Forum "Turystycznie" - najciekawsze forum turystyczne w sieci! Już od prawie 14 lat!

Moja Puszcza Białowieska

Pas północny. Ciekawe miejsca.
Awatar użytkownika
Gollum
User
Posty: 1081
Rejestracja: 28 lip 2012, o 09:23
Lokalizacja: Lublin

Moja Puszcza Białowieska

Post autor: Gollum » 17 sie 2013, o 20:27

W zasadzie to miał być Paryż w 20. rocznicę ślubu, a potem dwa tygodnie w Grecji. Jednak w styczniu żona paskudnie złamała nogę i szlag trafił wszelkie wakacyjne plany. W każdym tygodniu wakacji coś się ziało. A to syn jedzie na obóz, a to żona ma wyjcie drutów z nogi, a to syn wraca z obozu, a to żona ma wyjęcie szwów, a to syn wyjeżdża na szkolenie zastępowych, a to córka jedzie ze znajomymi nad morze, a to żona ma komisję lekarską. Zanosiło się, że nie pojedziemy nigdzie. To jednak nie wchodziło w grę.
Już miał być Nyköping (port lotniczy Skavsta), Sztokholm, nocleg w hostelu na statku i jakaś wyspa ze sztokholmskich szkierów. Ale żona stwierdziła, że to nie to, że mało wystrzałowe, że jej się nie spodoba.
No dobra, to masz Norwegię. I to ostro: Stavanger, Lysefjord, Preikestolen, Kjerag. O taaaak! To jest wystrzałowe i to się jej podoba! No to jej delikatnie przypomniałem, że aby się dostać na Preikestolen, trzeba pokonać 350 metrów w jedną stronę (pionowo w grę) i tyleż z powrotem. I pokazałem te 350 metrów w postaci dwudziestu ustawionych jedno na drugim drzew. Dotarło, że to nie dla niej.
Paryż i inne stare miasto odpadał z racji dużej iloci bruku; jej noga jest jeszcze zbyt wrażliwa na takie klimaty. No a poza tym promocyjne loty zamawia się pół roku wcześniej, a nie z dnia na dzień.
No to Puszcza Białowieska. Płasko, miękko, piękne, wystrzałowe okoliczności przyrody. Niepowtarzalnej. Ale wchodzimy w nowy dla nas rodzaj turystyki: z psem. Już widzę, że będą problemy, bo do większości ciekawszych miejsc w puszczy z psem nie wolno wchodzić. A jeśli już to w kagańcu i na smyczy. No ale jak tu mojego Miśka zwanego Burkiem ubrać w kaganiec? Toż ze śmiechu pękną wszystkie żubry, o popielicach nie wspominając. To rozleniwiony pies kanapowy a nie myśliwy. Jakoś to obejdziemy.
Szukam kwatery akceptującej psy. Wszystko albo zajęte, albo drogie jak cholera. Ale w Narewce znajduję niedrogo, za 30 zł. I nie chce nic dodatkowo za psa. No to rezerwuję. Jedziemy przez Wyszków, gdzie mamy wesele siostrzeńca żony. Impreza była rehabilitacją dla żony (tańce) i katorgą dla mnie (nie potrafię tańczyć i nie przepadam za tą formą rozrywki). Ale czego się nie robi dla usprawnienia. Tym bardziej, że w grudniu czeka nas kolejny ubaw; za mąż wychodzi wspólna koleżanka.
Jedzie się przyzwoicie, gdyby nie Białystok. Rozgrzebany że hej, co oznacza, że oznakowanie trafił szlag. Trzy razy (!) muszę się zatrzymać i pytać o drogę i trzy razy (!) każą mi wrócić, bo pojechałem źle. Ja, który nigdy nie błądzę... Ale w końcu udaje się wyjechać, co de facto oznacza, że dojechać.
Po rozpakowaniu idziemy połazić po osadzie. W punkcie informacji turystycznej nie płacąc ani złotówki, biorę stos papierzysków, w tym najlepszą - jak się potem okazało - mapę Puszczy Białowieskiej (ta płatna była gorsza). No i zaraz potem idziemy na pierwszą ścieżkę po puszczy. Gmina Narewka przygotowała sieć ścieżek nordic walking, ale i zwykli piesi pójdą nimi. No to idziemy. Jak się okazuje, jedna ścieżka zaczyna się tuż obok naszej kwatery. Idziemy.
Wchodzimy od razu w rezerwat Lasy Naturalne Puszczy Białowieskiej. Zakaz wprowadzania psów. Ale o tej porze może nikt nie będzie tu łaził ze strażników. Tym bardziej, ze widzimy innego psa, z właścicielem. Na smyczy co prawda, ale to pies spory, a nasz Burek jest mały.
Od razu widać, że to całkiem inny las, niż dotąd widziałem, a widziałem sporo. Gigantyczne, grube świerki, jeszcze potężniejsze dęby. Potem widziałem równie wielkie lipy, a nawet... osiki. No i całe mnóstwo wiatrołomów i wiatrowałów. Jedne świeże (tych mniej), inne omszałe (tych sporo), jeszcze inne prawie rozłożone (tych najwięcej). Niektóre już tak rozłożone, że tylko podłużny wzgórek na mchu wskazuje, że pod nim leżą resztki próchna.
W krzakach i na drzewach coś siedzi, bo pies często ożywa, biega za czymś, spogląda na drzewo i głośno szczeka. Wstyd nam, gonimy psiaka i idziemy dalej. Żona spogląda pod nogi, więc nie zauważyła przebiegającego drogę dzika. Robi się szaro, bardziej szaro i ciemno. Ale mamy latarkę. Po 7,5 kilometra wracamy na kwaterę.
Następnego dnia pojeździmy rowerami. Powoli, aby pies nie padł. Najpierw na Kosy Most. Na wieżę nie pójdziemy, bo od dwóch lat zamknięta, ale do ostoi żubrów to i owszem. Po drodze łapie nas burza. Misiek panicznie się boi grzmotów. Na szczęście nie pędzi na oślep przed siebie, ale trzyma się nas. Dojeżdżamy w pierwszych kroplach deszczu do parkingu z wiatą. Siedzi tam już małżeństwo spod Białegostoku, pochodzące z... Lublina. Pogadaliśmy, przestało padać, oni pojechali. My też zaraz ruszamy. Ale ta chmura, która szła bokiem, nagle skręciła na nas. No i zaczęło się. Piekielny deszcz, zacinający wiatr. Po parunastu minutach wraca małżeństwo, zmokłe jak kury. Wtedy wyjrzało słońce. Oni ładują rowery na samochód i wracają, a my na Kosy Most, wcześniej podpatrując, co robi para Duńczyków. Oni fotografują detale; błyszczące w słońcu liście i różne tam takie. Artyści...
My też fotografujemy różne porosty. Na Kosym Moście schodzimy do ostoi. Oczywiście ani śladu żubrów. Będą tu jesienią i zimą, gdy w paśnikach będzie siano. Teraz wszędzie wokoło masa trawy, to po co wyłazić z krzaków.
Postanawiamy pojechać na inny punkt widokowy. Ale musimy sporo nadłożyć drogi; jest on na czarnym szlaku, za rzeką Hwoźną. A szlak jest w remoncie polegającym na zdjęciu kładek. Musimy więc pojechać niebieskim szlakiem wzdłuż torów kolejki leśnej, będącej równocześnie granicą puszczy chronionej parkiem i gospodarczej. Potem skręcamy na czarny szlak i dojeżdżamy do punktu.
Po drodze spotykamy stado dzików. Łażą z jednej strony drogi na drugą. Podchodzę cicho, by je pstryknąć z bliskiej odległości. Niestety, zwąchały mnie i dały dyla. Dalej - przy drodze leży placek, po którym już łażą żuki. Krów w środku puszczy raczej nikt nie pasie, więc to widomy znak, że niedawno był tu żubr. Skręcamy w czarny szlak. To już najstarsza część parku. Najwięcej zwalonych drzew, najciemniej, najgęściej. Nagle coś dużego przemyka między drzewami. Żubr! Prawdziwy, dziki. Pokazałem go zonie. Ale zanim chwyciłem za aparat - zniknął.
No, to wycieczka się udała! A my jedziemy dalej. Misiek znów na coś zawzięcie poluje. W końcu wpadam na dwa pniaki i niemal się przewracam. Dalej błoto - wracamy. Nie pokonał nas Krywań, pokonała Puszcza Białowieska... Ale żubra widzieliśmy. Prawdziwego, dzikiego, nie jakąś hodowlaną podróbkę.
Wracając mamy jeszcze jedną atrakcję; drogę zagradza zwalona potężna brzoza. Pewnie zwaliła się podczas burzy. Nie zazdroszczę tym, co pojechali na Kosy Most samochodem... Albo zazdroszczę; noc w lesie... My przeprowadzamy nad pniem rowery i jedziemy dalej. Pies nie padł, ale resztę wieczoru spędził śpiąc... Policzyłem, że przebiegł za rowerami 26 km, nie licząc pościgów za czymś bliżej nieokreślonym.
Następnego dnia miał wolne. Rano poszedł na spacer do puszczy, a potem spał, a my w drogę. Do Hajnówki i Białowieży. W Hajnówce obejrzeliśmy nowoczesny sobór, architekturą nawiązujący do Barcelony Gaudiego i Ronchamp Le Corbusiera. I tyle. Jedziemy do rezerwatu żubrów. Zawiedliśmy się. Ryś najpierw spał w kącie klatki, potem trochę się poprzechadzał na końcu klatki. Wilki najpierw były nieobecne. W obu przypadkach nie da się zrobić porządnego zdjęcia, bo ich wybiegi ogrodzone podwójną, odległą od siebie siatką. Żubry leżały pod drzewami, łosie się ukryły i tylko uszy było im widać z trawy. W miarę pozowały koniki, jelenie, żubronie i sarny a porządnie tylko dziki. Jak już mają w rezerwacie zwierzęta, które nie wrócą na wolność, to niech je pokazują tak, by można było je obejrzeć z bliska i zrobić dobre zdjęcie lub film.
Potem na miejsce mocy. Wyobrażałem sobie łysą polanę z kamiennym kręgiem i stadami długowłosych, mętnookich itp, siedzących po turecku z rekami powykręcanymi w dziwnych pozach, jak gałęzie sosny Banksa. Tymczasem to miejsce zarośnięte krzakami i chwastami, w tym pokrzywami i bez ludzi. A jeśli ktoś jest, to normalni turyści. Ale rzeczywiście, mnóstwo drzew z wieloma pniami jest.
Wracając jeszcze poprzyglądaliśmy się dwom Anglikom, z których jeden stał na wieży obserwacyjnej z aparatem, potężnym teleobiektywem i mnóstwem książek i notesów i bezgłośnie dyrygował drugim, który równie bezgłośnie szedł po trzcinowisku w kierunku jakichś krzaków. Birdwatching się to nazywa...
Kolejny dzień będzie z psem, ale samochodem, bo w planach mamy minimum 40 km. Najpierw do Starego Masiewa, by zobaczyć dużo charakterystycznych podlaskich domów stojących szczytem do ulicy, potem nad granicę białoruską, potem nad Siemianówkę (punkt widokowy i kąpielisko) a na końcu krótka, 4-kilometrowa ścieżka w Gruszkach.
ostoi żubrów oczywiście żubrów nie ma, na granicy nie ma sistiemy z potrójną linia drutów kolczastych, to wracamy do Masiewa. Oglądamy wspomniane domy, wprowadzamy do klasyfikacji budynków nową kategorię: domy Krzyśkowe. Bo syn ostatnio stał się miłośnikiem turystyki ciemnej (dark tourism się to nazywa) w wersji jasnej, czyli z konieczności zamiast Prypeci opuszczone, zrujnowane miejsca w Polsce. Ma już w kolekcji ruiny z Suśca i Masiewa właśnie, chyba że jeszcze jakieś.
Potem na wieżę w Siemianówce. Sześć czapli białych! Jak dotąd cztery widziałem w Zalesiu koło Milejowa i po jednej na Kis-Balaton i stawach w Poniatowej. Ale jak się ma obiektyw 18-55, to się nie poszaleje. Powetowałem sobie, fotografując i filmując z bliska ważkę wcinającą motyla. Film oczywiście się nie zapisał.
Kąpielisko - jeszcze nie zagospodarowane jak należy, ale biorąc pod uwagę możliwości finansowe Narewki i Lublina, to zalew Zemborzycki to dzicz.
Stamtąd jedziemy do Gruszek, by przejść się krótką ścieżką przyrodniczą. Za wcześnie jednak uznaliśmy, że poszliśmy w złą stronę i skręciliśmy szybko w prawo, zamiast dalej w lewo. Ale dobrze; trafiliśmy na rekonstrukcję barci na dębie z palami pod drzewem i kiwającym się na wysokości barci pniem z zaostrzonymi sękami. I na kilka potężnych dębów. W końcu trafiliśmy na właściwy szlak. Było wszakże już szarawo. Ale poszliśmy. Już na skraju puszczy usłyszeliśmy z krzaków głośne fuknięcie. Żubr! Misiek się zjeżył, podkulił ogon i w nogi między nas. Żubr to był na pewno. Dźwięk taki jest mi znany; tak fukają byki. A żubr to przecież krowa... Nie powiem, mieliśmy stracha, bo nasza gospodyni już nas uraczyła opowieściami, jak to żubry pukają do drzwi w Teremiskach i jak jej znajomego żubr poturbował w lesie. Jeszcze popatrzyliśmy na latające nad drogą nietoperze i z powrotem.
Ostatniego dnia plany mamy ambitne; Białowieża i Grabarka. W Białowieży łazimy trochę po parku pałacowym, kupujemy turówkę i bukwicę i jedziemy deo Grabarki. Niestety, chcieliśmy skrócić drogę i zamiast przez Bielsk, pojechaliśmy przez Kleszczele. A tam - co parę kilometrów ruch wahadłowy, bo droga w remoncie. Sporo czasu straciliśmy, ale nic to. Do Grabarki dojechaliśmy po południu. Akurat zaczęły się przygotowania do uroczystości Przemienienia Pańskiego. Zaczęli się zjeżdżać pielgrzymi, zakonnice już rozłożyły pierwsze stragany z ikonami, ziołami, pamiątkami itp. Obejrzeliśmy krzyże, ja zostałem wypędzony ze świątyni (no, dostałem propozycję owinięcia nóg chustą, ale uznałem, że nie ma w niej nic ciekawego, więc wyszedłem.
I przez Siemiatycze wróciliśmy do Lublina, od Siemiatycz do Kocka bardzo mocno się dziwiąc, skąd taka pustka na drodze. Żadnych tirów. Ot, jakiś Turek i trochę jadących w przeciwnym kierunku. Ale od Lubartowa zaczęło się; wleczemy się, ślimaczymy albo jakiś kretyn zajeżdża drogę z rykiem silnika.
Cztery dni, nie za wiele, ale napakowane. Jak na razie to musi nam wystarczyć. Może tam wrócimy; babka, choć warunki ma takie sobie, to nie chce dużych pieniędzy, ale gośćmi może się pochwalić. Nocowali u niej m. in. bracia Kłosowscy, bodaj najbardziej znani fotografowie przyrody. Przyjechali zimą na żubry. I my też tak planujemy.

Awatar użytkownika
Comen
Jr. Admin
Posty: 8841
Rejestracja: 30 maja 2011, o 00:37
Lokalizacja: Kraków

Re: Moja Puszcza Białowieska

Post autor: Comen » 18 sie 2013, o 09:13

Puszcza Białowieska to intrygujący region, szkoda że nie da się póki co zwiedzać jej z obu stron granicy. Czekamy na jakieś graficzne uzupełnienie ciekawej relacji.
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Gollum
User
Posty: 1081
Rejestracja: 28 lip 2012, o 09:23
Lokalizacja: Lublin

Re: Moja Puszcza Białowieska

Post autor: Gollum » 18 sie 2013, o 21:56

Hitem powyjazdowym jest kupiona przed rezerwatem pokazowym kawa żołędziowa. 98,5 procenta prażonych żołędzi, reszt to kardamon, goździki i imbir. Syn Krzysiek pije ją namiętnie. Cóż, gdy dojrzeją żołędzie, trzeba się będzie wybrać do lasu, nazbierać żołędzi... Na szczęście w Starym Gaju, do którego mam kilkaset metrów, gatunkiem dominującym jest właśnie dąb...

Awatar użytkownika
Comen
Jr. Admin
Posty: 8841
Rejestracja: 30 maja 2011, o 00:37
Lokalizacja: Kraków

Re: Moja Puszcza Białowieska

Post autor: Comen » 18 sie 2013, o 22:00

Tylko jak je potem wyprażyć?
Nie byłem wszędzie, ale mam to na uwadze
A może coś o Szwecji? http://swevirtual.blogspot.com/

Awatar użytkownika
Gollum
User
Posty: 1081
Rejestracja: 28 lip 2012, o 09:23
Lokalizacja: Lublin

Re: Moja Puszcza Białowieska

Post autor: Gollum » 18 sie 2013, o 22:05

poeksperymentuję w piekarniku nastawionym na duży ogień, albo ordynarnie zadzwonię do producenta. Jeśli trafię na kobietę, to mi wszystko powie (jestem upojny jeżeli idzie o głos - jak śpiewali Starsi Panowie - wiele pań chciało się ze mną umówić najpierw na kawę, a potem na coś więcej, dopóki nie zobaczyły mojej fizjonomii :[ )

ODPOWIEDZ