową częścią mojego wyposażenia jest oczywiście namiot. Nie żaden specjalny, wyprawowy, lecz zwykły namiot turystyczny, ze średniej półki. Używam namiotu Hannah Troll S. Jest to namiot dwuosobowy, pozwalający zmieścić ponadto sporą ilość bagażu. Posiada on wodoodporność na poziomie 3 000 mm słupa wody, co w zupełności wystarcza w naszych warunkach klimatycznych (o ile dobrze się go oczywiście rozbije).
Następnym ważnym elementem na nocleg poniżej minus 10 stopni Celsjusza jest oczywiście ubiór. Przygotowując zestaw ubrań na noc w takich warunkach trzeba mieć na uwadze, że muszą być to ubrania zupełnie suche. Nie powinniśmy zakładać więc ubrań, w których wędrowaliśmy w ciągu dnia, gdyż będą one w pewnym stopniu wilgotne, co spotęguje odczucie chłodu w nocy.
Do snu założyłem na siebie:
- bieliznę termoaktywną z długimi rękawami (spodnie i koszulka)
- koszulkę z krótkim rękawem
- cienkie bawełniane spodnie
- spodnie trekkingowe (nie te, w których szedłem za dnia - do plecaka włożyłem dodatkową parę - są lekkie i zajmują mało miejsca)
- dwie pary skarpet frotowych
- grube, wełniane, góralskie skarpety podszyte dodatkowo polarem
- gruby wełniany sweter
- zimową czapkę na głowę
- maskę narciarską na twarz
- na dłonie nałożyłem ciepłe skarpetki (dlaczego nie rękawice wyjaśnię niżej)
No to chyba jestem gotowy...
Przy ubieraniu wymienionego powyżej zestawu ubrań zdążyłem się nieco wychłodzić, szczególnie stopy. Na wyprawę wziąłem ze sobą dwie pary rękawic - jedną na dzień (zdążyły zmoknąć przy rozkładaniu namiotu) a drugą, cieplejszą, na noc. Aby szybko ogrzać zmarznięte stopy nałożyłem więc na nie parę ciepłych rękawic narciarskich. Wyglądało to może komicznie, jednak działało idealnie.
Z powyższego powodu na dłonie musiałem założyć skarpetki, gdyż nie miałem już trzeciej pary rękawic.
Teraz mogłem już zapakować się do śpiwora. Aby zwiększyć szanse na obudzenie się rano, wziąłem ze sobą nawet dwa śpiwory. I znowu - nie jakieś drogie, puchowe śpiwory pozwalające komfortowo spać w takich temperaturach w samej bieliźnie. Zapakowałem do plecaka dwa zwykłe, letnie śpiwory. Jeden z nich to typowy worek a drugi to mumia z kapturem. Pierwszy włożyłem w drugi zaciągając kaptur nad głową aby odciąć się od chłodnego wnętrza namiotu. Pomiędzy oba śpiwory włożyłem następnie dwie wspomniane, zamarznięte butelki wody. Kiedy obudziłem się rano, woda nadal była zimna, jednak po lodzie w butelkach nie było już śladu.
Ponadto zapewniłem sobie jeszcze na noc dodatkowe, zewnętrzne źródło ciepła - ogrzewacz chemiczny. Jest to idealne rozwiązanie na takie sytuacje. Po wyjęciu ogrzewacza z opakowania, pod wpływem kontaktu z powietrzem następuje reakcja chemiczna, która emituje ciepło. Po kilku minutach ogrzewacz osiąga temperaturę 40-60 stopni i utrzymuje ją przez około 20 godzin. W każdej chwili można zatrzymać reakcję przez włożenie ogrzewacza do szczelnego opakowania. Aby osiągnąć najlepsze efekty, najlepiej jest umieścić go w okolicach serca pomiędzy poszczególnymi warstwami ubrania tak, aby nawet podczas wyziębiania organizmu nasza krew była ciągle podgrzewana i rozprowadzana dalej po całym ciele. Ja wziąłem ze sobą duży ogrzewacz. Można kupić też mniejsze, idealnie nadające się do ogrzewania dłoni i stóp, wytrzymujące około 6 godzin.
Taki ogrzewacz daje naprawdę przyjemne ciepło w długą i zimną noc.
No i... udało się! Przespałem komfortowo całą noc i zgodnie z oczekiwaniami obudziłem się rano!
W ciągu nocy padał śnieg i namiot niemal cały był przysypany. Większość śniegu zsunęła się jednak w trakcie porannej krzątaniny i wychodzenia z namiotu. Gdyby jednak ktoś przechodził tamtędy zanim się obudziłem, możliwe, że minąłby mnie niepostrzeżenie.
Wygnieciony przeze mnie ślad w śniegu.
Po nocnych opadach wszystko wokół przykryte jest warstwą świeżego śniegu.
Ruszam w dalszą drogę. Dobrze, że mam stuptuty. Przede mną nieprzedeptany szlak.
Zejście z Radziejowej.
Zostawiam za sobą świeży, głęboki ślad.
Stare ślady przede mną są ledwo widoczne pod warstwą nocnego śniegu.
Na Przełęczy Żłóbki.
W drodze na Wielkiego Rogacza.
Na szczycie Wielkiego Rogacza.
W okolicach Obidzy.
Jedna z większych polanek na zejściu do Jaworek.
Ostatni odcinek zejścia, już poza granicą lasu. Widok na zachmurzone Małe Pieniny.
Bacówka z Jarmutą w tle. Przy lepszej pogodzie widać byłoby stąd też Trzy Korony.
Smolegowa Skała w Rezerwacie Biała Woda.
Zbliżenie na dno Wąwozu Białej Wody. Widać nawet koryto potoku o tej samej nazwie.
Ponownie Smolegowa Skała
To samo miejsce pod koniec sierpnia tego roku.
W Wąwozie Białej Wody.
Muzyczna Owczarnia w Jaworkach.
Mimo, że warunki pogodowe pozostawiały sporo do życzenia, zaliczam ten wyjazd do w pełni udanych. Nie chodziło w nim bowiem o same widoki, których tym razem przyroda mi poskąpiła ale o udowodnienie sobie (a przy okazji innym), że można bez obaw wybrać się pod namiot zimą, dysponując podstawowym a nie profesjonalnym wyposażeniem. Zestaw profesjonalny na pewno wpłynąłby znacznie na komfort samego podróżowania uszczuplając solidnie mój bagaż. Dla chcącego nic nie stoi jednak na przeszkodzie. Wystarczy odrobina więcej determinacji i otwierają się przed nim nowe, niezbadane dotąd możliwości. Jestem bardzo zadowolony z tego wyjazdu i wiem, że nieraz jeszcze zdecyduję się na nocleg zimą w namiocie.
[źródło relacji]
Główny cel: nocleg pod namiotem w warunkach w pełni zimowych.
Nie jest to rzecz błaha. Każdy element planowania takiej wyprawy musi być pełen rozwagi, gdyż ewentualne niepowodzenie może mieć tragiczne konsekwencje. Nie chcę ostatecznie okazać się "kolejnym idiotą", który poszedł w góry i zginął z własnej głupoty. Znam swoje możliwości. Niczego nie robię na siłę. Biorę też pod uwagę ewentualność odwrotu, jeśli zadanie jednak mnie przerośnie. Decyduję się na to, ponieważ chcę i mam przeczucie, że mogę. Muszę jedynie jeszcze to sobie udowodnić.
Jest pierwsza połowa listopada. W miejscu mojego zamieszkania na pierwsze oznaki zimy przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać, jednak wiem, że w górach od dłuższego już czasu panują warunki zimowe. Jako pole do realizacji mojego celu wybieram Beskid Sądecki, w którym jak dotąd jeszcze nigdy nie byłem. Konkretniej - grzbiet Radziejowej, czyli najwyższą część tego pasma górskiego. Początkowo miałem zamiar rozłożyć namiot na Niemcowej, jednak ze względu na zbyt małą ilość czasu, którym dysponowałem, ostatecznie rozbiłem się na samym szczycie Radziejowej (1262 m n.p.m.). Nie wyprzedzajmy jednak faktów.
Całą trasę, którą przeszedłem, na upartego dałoby się zrobić w ciągu jednego dnia mając na plecach lekki bagaż. Ja jednak, po pierwsze, miałem zamiar spędzić noc w górach a po drugie, plecak wypchałem sporą ilością sprzętu, który miał zapewnić mi, że rano obudzę się cały i zdrowy. Można oczywiście sprawić, że taki sprzęt będzie lekki i zajmować będzie niewiele miejsca. Wiąże się to jednak ze sporymi kosztami. Tym samym dowodzę jednak, że nie trzeba wcale posiadać specjalistycznego i drogiego sprzętu aby móc spędzić w górach noc pod namiotem, kiedy wokół szaleje zima. Do szczegółowego omówienia kwestii ekwipunku przejdziemy jednak nieco później. Póki co zapraszam na zimową (mimo, że nadal mamy jesień) wędrówkę przez Beskid Sądecki.
Mapa trasy:
Link do trasy
Wędrówkę rozpoczynam w Szczawnicy. Patrząc na drzewa widać, że jesień jeszcze nie zdążyła przeminąć, kiedy zima uderzyła z całym impetem.
Po minięciu jednych z ostatnich zabudowań w Szczawnicy, przechodzę obok wodospadu Zaskalnik.
Schodzę ze szlaku aby dobrze przyjrzeć się wodospadowi z bliska i zrobić mu kilka zdjęć na długim czasie naświetlania. Specjalnie po to wziąłem ze sobą statyw do aparatu.
Wodospad nie jest specjalnie wysoki - ma zaledwie ok. 5 m, jednak cieszy oko swym wyglądem a ucho swoim szumem.
Położony jest on na Sopotnickim Potoku.
Tak natomiast wodospad wygląda na krótkim czasie naświetlania.
Po nacieszeniu się wodospadem ruszam w górę. Przede mną podejście na Przehybę.
Na jednej z polanek ponownie widzę oszronione kolory jesieni.
Roztaczają się stąd widoki na Pieniny, choć dziś warunki widokowe nie są najlepsze.
Poprzez mgliste powietrze w tle majaczą jednak pienińskie Trzy Korony.
Im wyżej wchodzę, tym sceneria robi się bardziej surowa, typowo zimowa.
Na wysokości Czeremchy (1124 m n.p.m.) czuję się już niczym w bajkowej Narnii.
Wszystko wokół jest pokryte grubą warstwą szadzi.
Jej powstawaniu sprzyja ostry wiatr przewalający się w tym miejscu przez grzbiet pasma.
Gdziekolwiek bym nie spojrzał, tam widzę fantazyjne i delikatne twory wiatru i lodu.
Surowa sceneria przypomina jednak co chwilę, że nadal mamy jesień.
Tu drzewo, które nie zdążyło jeszcze w pełni zrzucić swych liści.
Po niecałych czterech godzinach marszu docieram do Schroniska PTTK na Przehybie.
W środku wypijam gorącą herbatę i spożywam posiłek, po czym udaję się w dalszą trasę.
Zostawiam schronisko za sobą i kieruję się w stronę Radziejowej.
Po drodze nadal mogę podziwiać zimę w pełni jej okazałości.
Przy okazji tego wyjazdu, dzięki uprzejmości administratorów aplikacji mapa-turystyczna.pl, którzy udostępnili mi dostęp do tej części ich serwisu, dane mi było przetestować za darmo działanie ich map offline w terenie. Przed wyjazdem nie posiadałem drukowanej mapy Beskidu Sądeckiego a wędrówkę rozpocząłem w Szczawnicy jeszcze przed otwarciem sklepików z mapami, więc cały ten wyjazd wspomagałem się mapą w telefonie. Bez konieczności ciągłego dostępu do internetu mogłem przeglądać ich mapy i orientować się w nieznanym mi dotąd terenie. Mimo, że raczej nic nie zastąpi mi w pełni prawdziwej, drukowanej mapy, muszę przyznać, że aplikacja ta dobrze spełniła swą rolę.
Po kolejnej półtorej godzinie marszu moje nogi stają w końcu na najwyższym szczycie Beskidu Sądeckiego. Kolejna pozycja z Korony Gór Polski zaliczona.
Po szadzi na wieży łatwo można zauważyć jak bardzo różnią się warunki pogodowe ponad koronami drzew od tych na dole, w lesie.
Dochodzi godzina 16:00. Jestem już zmęczony marszem w śniegu z ciężkim plecakiem. Za chwilę zajdzie słońce. Nie chce mi się już iść przez kolejną godzinę z hakiem do Niemcowej, gdzie pierwotnie planowałem się rozbić. Wyciągam więc namiot i rozkładam go w tym oto miejscu, na szczycie góry.
Zaraz po tym wchodzę na wieżę widokową. Pod względem widoków pogoda mi tym razem jednak nie dopisała.
Gdzieś tam za mgłą, na linii horyzontu powinienem normalnie zobaczyć Tatry.
Zostawiam po sobie ślad, który następnego ranka będzie już ledwie widoczny.
Widok z góry na mój Hotel Miliona Możliwości.
Po zejściu z wieży wchodzę do namiotu i nie opuszczam go już do rana.
Jako, że rozłożyłem go na około 20-centymetrowej warstwie śniegu bez jej uprzedniego usuwania, wchodząc do namiotu muszę uważać aby nie usiąść bezpośrednio na jego podłodze. Spowodowałoby to topnienie śniegu pod namiotem i tworzenie się kałuży, na której musiałbym później spać. W tym celu od razu siadam na karimacie pokrytej warstwą folii aluminiowej, która odbija moje ciepło do góry.
Jest zimno. Nie wiem dokładnie jak zimno, gdyż nie mam termometru. Po godzinie 13:00 w schronisku na Przehybie było minus 7. Teraz jestem ponad 100 m wyżej a ponadto zbliża się noc, więc raczej na pewno jest już poniżej minus 10 stopni Celsjusza. W ciągu nocy temperatura spadnie jeszcze bardziej. Dowodem na to, że faktycznie jest mroźno jest woda, która nie zważając na moje potrzeby zmieniła swój stan skupienia z ciekłego na stały.
Znalazłem jednak rozwiązanie tego problemu. Omówię je przechodząc do wspomnianej wcześniej kwestii ekwipunku, który wziąłem ze sobą.
Podstawową częścią mojego wyposażenia jest oczywiście namiot. Nie żaden specjalny, wyprawowy, lecz zwykły namiot turystyczny, ze średniej półki. Używam namiotu Hannah Troll S. Jest to namiot dwuosobowy, pozwalający zmieścić ponadto sporą ilość bagażu. Posiada on wodoodporność na poziomie 3 000 mm słupa wody, co w zupełności wystarcza w naszych warunkach klimatycznych (o ile dobrze się go oczywiście rozbije).
Następnym ważnym elementem na nocleg poniżej minus 10 stopni Celsjusza jest oczywiście ubiór. Przygotowując zestaw ubrań na noc w takich warunkach trzeba mieć na uwadze, że muszą być to ubrania zupełnie suche. Nie powinniśmy zakładać więc ubrań, w których wędrowaliśmy w ciągu dnia, gdyż będą one w pewnym stopniu wilgotne, co spotęguje odczucie chłodu w nocy.
Do snu założyłem na siebie:
- bieliznę termoaktywną z długimi rękawami (spodnie i koszulka)
- koszulkę z krótkim rękawem
- cienkie bawełniane spodnie
- spodnie trekkingowe (nie te, w których szedłem za dnia - do plecaka włożyłem dodatkową parę - są lekkie i zajmują mało miejsca)
- dwie pary skarpet frotowych
- grube, wełniane, góralskie skarpety podszyte dodatkowo polarem
- gruby wełniany sweter
- zimową czapkę na głowę
- maskę narciarską na twarz
- na dłonie nałożyłem ciepłe skarpetki (dlaczego nie rękawice wyjaśnię niżej)
No to chyba jestem gotowy...
Przy ubieraniu wymienionego powyżej zestawu ubrań zdążyłem się nieco wychłodzić, szczególnie stopy. Na wyprawę wziąłem ze sobą dwie pary rękawic - jedną na dzień (zdążyły zmoknąć przy rozkładaniu namiotu) a drugą, cieplejszą, na noc. Aby szybko ogrzać zmarznięte stopy nałożyłem więc na nie parę ciepłych rękawic narciarskich. Wyglądało to może komicznie, jednak działało idealnie.
Z powyższego powodu na dłonie musiałem założyć skarpetki, gdyż nie miałem już trzeciej pary rękawic.
Teraz mogłem już zapakować się do śpiwora. Aby zwiększyć szanse na obudzenie się rano, wziąłem ze sobą nawet dwa śpiwory. I znowu - nie jakieś drogie, puchowe śpiwory pozwalające komfortowo spać w takich temperaturach w samej bieliźnie. Zapakowałem do plecaka dwa zwykłe, letnie śpiwory. Jeden z nich to typowy worek a drugi to mumia z kapturem. Pierwszy włożyłem w drugi zaciągając kaptur nad głową aby odciąć się od chłodnego wnętrza namiotu. Pomiędzy oba śpiwory włożyłem następnie dwie wspomniane, zamarznięte butelki wody. Kiedy obudziłem się rano, woda nadal była zimna, jednak po lodzie w butelkach nie było już śladu.
Ponadto zapewniłem sobie jeszcze na noc dodatkowe, zewnętrzne źródło ciepła - ogrzewacz chemiczny. Jest to idealne rozwiązanie na takie sytuacje. Po wyjęciu ogrzewacza z opakowania, pod wpływem kontaktu z powietrzem następuje reakcja chemiczna, która emituje ciepło. Po kilku minutach ogrzewacz osiąga temperaturę 40-60 stopni i utrzymuje ją przez około 20 godzin. W każdej chwili można zatrzymać reakcję przez włożenie ogrzewacza do szczelnego opakowania. Aby osiągnąć najlepsze efekty, najlepiej jest umieścić go w okolicach serca pomiędzy poszczególnymi warstwami ubrania tak, aby nawet podczas wyziębiania organizmu nasza krew była ciągle podgrzewana i rozprowadzana dalej po całym ciele. Ja wziąłem ze sobą duży ogrzewacz. Można kupić też mniejsze, idealnie nadające się do ogrzewania dłoni i stóp, wytrzymujące około 6 godzin.
Taki ogrzewacz daje naprawdę przyjemne ciepło w długą i zimną noc.
No i... udało się! Przespałem komfortowo całą noc i zgodnie z oczekiwaniami obudziłem się rano!
W ciągu nocy padał śnieg i namiot niemal cały był przysypany. Większość śniegu zsunęła się jednak w trakcie porannej krzątaniny i wychodzenia z namiotu. Gdyby jednak ktoś przechodził tamtędy zanim się obudziłem, możliwe, że minąłby mnie niepostrzeżenie.
Wygnieciony przeze mnie ślad w śniegu.
Po nocnych opadach wszystko wokół przykryte jest warstwą świeżego śniegu.
Ruszam w dalszą drogę. Dobrze, że mam stuptuty. Przede mną nieprzedeptany szlak.
Zejście z Radziejowej.
Zostawiam za sobą świeży, głęboki ślad.
Stare ślady przede mną są ledwo widoczne pod warstwą nocnego śniegu.
Na Przełęczy Żłóbki.
W drodze na Wielkiego Rogacza.
Na szczycie Wielkiego Rogacza.
W okolicach Obidzy.
Jedna z większych polanek na zejściu do Jaworek.
Ostatni odcinek zejścia, już poza granicą lasu. Widok na zachmurzone Małe Pieniny.
Bacówka z Jarmutą w tle. Przy lepszej pogodzie widać byłoby stąd też Trzy Korony.
Smolegowa Skała w Rezerwacie Biała Woda.
Zbliżenie na dno Wąwozu Białej Wody. Widać nawet koryto potoku o tej samej nazwie.
Ponownie Smolegowa Skała
To samo miejsce pod koniec sierpnia tego roku.
W Wąwozie Białej Wody.
Muzyczna Owczarnia w Jaworkach.
Mimo, że warunki pogodowe pozostawiały sporo do życzenia, zaliczam ten wyjazd do w pełni udanych. Nie chodziło w nim bowiem o same widoki, których tym razem przyroda mi poskąpiła ale o udowodnienie sobie (a przy okazji innym), że można bez obaw wybrać się pod namiot zimą, dysponując podstawowym a nie profesjonalnym wyposażeniem. Zestaw profesjonalny na pewno wpłynąłby znacznie na komfort samego podróżowania uszczuplając solidnie mój bagaż. Dla chcącego nic nie stoi jednak na przeszkodzie. Wystarczy odrobina więcej determinacji i otwierają się przed nim nowe, niezbadane dotąd możliwości. Jestem bardzo zadowolony z tego wyjazdu i wiem, że nieraz jeszcze zdecyduję się na nocleg zimą w namiocie.
[źródło relacji]